Mało kiedy miałem okazję obudzić się w towarzystwie zapachu jajecznicy. Ogólnie rzecz biorąc, to rzadko kiedy miałem w ogóle okazję się obudzić, a zaszczycony obecnością gotowego śniadania, było już czymś na miarę marzenia ściętej głowy, wyimaginowanego świata, gdzie wszystko było piękne, śliczne i cudowne, ludzie się nie krzywdzili, a niż demograficzny i kryzys światowej gospodarki nie istniały, czy coś. Byłem dupa blada w kwestiach społeczeństwa, naprawdę, nie oceniajcie mnie, bo pierdolę głupoty od czapy, jak mnie tylko najdzie radosna twórczość rodem z autoreczek fanficzków i innych pierdół. Przecież porwanie dwóch randomowych dziołch przez mafię było czymś na porządku dziennym, tak samo jak gwałt analny przy użyciu...
Mniejsza.
Przetarłem osowiale twarz, wyciągając się przy okazji na kanapie, która była o jakieś kilkanaście centymetrów za mała, ale naprawdę, starałem się już zignorować wystające za mebel nogi.
Oczy piekły i bolały, a ja powoli zaczynałem żałować, że w ogóle zasnąłem, przypominając sobie wszystkie konsekwencje związane z pobudką i innymi takimi. Ból wszystkiego, trudność w zaciskaniu pięści i stan umysłu, który wołał o pomstę, bo ledwo dodawałem dwa do dwóch.
Ale podniosłem się do siadu, zrzucając z siebie koc i przy okazji zwalając poduszkę na podłogę. Szukałem okularów dłonią, marszcząc się przy tym niemiłosiernie, bo światło dalej drażniło i męczyło biedną głowę. Założyłem drugą parę oczu i bum, tak ukazał mi się krzątający się po kuchni Watson. W samych gaciorach i kapciuszkach, oczywiście, przesuwający jakąś masę po patelni, szykujący kawę, czy coś innego.
A ja siedziałem jak ta sierota, garbiąc się i dokładnie obserwując faceta, u którego zostałem na noc i z którym relację ładnie spieprzyłem i z którym, tak właściwie, to nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić, bo minęło ledwie kilka godzin.
Dlatego tylko lampiłem się na te ładne plecki, uśmiechając się pod nosem i przeczesując raz na jakiś czas włosy.
Zsunąłem się w końcu z kanapy, ponownie poprawiając koszulkę i za chwilę człapiąc do mężczyzny. Oszczędziłem sobie umiejętności skradania, wolałem żeby wiedział, że wygłodniały Oakley powoli się do niego zbliża, bo a nuż skończyłbym ze szpatułą do mieszania wbitą w brzuch przy odrobinie nieuwagi.
— Dzień dobry — rzuciłem z uśmiechem, wchodząc do kuchni i za chwilę opierając się tyłkiem o jeden z blatów. — Jajecznica? — spytałem lekko rozbawiony, unosząc przy okazji brew i poprawiając dresy, które zsunęły się lekko w mojego prawego biodra. Czyli jednak nie mieliśmy tego samego rozmiaru, albo zdecydował się dać mi nieco większe spodnie. Albo w całym tym amoku za mocno bujnąłem dupskiem, nie panując nawet nad kokietowaniem, które powoli coraz mocniej zaznaczało się w moim jestestwie. — Jednak nic się nie zmieniło — parsknąłem śmiechem.
Nic, a nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz