Byłem pewien, że ten alternator będzie na stanie. Zawsze do cholery był, a teraz nie? Trudno jest mi uwierzyć, że to tylko kwestia przypadku, a nie rozbudowany plan tej rudowłosej dziewczyny.
I ten zakład... Noah, z każdym dniem głupiejesz. Zaczynam coraz bardziej rozumieć, dlaczego ojciec nie powierzył mi żadnego stanowiska w swojej firmie. Nie ma tam miejsca na takich idiotów.
Ciągle miałem cichą nadzieję, że sprzedawca znajdzie alternator i przybiegnie do mnie, wręczając prosto do rąk i przepraszając za swoją nieuwagę. No cóż, pora myśleć realistycznie.
○○○○○
Właśnie stałem między grupką ludzi i przetarłem zbrudzone dłonie. Zrobione.
— Dziękuję ci, chłopcze, dziękuję, dziękuję, dziękuję. — przypominam, że nie uratowałem miliona ludzi, tylko wymieniłem alternator. Co nie jest jakimś ogromnym, wielkodusznym wyczynem. To moja praca, a więc obowiązek. — Louisko, jedziesz ze mną?
Dziewczyna zerknęła na mnie ukradkiem i odpowiedziała matce, dopiero po krótszej chwili.
— Dziękuję mamo, ale nie. O piętnastej umówiłam się z... Sam, a mamy czternastą czterdzieści trzy, nie ma sensu tak jechać i wracać.
Nie umiesz kłamać, skarbie.
— No dobrze, w takim razie wracam do domu. — machnęła ręką na pożegnanie, jeszcze raz podziękowała za naprawę i odjechała z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Dobra robota chłopcze. — stary Smith poklepał mnie po ramieniu. — Idę do gabinetu, jakbyś czegoś potrzebował, to mów.
— Dobrze.
Kiwnąłem porozumiewawczo głową do Louisy i udaliśmy się na zaplecze. To magazyn, przebieralnia i kącik palacza w jednym. Uchyliłem okno, gdyż było tam niemiłosiernie duszno i spojrzałem na dziewczynę, która zadawała się nie wiedzieć, co tutaj tak właściwie robi.
— Zaraz pójdziemy. Znam taką jedną budę, w której serwują przyzwoitą kawę. — moje słowa brzmiały naprawdę nad wyraz zachęcająco. — Tylko muszę się przebrać i przywrócić do ludzkiego stanu. — Odpiąłem jedną szelkę roboczego stroju i markotnym wzrokiem spojrzałem na Lou. — Może byś się raczyła odwrócić w drugą stronę, a nie jeździsz po mnie wzrokiem od góry do dołu, kiedy próbuję zmienić ciuchy? — burknąłem, zdejmując kolejną szelkę.
Wreszcie ściągnąłem jednoczęściowy strój i powiesiłem go na haczyku. Zdjąłem stare, rozchodzone buty i ubrałem moje nowe, bialutkie sportowce. Sięgnąłem po spodenki i szybko je przywdziałem. Jeszcze tylko koszulka.
Nagle usłyszałem paniczny pisk, który przyprawił mnie o dreszcze. Uniosłem wzrok na rudowłosą, która zaczęła z przerażeniem machać swoimi drobnymi rękoma.
— Osa! — krzyczała, próbując się odgonić od natrętnego owada.
— Usiadła ci na ramieniu, poczekaj. — strąciłem owada na ziemię i wykorzystałem moment jego dezorientacji, aby dognieść go butem. — Litości. — przewróciłem oczyma.
Lousie odetchnęła z ulgą i zlustrowała mnie wzrokiem.
— Dziękuję.
Czyżbym stał przed nią bez koszulki? Jasna. Cholera.
Szybko odwróciłem się plecami i zarzuciłem na siebie białe, cienkie ubranie.
— Chodź, bo zaraz Smith pomyśli, że jestem zwyrodnialcem, który porywa młode dziewczyny na zaplecze i Bóg wie, co im robi. — mruknąłem pod nosem.
Po tym pisku moje uszy ciągle dochodziły do siebie. Miałem wrażenie, że słyszę szumy.
— Dziękuję ci, chłopcze, dziękuję, dziękuję, dziękuję. — przypominam, że nie uratowałem miliona ludzi, tylko wymieniłem alternator. Co nie jest jakimś ogromnym, wielkodusznym wyczynem. To moja praca, a więc obowiązek. — Louisko, jedziesz ze mną?
Dziewczyna zerknęła na mnie ukradkiem i odpowiedziała matce, dopiero po krótszej chwili.
— Dziękuję mamo, ale nie. O piętnastej umówiłam się z... Sam, a mamy czternastą czterdzieści trzy, nie ma sensu tak jechać i wracać.
Nie umiesz kłamać, skarbie.
— No dobrze, w takim razie wracam do domu. — machnęła ręką na pożegnanie, jeszcze raz podziękowała za naprawę i odjechała z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Dobra robota chłopcze. — stary Smith poklepał mnie po ramieniu. — Idę do gabinetu, jakbyś czegoś potrzebował, to mów.
— Dobrze.
Kiwnąłem porozumiewawczo głową do Louisy i udaliśmy się na zaplecze. To magazyn, przebieralnia i kącik palacza w jednym. Uchyliłem okno, gdyż było tam niemiłosiernie duszno i spojrzałem na dziewczynę, która zadawała się nie wiedzieć, co tutaj tak właściwie robi.
— Zaraz pójdziemy. Znam taką jedną budę, w której serwują przyzwoitą kawę. — moje słowa brzmiały naprawdę nad wyraz zachęcająco. — Tylko muszę się przebrać i przywrócić do ludzkiego stanu. — Odpiąłem jedną szelkę roboczego stroju i markotnym wzrokiem spojrzałem na Lou. — Może byś się raczyła odwrócić w drugą stronę, a nie jeździsz po mnie wzrokiem od góry do dołu, kiedy próbuję zmienić ciuchy? — burknąłem, zdejmując kolejną szelkę.
Wreszcie ściągnąłem jednoczęściowy strój i powiesiłem go na haczyku. Zdjąłem stare, rozchodzone buty i ubrałem moje nowe, bialutkie sportowce. Sięgnąłem po spodenki i szybko je przywdziałem. Jeszcze tylko koszulka.
Nagle usłyszałem paniczny pisk, który przyprawił mnie o dreszcze. Uniosłem wzrok na rudowłosą, która zaczęła z przerażeniem machać swoimi drobnymi rękoma.
— Osa! — krzyczała, próbując się odgonić od natrętnego owada.
— Usiadła ci na ramieniu, poczekaj. — strąciłem owada na ziemię i wykorzystałem moment jego dezorientacji, aby dognieść go butem. — Litości. — przewróciłem oczyma.
Lousie odetchnęła z ulgą i zlustrowała mnie wzrokiem.
— Dziękuję.
Czyżbym stał przed nią bez koszulki? Jasna. Cholera.
Szybko odwróciłem się plecami i zarzuciłem na siebie białe, cienkie ubranie.
— Chodź, bo zaraz Smith pomyśli, że jestem zwyrodnialcem, który porywa młode dziewczyny na zaplecze i Bóg wie, co im robi. — mruknąłem pod nosem.
Po tym pisku moje uszy ciągle dochodziły do siebie. Miałem wrażenie, że słyszę szumy.
Wyszliśmy z warsztatu o równej piętnastej i udaliśmy się w kierunku najbliższego baru.
— Widzę, że boisz się os. — wymamrotałem i włożyłem ręce do kieszeni.
— Nie tylko os. Ogólnie owadów. — wzdrygnęła się na samą myśl.
— Ja nie mam żadnych lęków.
— Zazdroszczę.
Nie mówiła zbyt dużo. Szczerze powiedziawszy od momentu, w którym ją poznałem, wiele się zmieniło. Mimo że wszystko działo się zaledwie w przeciągu kilku godzin.
Na początku wydawała się nieco zarozumiała, wygadana, a może nawet i odrobinę bezczelna? Nie byłem do niej zbyt przekonany, co chyba rzucało się w oczy. Nadal jestem dla niej wredny, gdyż taki po prostu jest mój sposób bycia, jednak moje podejście się zmienia. Mogę teraz powiedzieć, że Lou jest… W porządku.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie szyld baru. Otworzyłem drzwi i wpuściłem dziewczynę.
— Siadaj. — wskazałem sofkę i zająłem miejsce naprzeciwko.
Od razu chwyciłem kartę do rąk.
— Co zamawiasz? — zapytała, zerkając na mnie ukradkiem.
— Mocną, czarną kawę i ciasto na przegryzkę.
— Mhm. — znów wsadziła nos w kartę i szukała czegoś dla siebie.
Po chwili przyszła kelnerka i wyciągnęła notes.
— Dzień dobry, co zamawiacie? — pracownica pstrykała długopisem, co mocno mnie zirytowało.
— To, co zwykle. — wycedziłem przez zęby.
Bywałem tu co dwa, trzy dni i zawsze zamawiałem to samo.
— A ty, młoda damo? — skierowała wzrok na Louisę.
— Jestem ciekawa, jak smakują wasze rogaliki z powidłem.
— Dobrze, a coś do picia?
— Mrożoną kawę.
Kiedy kelnerka odeszła, nastała pomiędzy nami głucha cisza, która nie trwała zbyt długo.
— Od jak długo pracujesz u Smitha? Nie widziałam cię tam wcześniej.
Podrapałem się po brodzie i próbowałem sięgnąć pamięcią wstecz.
— Dwa lata.
— A ty, gdzie pracujesz? — zapytałem. — O ile w ogóle pracujesz, bo jesteś młoda. — dodałem i zerknąłem na kelnerkę, kładącą na naszym stole napoje.
— Jestem cukierniczką na stażu. — upiła łyk kawy i lekko się uśmiechnęła. — A wracając do ciebie…— zawahała się. — Co Brown robi w starej stacji naprawy pojazdów?
Cicho westchnąłem. Ot, to właśnie było pytanie, które sam sobie zadawałem już od dłuższego czasu.
— Tak wyszło. — nie zamierzałem rozgadywać się na tematy mojej niezbyt kolorowej przeszłości.
— Widzę, że w niektórych tematach nie jesteś zbyt wylewny. Mam wrażenie, że o alternatorze byłbyś w stanie opowiadać cały dzień. — zaśmiała się cicho i podążała wzrokiem za kelnerką, która położyła nam na stole wypieki.
— Taka moja natura. — przysunąłem talerzyk bliżej siebie.
Dziewczyna skosztowała rogalika i bez przekonania kiwnęła głową.
— Piekę lepsze.
— Niemożliwe. — odparłem sucho. — Mało kto jest w stanie przebić smak tutejszych wypieków. — upiłem spory łyk kawy.
— Chcesz się przekonać?
— Nie. — uwielbiam robić wszystko na opak. Noah, jesteś pieprzonym chamem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. — No dobra. Jak okażą się lepsze, to…
— Wymienimy się numerami. — mruknęła, jednak widziałem po niej, że chyba tego żałowała.
— Zgoda. Ale pamiętaj, jak przegrasz, to stawiasz mi tu kawę przez miesiąc.
Kiwnęła lekko głową, po czym się uśmiechnęła.
— W takim razie zapraszam cię jutro wieczorem na degustację, na podany adres. — napisała na świstku i podsunęła mi go pod nos.
Zabrałem papierek i wrzuciłem go do kieszeni spodenek.
Pogawędziliśmy jeszcze na kilka może trochę zbyt bezsensownych tematów, zapłaciłem za nasze zamówienia i pożegnałem się z dziewczyną, machając jej ręką.
Po powrocie do domu usiadłem przed telewizorem i zasnąłem, z niecierpliwością wyczekując kolejnego dnia, a dokładniej – wieczoru.
Lou? ♥
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz