Strony

19 sie 2018

Od Noah CD. Louise

— Był pan świadkiem obu zdarzeń, muszę zadać kilka pytań. 
Zmierzyłem policjanta surowym spojrzeniem zbuntowanego dziecka. Nie dziwcie się mojej reakcji. Kiedy tylko przywiozłem czym prędzej Lou do szpitala, prawie wjeżdżając na czołówkę z tirem, chciałem wiedzieć wszystko o jej stanie zdrowia, ale kiedy tylko ledwo przekroczyłem próg placówki, niosąc dziewczynę na rękach, zgarnęła mnie grupa policjantów i zamknęła w tym ciasnym pokoiku, świecąc mi lampką w oczy, niczym kryminaliście. 
— Proszę się streszczać. — plułem jadem, chcąc przyspieszyć proces i pojechać jak najszybciej do Lou, dowiedzieć się czegokolwiek. 
— Ponoć cała ta sytuacja miała jakieś powiązania z panem. Proszę to wyjaśnić. 
Super, niech jeszcze powiedzą, że to ja byłem zwyrodniałym gwałcicielem, żeby nie zadawać sobie trudu w szukaniu prawdziwego sprawcy. Westchnąłem cicho i zacisnąłem dłoń w pięść. 
— Pokłóciliśmy się, po czym wybiegła z domu. Działo się to kilkanaście minut po północy. 
— Co spowodowało kłótnię? 
— Odmienna opinia w stosunku do pewnej osoby, ale mniejsza. Pozwoli mi pan dokończyć, czy będzie pan wnikał w moje życie osobiste? — odgryzłem się po raz kolejny, zaplatając ręce na wysokości klatki piersiowej.
Policjant zmierzył mnie surowym spojrzeniem, widząc moją zuchwałość, po czym upił łyk kawy. 
— Kontynuuj. 
— Po kilku minutach rozważań czy za nią pójść, czy nie, stwierdziłem, że nie powinna wracać do domu sama. Wybiegłem na zewnątrz z lampką, próbując ją znaleźć i natknąłem się na najobrzydliwszy widok w moim życiu. 
Nawet nie wiecie, jak bardzo go przeżyłem. Będzie mi się to śniło po nocach. Pamiętam, jak mężczyzna, gdy tylko mnie zobaczył, zaczął uciekać. Chciałem się na niego rzucić, pobić, cokolwiek, ale Lou w tej sytuacji potrzebowała uwagi, opieki. Nie mogła czekać na to, aż dogonię potwora.
— Jak wyglądał sprawca? 
— Mężczyzna w średnim wieku, blond włosy, lekki zarost. Z tego co pamiętam, ubrany był w jakąś koszulkę i luźne, przetarte dresy. 
— Coś charakterystycznego w jego wyglądzie? 
— Była noc do cholery. Myśli pan, że zauważyłbym jakąś bliznę, czy pieprzyk w takiej ciemności?
— Dobrze. Czyli pierwszą cześć mamy za sobą. Teraz proszę opowiedzieć jak doszło do wypadku. 
— Dziewczyna z płaczem zaczęła biec przed siebie i nie zauważyła ulicy. — posmutniałem, przypominając sobie moment zderzenia i dźwięk pogruchotanych kości, a może to była tylko moja wyobraźnia? 
— Dziękuję. To wszystko. Jeżeli będziemy jeszcze czegoś potrzebowali lub ukażą się jakieś nowiny w tej sprawie, skontaktujemy się z panem.
— Cudownie. A teraz do roboty. Ja tego zwyrodnialca nie znajdę! — krzyknąłem na gromadę obijających się policjantów i wyszedłem z komisariatu, po czym ruszyłem ponownie w kierunku szpitala. Kiedy zobaczyłem jakiegoś pierwszego lepszego lekarza, stanąłem tuż przed nim, blokując drogę. 
— Co się dzieje z Louise, jakie odniosła obrażenia? — pytałem, ciągle nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. 
— Jej stan jest stabilny. Właśnie odpoczywa, wróciła z sali operacyjnej. Zakładaliśmy jej kilkanaście szwów. Naprawdę dziwię się, że odniosła tak małe obrażenia. 
— Chcę ją zobaczyć. — powiedziałem twardo, wręcz rozkazując lekarzowi, aby wskazał mi pokoik, w którym jest dziewczyna. 
— Prosto i po prawej. 
Ruszyłem w kierunku wskazanej salki. Nawet nie wiecie, jakie było moje zdziwienie, kiedy obok Lou zobaczyłem siedzącego w nogach jej łóżka Aarona. Zatrzymałem się w progu i przetarłem oczy, jakby nie dowierzając w to, co się dzieje. 
— Co to ma być? — warknąłem, spychając brata z łóżka. 
— A co ma być? Przyszedłem odwiedzić twoją koleżankę. Wieści szybko się rozchodzą. 
Zerknąłem na pudełeczko czekoladek leżących na jej stoliku, przewiązanych czerwoną kokardką. 
— Wynoś się. 
— Nie zamierzam tego robić, Noah. Zrozum, winę ponosisz w dużej części ty. Naprawdę byłeś takim dupkiem, żeby pozwolić wyjść kobiecie po północy samej do domu?! I to jeszcze jakimś nieoświetlonym lasem?! Czy ty w ogóle myślisz? 
Te słowa zabolały. Bardzo zabolały. Wydarły serce. Zgniotły. Zdeptały. Wyrzuciły. 
Cały ten czas myślałem o Lou, bałem się, chyba pierwszy raz w życiu, ale nagle pojawia się mój snobistyczny braciszek i wtrąca się w nie swoje sprawy, zrzucając na mnie winę. 
Uniosłem na niego rozwścieczone spojrzenie. 
— Wynocha Aaron. Wracaj do swojego idealnego życia przy biurku. 
— Nie, ktoś musi się zaopiekować twoją koleżanką, bo nie wiem czy wiesz, ale przeżywa właśnie traumę. 
Mój wzrok skierował się w stronę Lou. Była blada, a pod jej oczami można było bez problemu dostrzec cienie. Patrzyła w ścianę, obojętnie, bez emocji. Przerażało mnie to. 
— Tak, ty jesteś najlepszą osobą, którą może się zaopiekować. — krzyknąłem i lekko go popchnąłem. 
Ten jednak obronił się jeszcze mocniej, tak, że omal się nie przewróciłem. Nim zdążyłem wyjść z nim na zewnątrz, zaczęliśmy się szarpać, nagle przerwał nam to cichy, monotonny głos Lou. 
— Noah, wyjdź. 
Stanąłem na środku, nie wiedząc co robić. Kolejny zadany mi cios, tym razem jeszcze mocniejszy. 
Aaron obdarował mnie triumfalnym uśmiechem, a ja pierwszy raz w życiu, posłusznie wyszedłem i wsiadłem do samochodu, uderzając pięścią o kierownicę. Kolejny raz ktoś postawił mojego brata ponad mnie i jednocześnie utwardził go w przeświadczeniu, że jest lepszy i nigdy mu nie dorównam. 
Waliłem pięściami w kierownicę jak oszalały, nie zwracając uwagi na patrzących na mnie z przerażeniem ludzi. 
Oparłem czoło na klaksonie, a cała moja złość nagle przerodziła się w najzwyklejszą obojętność. 
Poddałem się. 
* * * 
Przez ostatnie tygodnie całkowicie utraciłem kontakt z Lou, jak i Aaronem. Nie wymieniłem części w jego samochodzie, nie przyjechał. Miałem wrażenie, jakby cały świat odwrócił się do mnie plecami, nie chciał mnie znać. Z każdym dniem coraz bardziej obarczałem się winą za cierpienie Louise, coraz bardziej zamykając się w sobie. 
Właśnie otworzyłem znużone oczy i ubrałem roboczy strój, po czym pojechałem do mojej ukochanej pracy, która teraz była dla mnie jedyną rzeczą, która potrafiła odciągnąć moje myśli w innym kierunku. 
Po kilku godzinach nastała godzina przerwy. Oparłem się o ścianę zakładu, a wokół mnie roztaczała się siwa chmura papierosowego dymu, który po chwili opadł, odsłaniając czekających ze zniecierpliwieniem klientów.
W mojej głowie ciągle pojawiały się przebłyski wydarzeń z tamtej nocy, przez które przeszywał mnie zimny dreszcz. Po raz kolejny dopadło mnie poczucie winy, które wręcz krzyczało, że to wszystko przeze mnie, przez moją głupotę, niedojrzałość.
Westchnąłem cicho i wyciągnąłem telefon. Znalazłem jakieś koleżanki Lou i napisałem do nich z prośbą o wysłanie mi adresu dziewczyny.  Kiedy tylko wpadł mi do głowy pomysł odwiedzenia jej, poczułem się tak, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
Noah, uspokój się. Jesteś winny, ona nawet nie pozwoli ci postawić nogi w swoim domu.
Wyrzuciła cię ze szpitala.
Nie potrzebowała twojej obecności.
Zwalczyłem te dołujące myśli i ruszyłem do starego Smitha, powiadamiając go, że biorę niezapowiedziany dzień urlopu. Mężczyzna popatrzył na mnie z wyraźnym zdziwieniem i nie odpowiedział nic.
Wsiadłem do samochodu i pojechałem pod wskazany adres. Gdy dotarłem na miejsce, stanąłem w bezruchu przed drzwiami, ciągle walcząc z samym sobą.
Po kilku minutach niepewności nacisnąłem dzwonek, a drzwi otworzyła mi najprawdopodobniej matka dziewczyny, która obdarowała mnie zatroskanym spojrzeniem.


Lou?


+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz