O mój boru przenajświętszy, jaką ja jestem idiotką. Mało brakowało, a skończyłabym jako rozpłaszczony placek pod kołami wielkiego jeepa, którego kierowca właśnie odjeżdżał, wyklinając mnie każdym możliwym obraźliwym słowem. Zasłużyłam. Naprawdę, czy ja chciałam umrzeć już podczas pierwszych tygodni zwiedzania tego świata? Rozsądku mi poskąpiono najwyraźniej. Chciałam podziękować nieznajomemu mężczyźnie za uratowanie mojego zamyślonego tyłka przed bezmyślną akcją prawie-że-samobójczą i zamianą w naleśnik rozciągnięty na drodze, ale ten zmył się pospiesznie z miejsca zdarzenia. Obserwowałam go jeszcze przez chwilę. Odpiął jakiegoś mężczyznę od latarni i zaczął prowadzić go w sobie tylko znane miejsce. Policjant? Jakiś inny służbista? Kto wie. Uspokoiłam szaleńcze bicie mojego serca spowodowane całą tą dziejącą się szybko sytuacją, po czym już powoli, rozglądając się uważnie w każdą stronę, przeszłam przez pasy i skierowałam się do swojego mieszkania. To nie był pierwszy raz, gdy nieumyślnie prawie doprowadziłam się do wypadku. Chyba już ze trzy razy niemalże wpadłam komuś pod koła, raz wjechałam pod tira i jedynie szybka reakcja kierowcy ocaliła mnie przed zmiażdżeniem, innym razem weszłam w głupią ślepą uliczkę między samochodami, a głupie auto zaczęło we mnie cofać i cudem wsunęłam się w jakąś szczelinę, dzięki czemu mnie nie potrąciło. Dodać do tego wszystkie wypadki typu przytrzaśnięcie sobie dłoni drzwiami, wylanie na siebie wrzątku, upadek z wysokości, potknięcie o własne nogi i zjechanie na tyłku ze schodów, walnięcie o coś swoją najwidoczniej pustą w środku czachą, upuszczenie czegoś na mały palec u stopy, przypadkowe uderzenie nim w jakiś kant, zacięcie przy goleniu do cholernej kości, niemalże złamanie nogi przez wpadnięcie nią do zsypu, trzykrotne skręcenie kostki, niejednokrotne pogryzienie i inne, i śmiem sądzić, że jestem człowiekiem, którego prześladuje głupi pech (lub error mózgu podczas... życia czy też po prostu jego brak).
Będąc już w domu, odrobinę się ogarnęłam i zasiadłam przed laptopem z kubkiem herbaty malinowej w ręku. Następne dwie godziny spędziłam na pisaniu rozdziału do mojego fanfika na jednej z popularnej platform stworzonych właśnie w celu tworzenia i publikowania własnej twórczości. Byłam dosyć znana pod swoim nickiem (_xavianne) i dostawałam wiele pochlebnych komentarzy, co nie raz poprawiało mi nastrój i odrobinę budowało samoocenę. W środeczku również sądziłam, że moja fabuła jest godna uwagi, ale nigdy nie przyznałabym tego na głos, nie byłam w stanie. Po opublikowaniu kolejnej części, włączyłam sobie serial i resztę wieczoru spędziłam na pochłanianiu odcinków jeden po drugim. Skończyło się tym, że zasnęłam nad laptopem. Rano wstałam na luzie, gdyż tego dnia miałam na drugą zmianę w barze. Umyłam się, przebrałam w zwiewną białą sukieneczkę w kwiatki z wiązaniami na biodrach, założyłam szarawe botki, chwyciłam torebkę i wyszłam z domu. Moje rozpuszczone rude włosy falowały na wietrze. Naprawdę je lubiłam. Uważałam za swój jedyny atut wyglądu.
Zaszłam do kawiarni, by kupić sobie jakieś słodkie ciacho i napój. Nigdy nie jadałam w domu, ja po prostu nie potrafiłam przegryźć niczego tuż po wstaniu. Teraz wybrałam czekoladową babeczkę i drugą, śmietankową z kawałkami owoców oraz kawę w plastikowym kubeczku. Może nie za pożywne śniadanie, ale spokojnie, wszystko się spali, pójdę na siłownię. Czy coś. Zjadłam babeczki i ruszyłam chodnikiem w dobrze znaną mi stronę, kierując się oczywiście do baru, w którym pracowałam. Moją uwagę przykuło jednak coś, co sprawiło, że się zatrzymałam. Otóż, mężczyzna, który wczoraj uratował mnie przed śmiercią pod kołami, właśnie wychodził z jednego ze sklepów. Nie mogąc się powstrzymać, pobiegłam za nim, uważając przy tym, by nie rozlać drogocennej kawy. Zaszłam mu drogę i dopiero wtedy dotarło do mnie, że w sumie to nie zaplanowałam wcześniej, co mam mu powiedzieć.
— Emm... Cześć. — Przynajmniej coś. — Nie wiem czy mnie pamiętasz, ale wczoraj uratowałeś mnie przed wpadnięciem na jezdnię. Chciałam ci za to podziękować.
Stephan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz