Strony

11 sie 2018

Od Thomasa c.d Einara

Po krótkim koncercie w barze znajomego Harry’ego, postanowiliśmy się nieco zrelaksować w ten piękny piątkowy wieczór i odwiedzić jeden z lepszych barów „Ruda Zołza”. Według mnie nazwa bardziej przypominała burdel, pełny rudych dziewczyn, ale w rzeczywistości podawali tam najlepsze alkohole i jeśli były tak prostytutki, to na pewno niepracujące dla tego klubu. Niestety Andrew był umówiony ze swoją dziewczyną (za którą nie przepadałem), dlatego do klubu poszła tylko nasza czwórka: ja, Vincent, którego nazywaliśmy Vini, Peter oraz Harry. Pojechaliśmy samochodem Vini’ego do innej dzielnicy, która była zapchana ludźmi; rozumiem, że był piątek i trzeba zacząć weekend, ale czy musieli iść środkiem ulicy?
Zaczęliśmy od czegoś słabego, schodząc na temat kobiet, które się kręciły w tym barze. Peter od razu znalazł sobie piękną czarnowłosą, która pożerała go wzrokiem, a następnie zabrała ze sobą na parkiet. Z czasem i Vincent się gdzieś ulotnił, zabierając ze sobą Harry’ego, a mnie pozostawiając ze szklanką alkoholu, który już nieco uderzył mi do głowy. Nie należałem do osób z mocnymi głowami, dlatego odrzucony przez przyjaciół, wziąłem szklankę i ruszyłem na poszukiwania zacisznego miejsca, by się nieco uspokoić. Serce biło mi w rytm muzyki, a ja nie potrafiłem zedrzeć z siebie głupiego uśmiechu, który towarzyszył mi od samego początku.
Usiadłem w wolnym miejscu, gdzie muzyka była tłumiona przez dodatkową ścianę. Odstawiłem szklankę na stół i założyłem ręce za głowę, zastanawiając się, czy któryś z moich kumpli wróci. Nagle mój spokój został przerwany przez jakiś głos, którego właściciel usiadł obok mnie. Przez chwilę się nie ruszałem, ciesząc się stłumioną muzyką, ale gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że nieznajomy mi się przyglądał… zbyt mocno, dlatego zrobiłem to samo, co on. Wbiłem w niego swoje spojrzenie, próbując mu się przyjrzeć, ale w rzeczywistości gapiłem się w jego jasne oczy, nic nie robiąc. Jedyne, co mi się rzuciło w oczy, to jego białe włosy… czyżby był albinosem?
W końcu zabrał ze mnie wzrok i zajął się swoją osobą, jakby mnie tu nie było. Uśmiech dalej nie zniknął z mojej twarzy, a widząc tego chłopaka, jeszcze bardziej zagościł on na mojej twarzy. Pierwszy raz widziałem tak białego człowieka… blada cera, jasne oczy, jakby miał same gałki i do tego białe włosy.
Sięgnąłem po swoją szklankę, a gdy wychyliłem rękę przed siebie, obcy zrobił to samo. Chwyciłem napój i go podniosłem, a on oplótł palce wokół naczynia. Upiłem łyk alkoholu, odstawiłem szklankę i znudzony wziąłem serwetkę do ręki, by zacząć ją składać w nie wiadomo co. Rzuciłem kątem oka na towarzysza, który sięgnął po biały papier, następnie wypił łyk tego, co miał w szklance i także składał serwetkę. Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej:
- A jak okrążę stół i na niego wskoczę, zrobisz to w odwrotnej kolejności? - zapytałem ciekawy. Białowłosy obrzucił mnie obojętnym spojrzeniem.
- W prawidłowej czy odwrotnej, debila z siebie robić nie będę – odpowiedział.
- Na tle większości ludzi, nigdy nie będziesz debilem, nie ważne, co zrobisz – wypowiedziałem słowa, które uwielbiał powtarzać Harry. Kiedyś zastanawialiśmy się, czy tego zdania nie wrzucić do jakiegoś tekstu, ale nie wychodziło nam to.
- Patrząc na to, ilu ludzi jak ty krąży po tym świecie... Tak, w zupełności się z tobą zgadzam – słysząc to, chciałem wybuchnąć śmiechem. Polubiłem go i chyba to była zasługa alkoholu.
- No i widzisz, przysługę ci robię, powinieneś być wdzięczny – mówiąc to, czułem się niczym bohater komiksów.
- Mam być ci wdzięczny za zabieranie tlenu za każdym razem, gdy otwierasz usta? - zmarszczyłem brwi.
- Jakiego tlenu, w mieście jest więcej zanieczyszczeń, niż czystego powietrza – stwierdziłem oburzony.
- Zawsze jakiś się znajdzie. Ale przez ciebie, jest go coraz mniej – wzruszyłem ramionami.
- Korzystam, póki mogę. Ci wszyscy ludzie także... i ty też. Dałbyś radę nie marnować powietrza?
- Ja nie marnuję powietrza, tylko je dobrze pożytkuję – zaśmiałem się.
- Jak? - zapytałem ciekawy.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć – zaśmiał się i nie brzmiało to, jak szczery, wesoły śmiech. To brzmiało tak… strasznie i podejrzanie.
- Zabrzmiało to bardzo niepokojąco. Jesteś płatnym mordercą czy może zboczeńcem? - zapytałem podejrzliwie. Czyżbym koledzy zostawili mnie na pastwę jakiegoś psychopaty? A może do Śmierć, ale pod postacią człowieka?
- A gdybym był, to co? Wystraszyłbyś się? Poleciał na policję? Zachował jak wzorowy obywatel? Zresztą, zawsze mógłbym cię okłamać, prawda? - słysząc to, zaśmiałem się głośno i wziąłem kolejny łyk alkoholu, którego zostało mi niewiele.
- Wzorowy obywatel... żeby chociaż połowa ludzkości nim była... W sumie... to nie wiem. Obecnie siedzę tutaj i wyobrażam sobie, że jesteś Śmiercią pod postacią białego człowieka. A ty co byś zrobił na moim miejscu? - zapytałem ciekaw.
- Na twoim miejscu? Nie wiem. Nigdy nie będę taki jak ty. Nigdy nie poznam twoich pobudek, nigdy nie zrozumiem twojej moralności. Kimże jestem, aby mówić, jak byś się zachował? Mogę powiedzieć ci jedno. Lepiej, żebyś uważał, kogo irytujesz – wywróciłem oczami.
- Pytałem raczej, co ty byś zrobił, gdybym to ja był płatnym mordercą czy zboczeńcem. Poza tym czasem trzeba kogoś zirytować – wypiłem do końca napój i odsunąłem od siebie szklankę. Więcej nie pije.
- Sam nie wiem. Najprawdopodobniej wyszedłbym stąd, bo tacy ludzie zawsze przynoszą ze sobą kłopoty.
- Kłopoty to synonim od przygody. A tak szczerze, to tacy ludzie są zazwyczaj ciekawsi od innych, więc... zaskocz mnie czymś.
- Ale się uparłeś... Niech będzie. Powinieneś zbadać sobie poziom cukru, bo ci się podniósł. No i masz całkiem interesujący zapach. Wystarczy? - na chwilę zamilkłem, mój umysł musiał dokładnie zanalizować jego słowa.
- Interesujący? - powąchałem swoją koszulkę. - Ja tam czuje tylko pot, perfuma chyba się już ulotniła, ale każdego coś innego kręci – machnąłem olewacko ręką. Co ja się będę bardziej zagłębiał w te sprawy? Na pierwsze spotkanie wystarczy. - Jesteś lekarzem?
- Aż tak to widać? To prawda. Jestem lekarzem.
- A jakim? Badasz dzieci, opiekujesz się starcami, czy kroisz trupy? - nagle wyobraziłem go sobie ubrudzonego we krwi. Stawiałem raczej na zwykłego lekarza, badającego stan zdrowia, np. takiego, który prowadził bilans.
- Jestem chirurgiem. Czasami tylko przeprowadzam autopsję.
- Zależy od człowieka.
- Na prawdę? Przecież żaden ci nie ucieknie, nie kopnie cię, nie odgryzie ci ręki... ja widzę tylko taką różnicę, że u grubszych jest więcej ciałka i więcej czasu zajmuje odnalezienie pożądanego organu – odpowiedziałem, wyobrażając sobie, ile czasu musi zlecieć, aż przetniesz skórę u takiego olbrzyma, a potem wsadzasz mu rękę i grzebiesz w jego wnętrzu, gdzie żołądek zajmuje większość miejsca.
- Niektórych obrzydza ludzkie ciało – wzruszył ramionami i prychnął cicho pod nosem. Czułem się, jakbym tylko ja miał dobry humor.
- Tylko raz. Wkładałem dziecku mózg do czaszki i kawałek spadł mi na moje nowe buty.
- Biedny móżdżek... czy to dziecko żyło potem? - popatrzył na mnie jak na idiotę.
- Nie. Ty może i żyjesz bez mózgu, ale nie każdy to potrafi, wyobraź sobie.
- Każdy ma mózg, tylko rozumu niektórym brak – poprawiłem go.
- Co prawda, to prawda... Możemy skończyć już tę dyskusję? Nuży mnie.
- Ten temat, owszem. Podaj inny.

<Einar?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz