Wszechogarniający, drażniący szum, który przytłumiał najmniejszy zalążek myśli. Przed oczami rozpościerała się tylko nieprzenikniona ciemność. Była wszędzie. Śledziła mnie. Spowolniony, wręcz otępiały umysł ledwo ocuciło nagłe szarpnięcie. Potem kolejne. Przez zaciśnięte mocno powieki przebiła się struga światła, a zaraz za nią nastąpiło parę głosów, które nakładały się na siebie. Bolało mnie coś. Może wszystko? Próbowałam ruszyć kończyną i wtedy po całej nodze rozbiegł się niemożliwy do opisania ból. Szarpanie w mięśniach, przez które z ust wydobył mi się ochrypły całkowicie jęk. Drugie, o czym pomyślałam, to mała przestrzeń dookoła. Totalnie mała. Ściana, o jaką opierały się moje plecy, biła niezwykłym chłodem, a dziwna struktura ograniczająca rozprostowanie nóg tylko ugruntowała mnie w przekonaniu, że gdziekolwiek byłam, przesiadywałam w szczelnym zamknięciu. Nie miałam sił, by choćby dokończyć myśli. Odurzenie? Zwykła, błoga nieświadomość? Sen? Utknęłam w tym dziwnym, naprawdę specyficznym stanie, kiedy nawet nie drżałam w odpowiedzi na obcy dotyk. Ktoś mnie podniósł. Nie otwierając oczu, czułam jak jedynie moje ciało porusza się w silnych ramionach pod wpływem chodu. Może biegu. To jest coś, czego nie umiałam stwierdzić. Atakowały mnie nagłe uściski bólu, które powodowały, że nieoczekiwanie skulałam nogi do klatki piersiowej. Wszystko wydawało się być cholernie realistycznym koszmarem. Obudź się, Al. Co działo się wcześniej? Jak tu trafiłam?
Najgorsza myśl właśnie stanęła przede mną. I okazała się tą jedyną, jakiej nie poddawałam żadnym wątpliwościom.
Nic nie pamiętałam z poprzednich tygodni.
Moja głowa opustoszała z ostatnich wspomnień. Szumiała okropną, niezmierzoną pustką. Ktoś po przejściu, najpewniej przez próg, postawił mnie na ziemi, założył koc, który poczułam na barkach. Nie pomagał. Przepuszczał najdelikatniejszy chłód, sprawiający, że wręcz dygotałam z zimna, a nogi drżały mi zupełnie tak, jakby pierwszy raz od wieków ustały wspierane tylko własnymi siłami.
- Już dobrze, Al, jestem tutaj. Spokojnie. – Billy. Od razu rozpoznałam ten głos i mimo iż nie byłam nawet pewna, która z myśli w mojej głowie jest prawdziwa, dotknęłam ramienia mężczyzny oraz mimowolnie padłam w jego objęcia. Moje zaufanie do niego nie wzięło się przecież znikąd. O tym bym nie potrafiła zapomnieć. Ani o tej trosce, którą czułam w każdym usłyszanym słowie. – Jestem tu.
Czułam się jednak z każdą chwilą coraz słabsza. Świadomość gasła. Ból uciekał w dal, pozostawiając za sobą przyjemne, ledwo wyczuwalne mrowienie w najmniejszym skrawku mojego organizmu. Wiedziałam, co to oznaczało i ostatkami sił wydobyłam z suchego gardła:
- Nie chcę, żebyś…
Mnie teraz zostawiał.
I koniec. Czerń pochłonęła mnie bez reszty.
Po niezliczonym czasie zaczęły napływać do mnie dźwięki. Subtelne, ciche pik, pik. Otworzyłam ociężałe powieki, które okazały się być ukrytym przyciskiem na włączenie bólu głowy. Dezorientacja. Szok. Obie te rzeczy wypełniały mnie w równych proporcjach. Ilekroć nie wysilałabym pustej, spowitej mgłą świadomości, nie potrafiłam odpowiedzieć na żadne z pytań: co się stało? Dlaczego tu jestem? Gdzie jestem? Po krótkiej eksploracji terenu wzrokiem odkryłam, że w szpitalu. Poszarzałe ze zmęczenia spojrzenie przesuwałam leniwie po białych ścianach sali. Trafiłam tylko na dziwny sprzęt, kontrolujący pracę serca. Jeszcze coś. Roztrzepane ciemne włosy schowane za fałdami kołdry.
- Lucia? – spytałam na tyle głośno, na ile pozwalało mi ściśnięte bólem gardło. Było suche. Cholernie suche.
Z tymi słowami moja ręka powoli uniosła się i spoczęła na dłoni dziewczyny, delikatnie gładząc skórę. Nawet nie próbowałam zgadywać, jak długo tu siedziała, że biedna zasnęła, siedząc na tym niewygodnym krześle. Podniosła jednak głowę szybciej niż się tego spodziewałam, i natychmiast ujrzałam w morskich oczach ogromną radość. Jak ja cholernie za tobą tęskniłam, młoda.
- Chodź tu – szepnęłam i otworzyłam ramona, ignorując szarpiący ból.
- Al… – jęknęła tylko w odpowiedzi oraz nachyliła się blisko mnie. Obchodziła się ze mną jak z porcelanową figurką; położyła swoją głowę na mojej piersi tak łagodnie, jak tylko się dało, a ja bez żadnego namysłu pogładziłam ją po plecach, odgarniając z nich pasma długich włosów.
- Shh… – Tylko tyle powiedziałam, gdy szloch zatargał jej ciałem. Wtedy, unosząc powoli wzrok, ujrzałam Billy’ego stojącego w progu sali. Rzuciłam mu słaby uśmiech, który musiał wypaść naprawdę fatalnie na tle bladej twarzy. – Kochanie, już wszystko dobrze. Żyję – dodałam jeszcze szeptem, prosto do ucha siostry.
- Trudno to nazwać życiem. – Usłyszałam głos Billy’ego. Mężczyzna stanął przed łóżkiem, z rękoma schowanymi w kieszeni kurtki. – Jak się czujesz?
- Znośnie. Ile spałam?
- Od momentu, kiedy straciłaś przytomność? Parę godzin – odparł.
Co tak krótko? Ściągnęłam ledwo zauważalnie brwi, a z moich płuc uleciało szybkie westchnienie.
- A byłam… tam… – jąkałam się bez przerwy, próbując ubrać myśli w odpowiednie słowa – jak długo?
Twarz Billy’ego początkowo zbladła. Dostrzegałam to i odezwała się we mnie nawet obawa. Powinnam była w ogóle pytać? Odpowiedź, jaka do mnie dotarła, zmiotła z moich powiek wszelkie ślady zmęczenia.
- Al… to były trzy tygodnie – mruknął cicho, obserwując, jak moja twarz mimowolnie ściąga się w wyrazie totalnego szoku, który był niczym fale tłumiące wszystkie moje myśli. – Straciłaś poczucie czasu i nie pamiętasz? – Wydawał się wręcz poruszony.
- Billy… – szepnęłam tylko, a mój głos przestał tryskać jakąkolwiek radością. Drżał niemiłosiernie, topił się w strachu. – Ja nie pamiętam niczego z tych trzech tygodni. W głowie mam kompletną pustkę…
Kim byli dokładnie ci ludzie, czego ode mnie chcieli? Co mi zrobili? Jest coś, co powinnam pamiętać? Co chciałabym pamiętać? Milion pytań zakorzeniło się w mojej głowie, a ja zamiast starać się cokolwiek zrozumieć, poddawałam się totalnej bezsilności.
[Billy? To, co się tam działo, opisze w formie snów jako powracająca pamięć]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz