— Wiesz, że nienawidzę brać od ludzi pieniędzy bez powodu, błagam — przedrzeźnił mnie, na co odpowiedziałem parsknięciem głośnym śmiechem, bo bardzo możliwe, że właśnie takiego Nivana mi brakowało. I co z tego, że ładniejszy był, gdy jednak nie krzywił tak bardzo tej swojej twarzyczki czy nie odchodził z ewidentnym fochem. Ale przecież to wszystko również należało do tych Oakleyowych czynności. — Nie mogę tego wziąć, przepraszam, po prostu nie — dodał jeszcze naprędce, chowając pognieciony kawałek papieru do kieszeni. — I urwijmy to tutaj. Ok?
No i co ja niby mogłem zrobić, no biedny byłem i tyle, bo nie miałem ochoty się z nim wykłócać.
A kasę zawsze mogłem gdzieś mu wcisnąć czy zostawić na stole, gdy już będę uciekać do siebie, miejmy nadzieję, że nie za szybko, bo nasze poprzednie spotkanie po prostu było za krótkie.
— Ok — odpowiedziałem ostatecznie, spoglądając na mężczyznę kątem oka, gdy już udało mi się go dogonić. Cholera, niby miałem dłuższe nogi, ale ten zawsze jakoś szybciej nimi zamiatał.
Podążaliśmy już do końca drogi w ciut mniej przyjemnej ciszy, ale i chyba tego czasami się po prostu potrzebowało. Tego legendarnego i mistycznego świętego spokoju, do którego niby większość trzydziestoletnich ludzi już powoli chciało dążyć, a miało się wrażenie, że z każdym dniem coraz bardziej się od tego oddalaliśmy.
No cóż, życie, czyż nie jest piękne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz