Strony

25 wrz 2018

Od Charlesa CD. Koyori

Propozycja pana Stevensona, żeby dziewczyna zagrała w filmie była równie absurdalna i zaskakująca, jak lot w kosmos jakieś 100 lat temu. Jednak podobnie jak to było w przypadku lotu w kosmos, tak i w przypadku tej niespodziewanej oferty pracy musiało to dojść do skutku. Nie zdążyłem tego w żaden sposób skomentować. Tak samo, jak ja, głosu została pozbawiona Koyori. Nasza trójka stała tak przez chwilę oniemiała. Pierwszy otrząsnąłem się z tej nowości.
-Koyori... Myślę, że nie masz innego wyboru, jak pójść ze mną do charakteryzatorek. - Odparłem niepewnie. - Na razie nie panikuj, bo sam reżyser nie może podjąć nowego aktora, a co dopiero zmienić scenariusz.
Zauważyłem, że dziewczyna była w lekkim szoku, jednak skinęła głową i ruszyła powoli za mną i Ignis. Shane zamykał pochód z Lokim na rękach. Weszliśmy do namiotu charakteryzatorek.
-Hej dziewczyny. - Uśmiechnąłem się. - Jest tutaj asystent Stevensona?
-Patrick! - Blondynka, która odpowiadała za to, że mój Loki włóczył się sam po okolicy, zawołała w głąb namiotu. Do pomieszczenia wszedł szybko rozczochrany człowieczek w okularkach i spojrzał rozbieganym wzrokiem na całe nasze towarzystwo. Zmarszczyłem brwi. Widać było ewidentnie, że koleś wciąga kokę.
-O co chodzi? - Jego spojrzenie zawisło na chwilę na mnie.
-Stevenson powiedział, że masz wytłumaczyć tej o to tutaj... -Wskazałem Koyori. - Pani na czym będzie polegać jej rola w naszym filmie.
-Nic na ten temat nie wiem. - Odburknął i wyjął z kieszeni iphone, w którego wlepił oczy i zaczął pośpiesznie odpisywać na jakąś wiadomość. - Aaa, już wiem o co chodzi. Chodź ze mną... Eee, jak masz na imię?
-Koyori. - Dziewczyna bąknęła cicho i obejrzała się na swojego kolegę, jakby pytając się go, co ma teraz zrobić. Jednak zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, Patrick złapał ją za ramię i pociągnął za sobą z powrotem w głąb namiotu. Westchnąłem.
-Dobra, to ja wracam do kręcenia sceny. - Zwróciłem się do Shane'a. - Masz szansę ją jeszcze zobaczyć.
-Jasne. Z chęcią. - Odparł krótko.
Znowu wylądowałem na pokładzie helikoptera i znalazłem się na drgającej drabince. Poczułem wyraźne szarpnięcie i wymierzyłem skok. Leciałem prosto w siodło, gdy nagle wyleciała mała Acony, która wbiegła prosto pod kopyta Ignis. Moja klacz spanikowała i ruszyła się o parę kroków. Przez co mój skok skończył się upadkiem. Na szczęście w ostatniej chwili zadziałały linki asekuracyjne, które zamortyzowały uderzenie o beton, jednak nadal nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie. Uderzyłem barkiem, po czym zrobiłem przewrót przez ramię, żeby ochronić głowę. Skończyłem leżąc na plecach. Trochę chyba się poobijałem. No i kuźwa, muszę nagrywać jeszcze jednego dubla. Westchnąłem. Podbiegli do mnie technicy.
-Charles! Żyjesz? Nic ci nie jest? Możesz się ruszać? - Zalał mnie milion pytań. Dźwignąłem się na łokciach.
-Trochę mnie boli. - Mruknąłem. - Ale raczej przeżyję.
-On krwawi! - To był głos Shane'a. - Przepraszam. To moja wina, bo nie dopilnowałem Acony.
-Daj spokój. - Machnąłem ręką, z której faktycznie sączyła się krew przez materiał. - To tylko obtarcie.
-Wezwijcie ratownika medycznego i reżysera. - Ktoś krzyknął do gapiów, którzy się gromadzili wokół mnie. Ignis podeszła do mnie i trąciła mnie głową. Po chwili zjawił się ratownik medyczny, który musiał być obecny na planie, na wypadek takich sytuacji jak ta. Podszedł do mnie i uklęknął.
-Proszę powiedzieć jak się pan nazywa.
-Charles Winchester. - Odparłem znudzonym głosem.
-Co pan robił przed chwilą? - Kolejne rutynowe pytanie i latarką po oczach.
-Wykonywałem scenę kaskaderską i się trochę nie udała. - Mruknąłem.
-Dobrze. Nie ma pan wstrząsu mózgu, więc mogę przystąpić do sprawdzenia pozostałych części ciała. - Zaczął macać moje ręce i nogi. Wyginać i zginać. Opatrzył zadrapanie na ramieniu. - Na szczęście jest pan tylko mocno poturbowany. Kilka siniaków i to zadrapanie na ramieniu. Nic panu nie będzie.
-Dziękuję. - Odparłem i wstałem, bo byłem zmęczony tym cackaniem się ze mną. Wparował Stevenson, a za nim jak cień przyszła Koyori.
-Charles! Do cholery! Co ci się stało? Dlaczego spieprzyłeś tą scenę, skoro tak dobrze ci szła? - Był czerwony z nerwów. No tak. Wypadek na planie, oznacza przedłużenie zdjęć, a każdy dodatkowy dzień zdjęciowy, to dodatkowe pieniądze, które on jako reżyser musi załatwić.
-To był totalny przypadek. - Stwierdziłem. - Ignis się spłoszyła trochę, bo psiak jej wleciał pod kopyta.
-Czyj pies? Twój? Nie przyprowadzaj go więcej na plan, rozumiesz?! - Wydarł się na mnie.
-To nie był jego pies. - Odparł cicho Shane.
-No to kurwa kogo?! - Stevenson był nieźle wkurzony.
-Reżyserze proszę się nie bulwersować. Odpocznę z godzinkę i mogę jeszcze nagrać tą scenę. - Próbowałem załagodzić sytuację.
-Czyj był ten pies? - Stevenson wbił wściekłe spojrzenie w Shane'a, który chyba się go trochę przestraszył.
-Mój. - Wszyscy usłyszeli cichy i nieśmiały głosik Koyori.
-Dopiero co przyjąłem cię na plan, a ty chcesz już niego wylecieć? - Reżyser zmarszczył gniewnie brwi.
-Daj spokój Stevenson. - Westchnąłem. - Nic mi nie jest. Następnym razem Koyori nie przyprowadzi psów na plan i będzie super, prawda?
-Zastanowię się jeszcze. - Spojrzał zdenerwowany na dziewczynę i odszedł.
-Spokojnie Koyori... On tak często wybucha, ale raczej nie jest groźny. - Uśmiechnąłem się. 

[Koyori? Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale ostatnio mam mało czasu, żeby usiąść i coś napisać :(]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz