Czuję się nienaturalnie rozluźniony, nie na tyle, by zareagować, jednak w takim stopniu, aby połowę sensu jej słów wpuszczać w ciemną i pustą część umysłu, gdzie znikają, albo wcale nie dochodzą.
Podnoszę ręce, które teraz złudnie wydają się zbyt lekkie, aby ułatwić dziewczynie zdjęcie materiału przez moją głowę. Ironia losu, ale podobają mi się momenty, w których nie muszę nic robić, a całą główną rolę przejmuje druga strona. Nawet jeśli tego chce, nie odbieram jej tej przyjemności. Nie odbieram sobie tej przyjemności.
Od dziecka byłem uczony, że tylko samodzielność mnie do czegoś doprowadzi. Poleganie na innych mnie zgubi, więc rodzice chętnie przyjęli zasadę "musisz radzić sobie sam". Wchodziła w to również kwestia wsparcia. Będąc hipokrytami, dostawałem materialnie wszystko, co tylko powinien mieć Callière, więc nie do końca dorobiłem się samemu. Jeśli o tym mowa, to nie były wcale moje pieniądze. A jednak po części należały do mnie. To, na co "ciężko" pracuje mój ojciec, w połowie należy się mnie. Temu, który wyrzekł się, sprzeciwił i dostaje połowę całej fortuny. Życie czy sen? Pieniądze rządzą światem.
Przesuwam dłońmi po jej talii, nadal nie rozumiejąc jej awangardowego stylu, który w połączeniu z ciałem dziewczyny powoduje, że zaczynam nieco bardziej go doceniać. Czego nie mogę powiedzieć o jej galerii i obrazach. Nie znam się na tej sferze, ale jako jeden z ludzi z plakietką, na której wyryte jest "tu stoi milioner", jestem tym, który ma dopisane małym drukiem pod spodem "... tyle, że nie w garniturze". Przez co, przystaję przed jednym, wielkim obrazem, który jest widoczny przy samym wejściu i przesuwam po nim spojrzeniem, próbując wyobrazić sobie co, w tym przypadku Adaline, mogła mieć na myśli, malując to. Doceniam go.
Łapię ją w talii, a raczej za kraniec spodni, które kończą się w pasie, podczas gdy ona podnosi plecy i napiera całym ciężarem ciała na moje biodra. Świadomie, czy nie, z mojego gardła wydobywa się ciche mruknięcie będące tylko dowodem na to, jak cholera, moja odpowiedzialność spada w drastycznym tempie. Nie miałem łatwego tygodnia, więc tłumaczę sobie, że na to zasłużyłem. Prawdę mówiąc, to zjebałem.
Drażni mnie strumień światła przedostający się przez okno służące zapewne jako naturalne oświetlenie. W końcu jesteśmy nigdzie indziej, jak w studiu, gdzie odbywa się całość złożonej pracy Adaline. Właściwie, dlaczego ja to pamiętam? Dobrze, że wiem, gdzie jestem, ale z wczorajszego rozluźnienia pozostało tylko nieprzyjemne uczucie ucisku w głowie.
Odwracam głowę w przeciwną stronę do okna i podnoszę powoli powieki. Przesuwam spojrzeniem po pościeli, które pada po chwili na widok przede mną.
Nie widzę żadnego zastosowania w całkowicie odsłoniętej łazience, a właściwie jej braku. Podoba mi się. Nie mam co do tego żadnych uwag. Chyba traktuje to całe miejsce za swoje najbardziej prywatne i osobiste, skoro decydując się na jedyną, samotną wannę w kącie, nie obawia się wkroczenia kogoś obcego. Czy w tym przypadku robię już za osobę mającą prawo tu przebywać? To, że żadne z nas nie odczuwa w sobie żadnego skrępowania, powinno wydawać mi się pewnym zagrożeniem, a jednak, gdy dziewczyna orientuje się, że ja jako pan sprawdzający postępy w nie mam pojęcia jakim zamówieniu się budzi, unosi kąciki ust i mówi skromne dzień dobry w taki sposób, jakby widziała w moim spojrzeniu, co konkretnie chcę powiedzieć.
Otwieram usta, ale ostatecznie z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Oblizuję suche wargi i obracam głowę, kierując tym samym wzrok na sufit. Nie wiem, co mną powoduje, ale od zawsze wydawało mi się, że widok kąpiącej się dziewczyny zarezerwowany jest dla zakochanych mężczyzn. Ja nie jestem zakochany. I najwyraźniej nie posiadam skrupułów, by to robić. A jednak jestem z lekka zły, że najpierw każe mi przepraszać za ograniczanie jej wolności, a teraz sama całkowicie odbiera sobie prywatność. Jestem słownym człowiekiem, co chyba mogę uznać za zaletę pośród stery swoich wad.
Prawda jest jednak taka, że jestem zły nie z tego powodu. I niekoniecznie na nią.
- Upiłaś mnie - rzucam oskarżycielskim tonem, słysząc szum wody, podczas podnoszenia się Adaline. Nie odpowiada. Kątem oka widzę, jak wychodzi z wanny i bierze w ręce ręcznik. Wyciera się i nadal nic nie mówi. Za to słyszę ciche mruknięcie zastanowienia, a przynajmniej tak brzmiało. Ciche hmm było jedynym dźwiękiem w tym pomieszczeniu, nie licząc odgłosów ulicy przedostających się przez okno.
Przewracam się na bok i wbijam w nią spojrzenie. Nieruchomieje i przechyla głowę na bok.
- Nie patrz na mnie tak pretensjonalnie! - unosi się i rzuca ręcznik na bok, wkładając na siebie nowe ubrania. Marszczę brwi, bo wydaje mi się, że wcale nie usiłowałem wyglądać pretensjonalnie. To tak jakbym miał teraz problem do tego, że robiłem coś, co mi się podobało.
- Wcale tego nie robię - usprawiedliwienie to żadne, bo nigdy wcześniej przed nikim się nie usprawiedliwiałem, więc pewnie to jest bezpośrednim powodem, dlaczego nie potrafię się tłumaczyć. Widocznie nie mam w tym wprawy - To moje normalne spojrzenie.
Przekłada przez głowę koszulkę, która wygląda na przedpotopową. Nadal utrzymuję zdanie, że jej styl jest zbyt nietypowy dla ludzi. Rozgląda się wokół siebie, chyba w poszukiwaniu czegoś.
- Hmm - znów słyszę dźwięk zastanowienia. Adaline zakłada ręce na biodrach - Chyba zapomniałam wziąć z mieszkania spodni - mówi tak, jakby totalnie nie przejmowała się tym, że brakuje jej połowy ubrania.
- Myślę, że nikomu nie będzie to przeszkadzać - mierzymy się spojrzeniem. Ona poprawia mokre włosy, które opadły jej na czoło i wzrusza ramionami - Mogę mieć pytanie? - spogląda na mnie niepewnie, ale kiwa głową - Chodzi o wczoraj - Dziewczyna unosi ręce w górę i zaczyna się rozciągać. Wydaje się bardzo zadowolona ze swojego osiągnięcia, a co za tym stoi, odnoszę wrażenie, że jest bardziej spokojna z wyrysowanym uśmiechem na ustach, niż za każdym razem w sytuacji, w której musiała okazywać, że nic nie wytrąci ją z równowagi. A w środku szalała burza.
Spodziewałem się raczej, że po naszej ostatniej rozmowie, która miała bardziej personalny charakter, niż wszystkie nasze poprzednie, będzie mnie posyłać do wszystkich diabłów.
- Mogłabyś może... no nie wiem, nie ograniczać mojej wolności w taki sposób? - mówię. Przechyla głowę i tym razem patrzy mi w oczy.
- Mogłabym - wzrusza ramionami i siada na łóżku, trzymając w ręce biało-niebieską buteleczkę balsamu do ciała. Podwija nogę do góry. Uśmiecha się jeszcze przyjemniej niż wcześniej, a przez moją głowę przebiega myśl, czy na pewno jest następny dzień i cały procent alkoholu we krwi zdążył wyparować. Jej wyraz twarzy jest na tyle niejednoznaczny, że przestaję się nawet zastanawiać, co ma dokładnie na myśli - Tylko wiesz co... Nie chce mi się. Niby czemu miałabym to zrobić? - rozprowadza perfumowany krem po skórze i czeka na moją odpowiedź. Dochodzi do mnie jego zapach - To nie ja mam problemy. Poza tym żadne z nas tego nie chce, prawda? - unosi brew.
Problemy? Ona myśli, że to ja mam problemy?
- Nie musisz mnie upijać, by się ze mną przespać. Nie miewam z tym problemów, jakkolwiek negatywnie to brzmi - okey, to było pretensjonalne.
- Wydaje mi się, że jednak trochę muszę - śmieje się. Nie wiem, czy jej dziwny, indywidualny sposób bycia mnie do siebie już przyzwyczaił i wydaje mi się to normalne. Ale mam pewne przemyślenie. A właściwie jest to zwykła zdolność obserwacji. Ten śmiech może i jest sztuczny, ale przyjemny. I przy tym ładnie wygląda.
- Wydaje mi się, że to ty masz jakiś problem...
- Owszem, mam - przerywa mi, odchrząkując cicho i odkładając balsam na bok. Mrużę oczy, bo nie wiem, do czego zmierza. Nawet jeśli, to nie potrafię wyczuć, czy mnie to obchodzi. A jednak nie odzywam się i czekam. Dowiaduję się, że jednak z czasem robię się zbyt niecierpliwy. Albo tylko w wyjątkowych przypadkach - Jestem strasznie niewyspana, pracowałam przez prawie całą noc... - do czegoś zmierza konkretnego, ale nie ma to żadnego sensu - Wiesz, kiedy mam coś do zrobienia, skupiam się tylko na tym. W międzyczasie nie jestem zdolna do robienia czegoś innego. Nieco cię wykorzystałam, ale sądzę, że nie będziesz miał z tym problemów, w szczególności, że właściwie to jesteśmy kwita... - jej monolog przerywa dzwonek telefonu, co mnie nieco denerwuje. Odwraca głowę, co oznacza, że skończyła temat, nawet go nie zaczynając. Wypuszczam głośno powietrze i sięgam po telefon. Dzwoni Auburn, co dziwne, bo nie rozmawiamy praktycznie nigdy przez telefon.
Auburn: Gdzie jesteś? ~ mówi nieco zniecierpliwiona, choć również zdenerwowana.
Ja: A ty gdzie jesteś?
A: Nie, nie jestem w szkole. Myślałam, że wiecznie siedzisz w domu ~ przewracam oczami i spoglądam na stojącą plecami do mnie Adaline ~ Nieważne. Mógłbyś podjechać do swojego mieszkania?
J: Po co?
A: Bo czekam.
J: Dlaczego...
A: Po prostu przyjedź, proszę ~ nie wiem, w jakim stopniu dojrzale i poważnie może brzmieć głos trzynastoletniej dziewczynki. Nie odpowiadam, więc Auburn wnioskuje, że się zgadzam. Mówi szybkie dzięki i się rozłącza. Przyłapuję się na tym, że pierwsze co robię, to oskarżam ojca za brak dopilnowania, ale sam przyznaję, że nie każdemu rodzicowi udaje się poprawnie kontrolować dzieci. Szczególnie takiemu rodzicowi. Cokolwiek się dzieje, jestem nieco niespokojny.
Podnoszę się z materaca i sięgam po swoje ubrania, naciągając je na siebie. Patrzę na nadal odwróconą dziewczynę i walczę z podjęciem decyzji. Sięgam po kurtkę, którą wczoraj niedbale rzuciłem na nietypowe łóżko, by potem znalazła swoje miejsce obok butów. Nie spuszczam wzroku z jej opadających włosów, przez które tył bluzki jest mokry. Zmierzam do wyjścia, ale zaraz zmieniam zdanie. Odwracam się i szukam potrzebnych rzeczy. Na stole, gdzie leży wszystko, co tylko umożliwia jej pracę, znajduję ołówek i rysownik. Wyrywam kartkę z ostatniej strony, według zasady, zostawiając jej resztę prywatności w postaci rysunków nienaruszonych spojrzeniem. Zapisuję swój adres, diabli wiedzą czemu. Udzieram kawałek i składam na pół. Podchodzę i wystawiam rękę do przodu, trzymając skrawek papieru w palcach. Adaline odwraca głowę i patrzy na niego z powątpiewaniem. Mimo tego wyciąga dłoń, rozkłada palce, a ja kładę ten osobliwy podarunek w jej ręce.
- Teraz jesteśmy kwita. Jeśli faktycznie jestem ci do czegoś potrzebny... - mówię na odchodne i unoszę spojrzenie na zaczęty obraz, który na razie nic mi nie przypomina. Jest to zarys postaci, właściwie nieprzypominający jeszcze człowieka. Odwracam się i wychodzę. Chyba mogę uznać, że zachowałem się nawet moralnie.
Adaline?
Wow dobrze jest wrócić z moim byłym ex, dziękuję Dr Ekpen za pomoc, chcę tylko poinformować, że czyta ten post na wypadek, gdy masz problemy ze swoim kochankiem i prowadzi do rozwodu, a ty nie Chcesz rozwodu, Dr Ekpen jest odpowiedzią na twój problem. Lub jesteś już rozwód i nadal chcesz go / jej kontakt Dr Ekpen rzuca zaklęcie teraz (ekpentemple@gmail.com) lub Whatsapp go na +2347050270218 i będziesz ubrany, że zrobiłeś
OdpowiedzUsuń