Wybrałem się na festyn wraz z zespołem po próbie. Za dwa dni mamy występować na scenie w parku, konkretnie, to mamy pomóc w zebraniu funduszy dla dzieci z domu dziecka. Nie mam nic przeciwko zaśpiewaniu za darmo, tym bardziej, jeśli to się robi dla kogoś. Poza tym, kim bym był, gdybym nie mógł robić czegoś, co kocham, nawet za darmo? Vincent zobaczył plakat, przyklejony do słupa obok sklepu zoologicznego, kiedy przejeżdżał tamtędy tramwajem. Harry znalazł wszystkie informacje w internecie i wszyscy się zgodzili na wypad na Letni Festyn. Poza tym okazja się powtórzy dopiero za rok, trzeba korzystać, póki można, bo kto wie, może za rok nas już nie będzie?
Nie potrzebowaliśmy żadnego pojazdu, ponieważ wszystko mieliśmy dosłownie pod nosem. Od domu Andrew’a wszędzie mamy blisko. Mieliśmy problem z wyborem – najpierw zajść do cyrku, w którym za chwilę rozpocznie się występ, czy zaliczyć od razu rzut w tarczę, by brunet siedzący na stołku wpadł do wody? Normalnie żaden z nas nie miałby takiego dylematu, ale sęk w tym, że nie było kolejki do rzucania piłeczką, a to wiadome, że gdy wszystko się rozkręci, nigdzie nie będzie można dojść. Wybraliśmy jednak cyrk.
Zajęliśmy miejsca pośrodku widowni. Gdy światła zgasły, zacząłem jeść popcorn i podżerać od Harry’ego chipsy.
- Panie i panowie! - po namiocie rozniósł się donośny głos mężczyzny w meloniku i w czarnej pelerynie, gdy został oświetlony żółtym promieniem. - Witamy w cyrku Happy Fun – machnął dłońmi, a z jego rękawów wyleciały gołębie. Gdy zapowiadał każdą rzecz, jaka nas dzisiaj spotka, ich twórcy wychodzili na scenę. Pierwsza była akrobatka w różowym stroju kąpielowym i z masą piór, która stała na kłusujących białych koniach, odzianych w kolorowy ekwipunek. Za nią pojawił się mężczyzna z zamaskowaną twarzą, który prowadził lwa i dwie tygrysice. Pojawili się połykacze ognia, ludzie, których nazywałem dymiarzami (to ci, którzy rzucali takie małe kuleczki, z których wydobywał się dym), inne akrobatki ujeżdżające żyrafę i słonia oraz masę klaunów. - Czas zacząć! - po tych słowach światło ponownie zgasło, a gdy wróciło, scena była pusta. Przez chwilę nic się nie działo, aż nagle na środku pojawił się dym, a z niego wyłoniły się kobiety w maskach. Zaczęły tańczyć, jedna drugą podrzucała ku górze, a ta rzucała na ziemię kulki, które wybuchały kolorowym dymem. Występ byłby nudny, gdyby nie fakt, że dym formował się w różne zwierzęta, a niektóre się nawet poruszały! Musiałem przyznać, że były świetne. Nagle na ich miejscu pojawiła się grupa połykaczy ognia, zdążyłem ich naliczyć siódemkę. Każdy trzymał w dłoni kij, którego oba końce nagle zapłonęły. Zaczęli tańczyć z ogniem; kręcili kijami, przerzucali z jednego człowieka do drugiego, podrzucali wysoko ku górze, by na końcu zionąć płomieniami w stronę widowni. Przyznam, w pewnej chwili myślałem, że wszyscy spłoniemy. Następny występ był poświęcony akrobatkom, najpierw tym, które tańczyły na zwierzętach. Jedna z nich stała na rękach na koniach, druga robiła salta na żyrafie, a trzecia przemieszczała się po słoniu, który stał na dwóch tylnych nogach. Brakowało tylko piłki, która by pękła pod jego ciężarem. Wszystkie były nie tylko znakomite, ale i śliczne, widziałem, jak Vincent ślini się widok akrobatki ujeżdżającej konie. Po nich kobieta i mężczyzna zachwycili nas powietrznymi akrobacjami na trapezach i linach. Widząc ich, miałem motywację, by samemu spróbować skakać, robić salta i fikołki w powietrzu, by złapać się nogami za trapez i chwycić swojego partnera. To musi być świetne uczucie. Następnie na scenę weszli klowni, w swoich malutkich pojazdach, pomalowani na różne kolory. Oblewali się woda, obrzucali ciastami i chociaż z większości tych żartów wyrosłem i nie potrafiłem się nawet z nich śmiać, wszystkie dzieci śmiały się głośniej niż dotychczas. Przyrzekam, że gdy klowni zeszli ze sceny, usłyszałem jęk zawodu. Ostatni występ należał do prowadzącego magika, który wyczarowywał z kapelusza zwierzęta, z rękawów wyjmował długie kolorowe chusty związane jeden z drugim, by obwiązać je wokół królika i podrzucić go do góry; wtedy zamienił się w wielkiego orła, którego magik utrzymywał na chustach. Mimo iż nie wierzę w magię, czasem nie potrafię wytłumaczyć jego sztuczek. Zachwycili nas jeszcze połykacze mieczy, ludzie, którzy potrafili balansować na linie, stojąc na piłce i trzymając na czole krzesło, eskapalodzy (ci, którzy potrafią wyzwalać się z więzów), zaklinacze wężów, mężczyzna, który rzucał na ślepo nożami w swoją asystentkę i ani razu jej nie drasnął (!) oraz wielkie lwy, przeskakujące przez obręcze (jednak nawet płonęła!). Gdy występ się skończył, cała widownia razem z nami nagrodziła występujących oklaskami. Po wyjściu z namiotu cała nasza grupa nie mogła przestać gadać na temat akrobacji i innych zjawisk, jakie widzieliśmy.
- On połknął miecz, ohyda! Dziwne, że nic mu nie przecięło, pewnie nawet ostry nie był.
- Ta akrobatka na koniach była taka zwinna, miała śliczny strój…
- Mi najbardziej się podobał występ z ogniem. Też bym tak chciał umieć i nic nie podpalić.
- Jestem ciekaw, jak oni zrobili tę sztuczkę z dymem. Jak to się mogło poruszać?
- A ja nie chciałbym być asystentką tego nożownika i nie chciałbym też z nim zadzierać.
Spojrzeliśmy w kierunku naszego koleżki, którego chcieliśmy wrzucić do wody. Co się okazało? Że była strasznie długa kolejka, a facet na stołku siedział suchy i śmiał się z tych, którzy rzucali do tarczy (co się dziwić? Taką miał pracę).
- Będziemy tam stali wieczność – stwierdził Harry.
- No, chyba że ty tam postoisz, a my pójdziemy dalej – zaproponował z uśmiechem Andrew, który został lekko uderzony w łeb przez Harry’ego.
- Chodźmy dalej, później tu zawitamy – powiedziałem. Po tych słowach ruszyliśmy korzystać z innych atrakcji.
Zawitaliśmy do Labiryntu Luster, w którym czekaliśmy na Harry’ego, który się zgubił. Zaliczyliśmy wodną ślizgawkę, na którą musieliśmy czekać dwadzieścia minut przez kolejkę, potem poszliśmy na diabelne koło, w którym Andrew pokłócił się z Peter’em i chciał go wyrzucić za bramkę. Postanowiliśmy zagrać w wyławianie jabłek z beczki – oczywiście Vincent musiał nieco podtopić Harry’ego, przez co został przez nas wrzucony do małego zbiornika wodnego, w którym łowiło się ryby. Na odwet oblał nas wodą ze stoiska, w którym można było wygrać wielką pluszową pandę. Oczywiście całą amunicję zmarnował na nas, dlatego nie udało mu się jej zdobyć.
- To mógł być piękny prezent dla mojej dziewczyny – lamentował po porażce.
- Najpierw trzeba ją mieć – Harry poklepał go po plecach. Wróciliśmy do rzutu piłką, by wrzucić tego kolesia do wody, ale kolejka dalej była długa. Zmuszeni byliśmy stanąć w niej i czekać. Niestety, gdy przed nami było raptem pięć osób, pojawiła się kobieta, która wypuściła mężczyznę ze stołka i podała mu telefon. Wszyscy, którzy czekali na swoją kolej, stali i obserwowali. W końcu mężczyzna z bladą twarzą jak ściana pobiegł w kierunku parkingu, a kobieta oznajmiła, że atrakcja zostanie zamknięta. Każdy z nas był nie tylko oburzony, ale i zdenerwowany.
- To my tu tyle staliśmy, by sobie popatrzeć?!
- Bardzo przepraszam, ale nie mamy nikogo w zastępie – tłumaczyła się, ale Andrew oczywiście musiał się wdać w kłótnię.
- To czego on sobie poszedł? Przecież mu za to nie płacicie! - wykrzyczał zdenerwowany. Peter chwycił go za ręce i odciągnął do tyłu.
- Bardzo przepraszam, ale jego córka wylądowała w szpitalu. Nie miałam wyjścia – po tych słowach przeprosiłem ją za jego zachowanie i zawstydzeni odeszliśmy od stoiska. Wyzwaliśmy Andrew’a, który za karę miał stać w kolejce do wielkiej karuzeli, która kręciła się pionowo i poziomo, a sami poszliśmy zamówić coś do jedzenia. Wszyscy wzięliśmy hamburgery, wróciliśmy do Andrew’a, któremu także daliśmy jeden egzemplarz.
- Bardzo mądre – prychnął. - Jeść przed karuzelą – zjadł swoją bułkę.
Miał rację. Mimo iż ja, Peter i Vincent czuliśmy się świetnie, Harry poszedł zwymiotować do śmietnika, a Andrew skarżył się na dziwne uczucie w żołądku, ale mimo wszystko nie zwrócił hamburgera. Zrezygnowaliśmy z dalszego chodzenia po festynie, a aby polepszyć im humory, zawitaliśmy do baru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz