Dzisiaj to ja otwierałam kawiarnię. Szefowa mnie o to poprosiła, a ja nie potrafiłam jej odmówić. Poza tym było mi to na rękę – mieszkałam chyba najbliżej budynku, w którym znajdował się „Drops”. Przekręciłam klucz w zamku i popchnęłam drzwi do środka. Dźwięk srebrnego dzwonka powieszonego na górze rozległ się po całym lokalu. Po odpięciu smyczy od obróżek pupili, ruszyłam do pomieszczenia służbowego, by się przebrać. Szary sweter z sową szybko zmieniłam na morską bluzkę polo. Założyłam też na stopy czarne trampki przed kostkę, odstawiając botki do szafki.
W kawiarni panowała zasada, że każdy pracownik nosi koszulkę polo w wybranym i niepowtarzającym się kolorze z logiem lokalu, a do tego jasne dżinsy oraz sportowe buty, najlepiej trampki. Nie miałam nic do stroju, było przynajmniej kolorowo i wygodnie.
Wychodząc na salę, skierowałam się do pierwszego stołu, by zdjąć z niego krzesła. W pomieszczeniu panowała raczej przytulna atmosfera. Stolików znajdowało się kilkanaście, najczęściej czteroosobowe. Nie mieliśmy problemu w złączeniu ich, by więcej osób się dosiadło. Oprócz gości ze zwierzętami, dla których przygotowane zostało osobne menu, przychodzą tu też tacy bez „przyjaciół”. Mamy o dziwo do dyspozycji kilka książek, więc biorą jedną, zamawiają kawę lub herbatę i czytają. Zadziwiające jest też to, że zazwyczaj nie przeszkadza im szczekanie większości pupili, czy skrzeczenie papugi kierowniczki często tu przebywającej.
Podchodząc do drugiego stolika, usłyszałam dźwięk dzwoneczka. Po spojrzeniu w tamtą stronę zauważyłam niższą ode mnie rudowłosą dziewczynę, u której grzywka wiecznie zakrywała szare oczy. Na mój widok podniosła lewą dłoń w górę.
- Cześć, Amy – powiedziała, na co odpowiedziałam jej machaniem, powracając do poprzedniego zajęcia. Jednym uchem wyłapałam jeszcze popiskiwanie Ginger oraz Cezara, którzy najpewniej witali się z moją współpracowniczką.
Georgia pochodziła z biednej rodziny, a na dodatek chodziła jeszcze do liceum. Pomaga mamie w kierowaniu domem i wychowaniu dwójki młodszego rodzeństwa. Zwierzaka nie posiada i choć nie jest on wymagany do zatrudnienia kogoś w „Dropsie”, to praktycznie każdy jakiegoś miał.
Gdy Georgia powróciła do mnie w granatowym polo, pomogła mi ze zdjęciem reszty krzeseł. Do tego momentu doszedł do nas Yang, studiujący chłopak o białych i długich włosach. W jego rękawie zawsze kryła się biała myszka w czarne łatki – Daisy. Głównie siedzą oboje za ladą, w kuchni, ale gdyby chodził po sali i tak samo, jak przy pracownikach tak przy gościach popisywał się ze swoją myszką, to mogłaby być bardziej popularna od Ginger.
Po kilku minutach, gdy zajęliśmy się wycieraniem szklanek, doszła do nas jeszcze nasza lokalowa para. Blondwłosa prawie modelka Inez oraz mistrz komputera Mark, mający farbowane na niebiesko włosy. Oczywiście tak naprawdę parą nie byli, ale każdy widział, jak patrzą na siebie nawzajem i chyba nigdy się nie zdarzyło, by nie pracowali w tym samym czasie. Z tej dwójki do pracy zwierzaka zabierała Inez, posiadała ona białego persa o imieniu Yummy.
Czy lubiłam ludzi, z którymi pracowałam? Bardzo. Georgia była cicha i małomówna, mogłabym się z nią utożsamiać. Yang mimo charakteru outsidera, często rzucał kawałami i w wolnych chwilach popisywał się Daisy. Inez dużo się uśmiechała, gdyż wielka z niej optymistka. A Mark? Wiecznie zazdrosny o Inez, choć nigdy by tego nie powiedział na głos, po prostu to widać.
W końcu wszystko w kawiarni było gotowe do otwarcia. Książki na półce poukładane, krzesła zdjęte, stoły przetarte oraz nakryte, naczynia też wyczyszczone. Do „Dropsa” zaczęli przychodzić klienci. Sobota rano, więc odwiedzający nas biegacze z nieraz dużymi psami byli normą. A mimo tego, że Bell, Ginger oraz Cezar byli tak jakby na „wolności”, to przez większość czasu trzymali się blisko mnie, zwłaszcza Bell. Zwykle jednak stara się nie plątać mi pod nogami. Dzisiaj było jednak inaczej.
Nagle w pewnym momencie przestraszyła się nowych klientów składających się z trójki mężczyzn i przez to zaczęła się cofać i piszczeć, a ja, będąc za nią i nie dostrzegając tego na czas, potknęłam się o ciało psinki i zawartość niedojedzonej miski z psią karmą wysypałam na rudego chłopaka. Zasłoniłam usta dłonią, starając się wstać. Inez szybko zabrała ode mnie resztę naczyń, a ja chwyciłam za ścierkę w kieszeni dżinsów, podając ją chłopakowi.
- Strasznie mi przykro – powiedziałam, skrzywiając się. Co za pech, no nie mogę w to uwierzyć!
Cameron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz