― Nie Dominico, nie będzie lodów ― upomniał ją Ebenezer,
który lekko podenerwowany ciągnął za rękę córkę do szkoły. Odkąd ich gosposia
zachorowała cały dom był na jego głowie. Nianie, które zazwyczaj opiekowały się
dziećmi zostały zwolnione za próbę kradzieży rodowych kryształów Rosalie. Jego
żona miała jednak w nosie to co stanie się z dziećmi kiedy te zostaną pozostawione
same sobie. Ebenezer postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i sam ogarnął wyjazd
dzieci. Dwójka starszych chłopców została zawieziona przez jego osobistego
szofera, jego osobistą, rządową limuzyną. On postanowił odprowadzić najmłodszą
córkę do szkoły. Sądził, że zajmie mu to góra piętnaście minut, a resztę czasu
przeznaczy na dotarcie do biura. Jakie było jego zdziwienie, kiedy po jakimś
czasie spojrzał na zegarek, gdzie widniała godzina dziewiąta! Ebenezer
przyspieszył kroku i starał nie dopuszczać do siebie myśli, że zgubił się we
własnym mieście.
Komórka w jego kieszeni zaczęła wibrować, więc mężczyzna
sięgnął po nią. Na ekranie widniała twarz jego zaplutego szefa. Przesunął po
ekranie z rezygnacją palcem odrzucając połączenie. Dominica znowu zaczynała
marudzić. „Lody, lody, lody”, słyszał wciąż i już potylica zaczynała mu
pulsować. Ścisnął mocniej dłoń dziewczynki, aż ta zaczęła się wyrywać.
Zrozumiał, że przesadził. Pociągnął ją pod jakąś ścianę, następnie uklęknął i położył
swoje dłonie na jej ramionkach.
― Kupię ci te lody, tylko zamknij w końcu buzie, bo ci mucha
tam wpadnie i umrzesz ― powiedział twardo mierząc ją srogim spojrzeniem.
Dziewczynka wyjęła palec z nosa i wytarła go w różową sukienkę. Pokiwała lekko
głową, a kilka drobnych łez pociekło po jej policzku.
― No już, nie maż się ― upomniał ją i znowu pociągnął za
rękę ― Szukaj tej budki z lodami ― zaproponował, a dziewczynka słysząc te słowa
wyrwała mu się i pobiegła w stronę, gdzie stał biały, wielki samochód z wielkim
rożkiem na dachu. Ebenezer przewrócił oczami i poszedł w ślady córki.
Trzy minuty później Dominica z zapałem lizała truskawkowe
lody, a jej ojciec szukał w telefonie ulicy, na której obecnie się znajdują. Z
jego obserwacji wynikło, że byli w cholerę daleko od zamierzonego celu. W
pewnym momencie na chodnik wjechał nieuważny rowerzysta. Ebenezer w ostatniej
chwili uratował córkę przed bliskim spotkaniem z tym debilem. Przypłacił to
jednak wielką plamą z lodów na koszuli.
- No cholera jasna! – krzyknął – Chodź – powiedział do
córki, która była bliska łzom. Pociągnął ją i weszli do najbliższej kawiarni o dźwięcznej
nazwie Drops. Minister rozejrzał się w około i dostrzegł młodą kobietę z jakimiś
dziwnymi włosami na głowie. Ukłonił się grzecznie i spytał – Znajdę, gdzieś
tutaj toaletę?
<AMY?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz