Przypominam sobie, że właściwie miałam rozmawiać. Nico coś mówił, ale ja tylko w zamyśleniu potakiwałam.
Nico: Musimy poważnie porozmawiać na ten temat ~ zanim jednak daję radę zapytać, o co właściwie mu chodzi, rozłącza się.
No nic. Dowiem się w mieszkaniu. Odwracam się i oglądam za siebie, ale Vincenta już nie ma. Uśmiech też ma niczego sobie, lecz odnoszę wrażenie, że mimo uniesionych kącików ust w górę, delikatnie tylko zakreślających jego wyraźniejsze rysy twarzy, nie uśmiecha się w pełni. Jego uśmiech wydaje się tylko odpowiedzią, zwykłą dla człowieka oczywistością i choć cieszę się, że nie jest typowym mrukiem, to zaczynam sobie próbować wyobrazić, jak wygląda, gdy się śmieje. Będąc przy tym w pełni nieświadomym, że to zwykły odruch.
Jedno mnie jednak niepokoi. Mianowicie moja postawa. Nie dość, że mój mózg zaczyna obierać za cel doprowadzenie do zobaczenia tego śmiechu, to jeszcze ja sama zaciskam usta, starając się nie śmiać jak głupia, gdy tylko zauważę mocniejszy zarys jego uniesionych kącików, który ma być naturalnym sygnałem rozbawienia, bądź sympatii. Znam go z dwóch, zresztą całkiem niepochlebiających mi sytuacji. Właściwie to wcale go nie znam. Być może dzisiejszy dzień to tylko przypadek i możemy się już nigdy nie spotkać. Nawet jego obecność w redakcji mogła być tylko zwykłym, jednorazowym zdarzeniem. Chociaż... powiedział do zobaczenia w redakcji... oj Tate.
Mimo tego wszystkiego, co wydarzyło się, uważam ten dzień nie za taki zły. Nawet jeśli pada deszcz, a ja okazałam się życiową ofiarą losu.
Uśmiecham się do siebie i wracam do dalszych, zagmatwanych zakupów.
~*~
Wyszukuję sobie program, który zaoferuje mi najlepszą rozrywkę, zanim popołudnia będę musiała spędzać przy laptopie, pracując nad artykułem. Siadam po turecku na sofie i znajdując akurat kanał, na którym niedawno skończył się Spongebob, żałuję, że nie skończyłam robić obiadu szybciej. Tak, czy inaczej zachęcają mnie zapowiedzi kolejnych bajek, które oczywiście obejrzę, zajadając się naleśnikami. Kładę talerz na oparciu sofy i przysuwam stolik na tyle blisko, by bez problemu sięgać sok pomarańczowy. Oddaję się chwili do momentu przybycia całkiem zmokniętego i zmarzniętego Nico. Odchylam głowę do tyłu, najbardziej jak potrafię, starając się wyjrzeć z salonu na korytarz. Wkrótce chłopak wchodzi do środka. Dmucha na ręce i wbija we mnie spojrzenie.- Cześć! - wołam, gdy czuję, że jest jedną nogą w salonie.
- Widzę, że dobrze się bawisz - kiwam energicznie głową, co jest automatycznie znakiem, że ten dzień nie jest powtórką wczorajszego. Uśmiecham się pod nosem, nadal wcinając naleśniki - Ukradłaś mi auto - momentalnie zaciskam usta i przygryzam wargi, przełykając kęs. Ups? Odwracam się powoli w stronę Nico. Ma skrzyżowane ręce na piersi, a brązowe, nieco przydługawe kosmyki włosów zaczesał ręką do tyłu. Nie wygląda ani dramatycznie, ale pociągająco również nie. Jego poważna mina ma sugerować, że jest zły, ale czający się uśmiech, gdzieś błąka się za tą maską.
- To była konieczność wyższa - usprawiedliwiam się piskliwym głosem i unoszę ramiona, kuląc przy tym głowę. Robi parę kroków w moją stronę, wtedy natychmiastowo się zrywam i obiegam stolik - Ostrzegam cię! Jak podejdziesz, to dzwonię po policję i mówię, że się nade mną znęcasz - wyciągam rękę przed siebie i kieruję na niego wskazujący palec. Przewraca oczami.
- Teoretycznie jestem z policji. Jak jeszcze raz weźmiesz moje auto bez pytania... - opiera się o kanapę, ale nie kończy swojego standardowego schematu, bo natychmiast znajduję obronną odpowiedź. Obronna ona zbyt to może nie jest, ale w końcu jakaś.
- Groźby są karalne! Ty akurat powinieneś to doskonale wiedzieć - opieram ręce na biodrach i dumnie unoszę głowę - Zresztą to nie jest twoje auto, tylko nasze... teoretycznie - chłopak nie wytrzymuje i wybucha śmiechem. Sama zaczynam chichotać - Zrobiłam obiad - chwalę się, zajmując swoje miejsce. Nico mija mebel i zamiast kulturalnie usiąść, to kładzie się na całej długości z delikatnością niedźwiedzia, opierając głowę na moich nogach.
- Ty? - zamyka oczy - Kuchnia jeszcze jest cała?
- Naleśniki głupku - łapię go za nos, ale zaraz się wykręca - Masz na stole.
- Podziel się - mam wrażenie, że całkowicie ignoruje moją uwagę i zabiera kawałek z mojego talerza. Nie protestuję, bo kwestię wspólnego jedzenia rozwiązaliśmy już w szkole średniej, gdzie na stołówce, kiedy to jeszcze krzywiłam się na widok ryby, zazwyczaj oddawałam ją Nico. Nie protestował.
Także zajadamy się obydwoje moim naleśnikiem przy akompaniamencie piosenek z lecącej akurat bajki.
- Opowiedz mi swoje słodycze i gorycz z dzisiaj - uśmiecham się, choć wcale nie chcę. Jednak dzisiejszy dzień jest zbyt niecodzienny, by się nie uśmiechnąć.
Słodycze i gorycz, to rodzaj zabawy, w którą bawimy się codziennie. Zapoczątkował ją mój ojciec, a naszej dwójce spodobała się na tyle, by ją kontynuować. Jest prosta jak nie banalna. Każdego wieczoru, gdy siadamy do kolacji, bądź ogółem spędzamy wspólnie czas, opowiadamy dobre i złe rzeczy, które nas spotkały tego dnia.
- Jeszcze nie ma wieczoru - protestuje, choć tak naprawdę nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła się wszystkim z nim podzielić. A mam czym.
- Co z tego? Przyspieszmy to - wzrusza ramionami i podnosi się, aby usiąść. Daje mi to wystarczająco miejsca, by podwinąć nogi i obrócić się w jego stronę.
- Dobra, ja pierwsza... - zakłada rękę na oparcie sofy i podpiera na niej głowę. Robię chwilę przerwy, zanim zacznę gadać jak najęta - Dostałam pracę! To pewnie już wiesz po tym, jak wspaniałomyślnie zrobiłam nam obiad, gdyż nigdy tego nie robię. Zdecydowanie ta redakcja będzie tą, z której nie pozwolę się tak zwyczajnie wywalić. Muszę się tylko pilnować z wyrażaniem emocji na temat jakiegoś polityka i postarać się wyglądać jak rasowa pani redaktor...
- Niemożliwe... - Nico próbuje wyśmiać moją uwagę, ale z mojej reakcji wnioskuje, że i tak nie dam mu dojść do słowa. Może i ma rację, może nigdy nie będę rasową pani redaktor, ale zależy mi, aby chociaż moje artykuły były brane na poważnie.
- Cicho, opowiadam teraz - poprawiam się - Upokorzyłam się dwa razy, właściwie to trzy - najpierw unoszę dwa palce w górę, jednak potem stwierdzając, że wypadek z kawą zalicza się do trzeciego, jednak nie jest on aż taki mocny, by go zaliczyć do mega upokorzenia. Takie wypadki zdarzają się w pierwszej lepszej komedii romantycznej dla nastolatek, tyle że w szkole, do której chodzi lalkowata zdzira. Nieważne - Ale te dwa razy, kiedy się upokorzyłam, zdarzyły się przy jednej i tej samej osobie. I było ma naprawdę wstyd, gdy znowu wyszłam przed nim na niezdarę...
- Nim? - wiedziałam, że go to zainteresuje. Jest jak wścibska przyjaciółka albo tylko doskonale stara się takim być.
- Możesz mi nie przerywać? - wzdycha ciężko i kiwa głową - Więc tak. Nim. To chyba właśnie była moja największa słodycz tego dnia. Jakkolwiek to brzmi. Nazywa się Vincent i jestem mu winna dwukrotne podziękowania. Coś jak rycerz na białym koniu, aczkolwiek ja nie widzę się w roli księżniczki w opałach. Szczególnie gdy ta wpada do gabinetu redaktora naczelnego, jak dzikuska, bądź zrzuca na siebie milion paczek od płatków śniadaniowych - słyszę, jak Nicolas chichocze cicho, wyobrażając sobie zapewne te sytuacje, ale dopóki mi nie przerywa, jest wszystko dobrze - Właściwie, to wydaje się bardzo miły i jest... całkiem... niezły? - spoglądam na przyjaciela. Na jego twarzy błąka się uśmiech z rodzaju "To ja mam wiedzieć?" albo "Ukryty sens w tym przekazie?". Czuję się nieco przyduszona tym jego wyrazem - No dobra! Jest przystojny - rzucam zgryźliwie, ignorując głupkowaty uśmiech Nico - Ma takie ładne oczy, niebieskie - podkreślam, jakby to było najważniejsze w całym jego opisie - I blond włosy - bawię się frędzlami, którymi zakończony jest kocyk leżący nieopodal. I nagle sobie coś uświadamiam - Ale ma dziecko... uroczą dziewczynkę i pewnie równie wspaniałe małżeństwo ze wspaniałą kobietą. A już na pewno nie taką, na którą jedyne co leci, to produkty z półki w sklepie - Nico dławi się moim naleśnikiem, nie wiedząc, czy się śmiać, czy łapać oddech, równocześnie próbując połknąć kawałek jedzenia. Klepię go po plecach, powstrzymując rozbawienie tym widokiem.
- Błagam cię, nie rób tak, bo się kiedyś uduszę - kaszle naraz się śmiejąc.
- Denerwujesz mnie - stwierdzam - Teraz ty - rozkazuję.
- Ale ja chcę usłyszeć co dalej...
- Nie - protestuję i zabieram z mojego talerza, który teraz trzyma Nico kawałek naleśnika - Twoja kolej. Jutro czeka mnie praca, zamierzam się dzisiaj odstresować... I idź się przebrać, bo będziesz chory! - wyrywam mu talerz z rąk. Jest zdezorientowany, nie daję mu dojść do słowa, tylko wypycham go z kanapy. Idzie posłusznie do pokoju się przebrać. Ja za to w oczekiwaniu aż opowie mi swoje słodycze i gorycz, mam chwilę na zamyślenie. Oblizuję widelec, który jest cały w dżemie malinowym. Chyba właśnie znalazłam następną gorycz. I nie jest to wcale kończący się dżem w lodówce, którego zapomniałam dokupić. Goryczą są te niebieskie oczy.
Vincent?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz