Być złą, czy nie być ― oto jest pytanie. Musiałam przyznać, że zaczynałam coraz bardziej przekonywać się do pierwszej alternatywy.
- To nie to, czego się spodziewałam... ― Na chwilę w niepamięć rzucił się temat naszej rozmowy, który na pewno nie mógł zostać teraz kontynuowany. Być może trójka tych łobuzów miała obrazować los, który za wszelką cenę broni nas przed wejściem na cienki, bardzo cienki lód. Ubiegłej nocy jedną stopą już na nim stałam.
- Nikt się tego nie spodziewał. ― Adam, nie próżnując, objął mnie ramieniem i zaciągnął do wnętrza domu. Szczęka drżała mi od zimna, podobnie jak blondynowi, który zapewne musiał poczuć chwilową ulgę od ciągłego pieczenia oparzeń.
- Masz już trochę swoich ubrań? ― Zwolnił moje ciało z subtelnego uścisku i spojrzał oczekująco, a ja w odpowiedzi tylko skinęłam głową. ― Weźmiemy ręczniki i trochę ubrań. Przeklęte dzieciaki... ― Ruszył w górę schodami, dopiero po chwili pozwalając mi dostrzec na twarzy ślad bladego uśmiechu. Nie mógł długo gniewać się na dzieciaki, ale też najwyraźniej nie popierał tego wybryku.
Po dwóch kwadransach można by uznać, że przywróciliśmy się do względnego porządku. Z herbatą przyjemnie rozgrzewającą moje dłonie zajęłam miejsce na kanapie. Chłód, jeszcze co jakiś miotający moim ciałem, powoli gasł, niszczony ciepłem pomieszczenia. Młodzi chuligani z pewnością nie łapali swojego błędu, gdyż za każdym razem, gdy wraz z Adamem wchodziłam im w drogę, to uciekali za najbliższy próg i to tam starali się dyskretnie stłumić chichot.
Ciekawe jakie ja miałam zabawy w ich wieku…
Na pewno nie bawiłam się w jesienny ice bucket challenge.
***
Nazajutrz, po nocy kichania i zatkanego nosa, moje mięśnie ogarnęło okropne otępienie, które nie pomagało ani trochę podnieść się z łóżka, a wręcz do niego przykuwało. Chcąc wziąć głębszy haust powietrza, jego przepływ został pohamowany, przez co musiałam szybko otworzyć usta, by się dotlenić. Cudem jednak dźwignęłam się na nogi. Nieprzyjemny, ćmiący ból głowy zaatakował mnie od każdej strony.
Zachorowałam. I nie było to niczym dziwnym po wiadrze lodowatej wody pośród jesiennego podmuchu, sprzątającego wszystkie zagrabione liście z powierzchni ziemi. Obserwowałam je właśnie z okna, opadające powoli z wciąż kolorowych koron drzew. Na nogi włożyłam ― nie ukrywam, że po ostrej przecenie ― ciapy po mieszkaniu, mając na uwadze to, jak mało środków na karcie mi pozostało. Będę musiała jeszcze bardziej przyłożyć się do pracy u Lancasterów.
W towarzystwie porannej ciszy zadzwoniłam do Jamie, z którą wczoraj umówiłam się na spotkanie. Jej głos dotarł do moich uszu po zaledwie jednym sygnale.
- Jamie, muszę przełożyć ― apsik ― spotkanie.
- Co się stało?
- Jestem chora… odrobinkę się przeziębiłam. ― Chrypa chyba kompletnie odebrała mi barwę głosu i doszło do mnie, że określenie „odrobinkę” w ogóle tu nie pasowało.
- Dobrze, rozumiem, zdrowiej, kochana.
- Dzięki. ― Nie powstrzymałam szerokiego uśmiechu, jaki przeciął mi twarz. Po krótkim pożegnaniu zakończyłam połączenie.
Na ramiona narzuciłam miękki, szary szlafrok, w którym wyszłam umyć zęby i przynajmniej częściowo ogarnąć kołtuny blond włosów. Było podejrzanie cicho ― mimo godziny ósmej, dwa piętra przeniknęła nieopisana cisza, zakłócana tylko stłumionymi odgłosami telewizji dobiegającej z dołu. Powędrowałam na palcach za źródłem dźwięku, jakby przekonana, że jednak większość domu pogrążona jest jeszcze we śnie.
„Jack, nie możesz mnie zostawić, kocham cię, a ty złamałeś mi serce, palancie!”
I para egzystująca na ekranie telewizyjnym właśnie rzuciła się sobie do ust. Zanim w całości wkroczyłam do salonu, zupełnie skonfundowana wpatrywałam się w te żałosne, nijak mające się do rzeczywistości romansidło.
- Odette? ― Z transu wybudził mnie głos Adama, sprawiając, że od razu podskoczyłam w miejscu. Dopiero zauważyłam jego głowę wysuwającą się zza oparcia kanapy, przeżywając dzięki temu całkiem niezły szok.
- Nie wiedziałam, że oglądasz takie rzeczy. ― Zacisnęłam pasek szlafroka w talii. Znów kichnęłam, w odpowiedniej chwili zakrywając usta oraz nos chusteczką. ― Ojej, czuję się tragicznie…
- Akurat leciało… ― odparł z odrobiną niepewności i zrobił mi miejsce na kanapie. ― Ty też chorujesz? Dzieciaki urządziły nas porządnie. ― Rozbrzmiał jego niewyraźny śmiech, w który wdarła się chrypa. Dopiero, gdy usiadłam obok niego, wspomagając się bladym blaskiem telewizora, byłam w stanie ujrzeć bordowe worki pod jego oczami.
Na zewnątrz, jak na późny ranek, było stosunkowo ciemno. Niebo niczym płyta szarości hamowała wszelkie promienie słoneczne, a wichura w kłębach mgieł niosła prawdziwą jesienną depresję, na szczęście oddzieloną od nas murami domu.
Nieoświetlony pokój również nie polepszał widoczności.
- Jestem pewna, że to nie to było ich zamiarem.
- Po nich wszystkiego można się spodziewać. ― Adam zwrócił się już w kierunku telewizora, zahaczając nogi na stolik. Nie zastanawiając się zbyt długo, założyłam nogę na nogę oraz ułożyłam głowę na jego ramieniu najdelikatniej, jak potrafiłam. Mogłam usłyszeć cichy, miarowy oddech, przy którym unosiła się oraz opadała męska klatka piersiowa.
W ciszy oglądaliśmy nudny, nic nie wnoszący romans, ziewając co chwila.
- Skoro miłość jest piękna, to dlaczego ta kobieta jest nieszczęśliwa? ― szepnęłam, chyba ogarnięta w małym stopniu sennością. Dzielnie jednak śledziłam wydarzenia z ekranu, które wprowadzały mnie w stan dziwnego zastanowienia.
- Prawda jest taka, że miłość ogranicza. ― Adam wydawał się zupełnie pewien swoich słów. W jego głosie nie zagościł żaden ślad zawahania. I powiedział to dwudziestoośmiolatek, wiedzący o życiu na pewno troszeczkę więcej ode mnie.
Nie mogłam się nie zgodzić.
Nigdy się nie zakochałam, nigdy z nikim nie łączyło mnie nic więcej, niż cudowna przyjaźń. Nie miałam ochoty tego w żaden sposób naruszać.
- Chyba masz rację… lepszy byłby już chyba status „przyjaciele z korzyściami”. ― Zaśmiałam się, z początku nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak mogło zostać potraktowane te zdanie.
Apsik.
[Adam?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz