Strony

29 paź 2018

Od Rafaela do Anastazji

Zimny powiew wiatru, jaki trafił w moją twarz, od razu zmusił mnie do zerwania się na równe nogi. Co prawda do drażniącego dźwięku budzika pozostało mi jeszcze z pół godziny, ale nie potrafiłem jakoś tego doleżeć. Witając się z biało-czarnym psem, naciągnąłem na siebie wygniecioną we wszystkich miejscach koszulę, a następnie powolnym krokiem udałem się do zaciemnionej kuchni, która już po chwili rozjaśniła się blaskiem żarówek. Była dopiero trzecia dwadzieścia, dlatego za oknem nie potrafiłem dostrzec, aż tak wielkiego pasa samochodów, jakie można obserwować za dnia. Biorąc do ręki krwistego pomidora, zacząłem zastanawiać się nad tym, jak podczas mojej nieobecności przebiegała praca innych ludzi, którzy znaleźli zatrudnienie w tym samym miejscu co ja. Cholerna grypa potrafi zaskoczyć człowieka w najmniej oczekiwanym momencie oraz zabrać mu możliwość wykonywania podstawowych czynności życiowych. Pozbawiając się prawie palca, ukroiłem pierwszy plaster wodnistego owocu natury, który pozostawił na deseczce dość wyraźne ślady po swojej egzystencji. Nie zapominając o serze zajmującym również bardzo ważną pozycję w wyglądzie, jak i smaku mojej kanapki, zacząłem odpychać od siebie nogą parkę moich zwierzęcych współlokatorów, którzy zwąchawszy posiłek, chcieli mnie ubłagać o trochę ludzkiego jedzenia.
- Nie dostaniecie - westchnąłem głośno, odsuwając talerz z chlebem tostowym na sam środek wyspy kuchennej - Dam wam coś lepszego - mówiąc to, zmusiłem swój kręgosłup do zgięcia się do tego stopnia, bym mógł wyciągnąć z jednej z dolnych szafek, kolorową puszkę z namalowanym na zielonym tle psem. Otwierając jej wieko, jak zwykle nieco się skrzywiłem. Chociaż była to jedna z najlepszych karm, jakie istnieją obecnie na rynku, to zapachu to ona jakoś nie zmieniła. Zabierając z ziemi podpisane imionami miski, nałożyłem Husky'emu oraz Goldenowi odpowiednią ilość galaretowatego mięsa, na które, kiedy tylko miski z powrotem wylądowały na podłodze, rzuciły się, jakby nie jadły przez kilka minionych lat - Żarłoki - skomentowałem ich zachowanie, obmywając swoje ręce pod bieżącą wodą. Mając pewność, że moje dłonie są już czyste, zabrałem się wreszcie za konsumowanie swojego śniadania. Nim się obejrzałem, na zegarze ściennym wybiła godzina trzecia pięćdziesiąt, co jasno mówiło mi, iż mój czas na ociąganie się powoli maleje. Odkładając wszystko niedbale do zlewu, ruszyłem w stronę łazienki, gdzie czekały na mnie uszykowane wczorajszego dnia ubrania. Pozbawiając się wygniecionej odzieży, wciągnąłem na siebie niebieską koszulę oraz szare jeansy, które i tak po kilku minutach jazdy będą musiały zostać zmienione na szpitalny granat. Po umyciu zębów, twarzy i uczesaniu włosów, postanowiłem okrążyć wszystkie pokoje jeszcze raz, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby zaniepokoić moje oko, zwracające uwagę nawet na najmniejsze szczegóły. Na moje szczęście bądź nieszczęście niczego nie znalazłem, dlatego ze spokojem mogłem związać sznurówki wypucowanych na błysk butów. Zabierając z odpowiedniej półki błyszczące srebrem klucze, spojrzałem ostatni raz na swoich zaciekawionych podopiecznych, by z ufnością, że nic nie popsują, zamknąć im przed nosem brązowawe drzwi - Niedługo wrócę - rzekłem, przekręcając dwukrotnie zamek w drzwiach. Ruszając żwawym krokiem w stronę białej Toyoty, w mojej głowie na nowo zagotowało się od myśli, iż kiedy mnie zabrakło, coś mogło pójść nie tak. Co prawda nie byłem tam jedynym chirurgiem, ale odkąd i na moje barki spadło brzemię opieki nad pacjentami danego oddziału, zaczynałem powoli to wszystko przeżywać coraz mocniej. Choler.a znowu się przywiązuje - pomyślałem, zapinając sztywny pas bezpieczeństwa przebiegający po moim ramieniu, aż po same biodro. Starając się otrząsnąć z czarnych scenariuszy, włączyłem w radiu jakiś poranny program informacyjny przerywany czasami muzyką, jak i reklamami. Wpatrując się w czarny pas jezdni naznaczony kolorowymi samochodami różnych marek, zacząłem powoli wystukiwać na kierownicy rytm jednej z piosenek, której tytułu kompletnie nie kojarzyłem. Była bardzo energiczna, aczkolwiek nie zawierała w sobie żadnej agresji. Mijając różnorakie sklepy, bloki, czy też inne tego pokroju "atrakcje" w końcu w moje oczy rzucił się budynek potężnego aquaparku, obok którego rozrastał się jeden z najlepszych szpitali. Szpital imienia Jacka Gowille był odwiedzany codziennie przez ogromną liczbę osób, z różnymi schorzeniami. Wady serca, połamane kończyny, osoby dowiadujące się, że ich życie przez rozwijającego się raka nigdy nie będzie takie same... Tak, to wszystko jest tutaj na porządku dzienny. Pozostawiając swój pojazd na parkingu dla personelu, w szybkim tempie postanowiłem znaleźć się na jednym z zatłoczonych korytarzy podlegających pod obszar segregacji pacjentów. Skupiając się na swoim zadaniu dotarcia na odpowiedni oddział chirurgiczny, nawet nie zwróciłem uwagi na witające się ze mną pielęgniarki. Było ich tutaj dość sporo, lecz kilka pań mówiąc szczerze, znałem dość osobiście, ale to temat na inny dzień tygodnia. Pokonując kolejną partię dobrze wykończonych schodów, mój narząd wzroku wreszcie mógł ujrzeć odpowiednią tablicę informującą mnie o moim pracowniczym "raju". Chciałem już pędzić do swojej szafki, w której czekał na mnie mój fartuch, lecz coś, a raczej ktoś mi to dość solidnie uniemożliwił. Spoglądając w dół, doznałem delikatnego szoku. Burza rudych włosów roztrzepanych w każdą stronę świata stawała właśnie na proste nogi, otrzepując się z wyimaginowanego kurzu. Biały kitel oplatający jej ramiona, jasno wskazywał na to, że pracuje niemal obok niej, jednak nigdy jej tutaj nie widziałem, a może nie chciałem widzieć?
- Wybacz, nie zauważyłem cię - powiedziałem z wyraźnym zmartwieniem, oglądając z bardzo bliska jej błękitne tęczówki wypełnione delikatnym oburzeniem - Nic ci się nie stało?


Anastazjo? :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz