Już byłam w paru związkach nieudanych i dlatego wolałabym się z kimś naprawdę tak związać by być w końcu szczęśliwą, lecz niestety na razie każdy facet z którym byłam kopnął mnie za przeproszeniem w tyłek i odchodzili do jeszcze młodszych ode mnie, jakbym była nie wiadomo jak stara… Eh… Anastazja czego Ty oczekujesz? Rudzielca nikt nie zechce, nie mówiąc o tym że dopada Cię już SKS. Idealne życie jest tylko w książkach, więc czemu nadal się łudzisz? pytałam samą siebie i jeszcze bardziej mój humor poleciał w dół, gdy sobie uświadomiłam że czas mnie posunął i to nieźle już, a przecież pamiętałam słodki czasy gdy miałam tą świetną osiemnastkę i szykowałam się wtedy jako młoda dziewucha na pójście na studia. A teraz co? Jeszcze trochę i będę miała trzydziestkę na karku nim się obejrzę i dalej będę samotną jednostką pośród bilionów zakochanych par, zważywszy iż Avenley River zazwyczaj miało to do siebie iż przyjeżdżały tutaj także zakochańce, które buszowały po hotelach i innych ekskluzywnych miejscach, ciesząc się sobą nawzajem. Oj tak… Rafael na pewno też niedługo pozna swoją kobietę marzeń, tę jedną, a ja dalej będę samotną myszą buszującą w tym wielkim mieście i niczym się zupełnie nie wyróżniającą, prócz tych włosisk na łbie.
Idąc dalej korytarzem, po kolei wchodziłam do każdej sali cichutko, sprawdzając jak się mają pacjenci pod moją opieką. Niektórzy oglądali telewizję, inni grali w szachy, rozwiązywali krzyżówki, czytali książki albo spali, no bo co tu robić w szpitalu? Zazwyczaj szpital mimo iż pomagał chorym dojść do zdrowia, to drugiej strony strasznie męczył człowieka i tak naprawdę tylko i wyłącznie w domu mamy szansę w pełni wypocząć, dlatego też największa i najlepsza część zdrowienia jest w swoich własnych czterech ścianach, we własnym cieplutkim łóżku. Cóż nie było jeszcze tak późno, aczkolwiek godzina dwudziesta zapowiadało to iż zaraz wszyscy pacjenci pójdą spać, gdyż około dwudziestej pierwszej się myli a o dwudziestej drugiej już zapadali w sen, gdyż dzień szpitalny zaczynał się już o godzinie szóstej rano, choć w zasadzie pielęgniarki zaczynają chodzić już po salach cicho około piątej rano, mierząc temperaturę, ciśnienie krwi i takie tam, by uzyskać ważne informacje na temat stanu pacjentów na zmianę lekarzy, gdyż zazwyczaj już o godzinie ósmej siódmej albo ósmej rano przychodził inny lekarz na dzienny dyżur i musiał się zapoznać ze wszystkimi kartami medycznymi, jakie przyjdzie mu dostać. Nie wiem jak jest w innych szpitalach, ale tutaj obchody zaczynały się o godzinie dziesiątej rano, później były o godzinie szesnastej, a na koniec o godzinie dwudziestej.
Oczywiście jeśli jakiś pacjent był w dużo gorszym stanie to takiego pacjenta się dogląda dużo, dużo częściej ale na szczęście na moim oddziale takowych przypadków nie było za wiele… Reszta mojego dyżuru polegała na siedzeniu za burkiem, więc nieco nudziło mi się w swoim gabinecie, gdzie zdążyłam zrobić już wiele dokumentów. Była dopiero godzina dwudziesta trzecia, więc musiałam wytrwać do tej szóstej rano, dlatego też piłam kawę, aby czasem nie zasnąć. Stan Rafaela był coraz to lepszy z każdym dniem, więc w zasadzie to mogłam go już jutro wypisać ze szpitala, tylko że by potrzebował czyjejś pomocy, gdyż sam w niektórych czynnościach sobie nie poradzi i to jest pewne. Dlatego miałam nadzieję że ktoś z jego rodziny go weźmie do swojego domu i że mu pomogą.
**********************************************************************************
Następnego dnia zrobiłam Rafaelowi wypis ze szpitala, oraz wypisałam receptę na pięć różnych leków, które musiał obecnie jeszcze przyjmować przez minimum trzy tygodnie. Po obchodzie wręczyłam mu to wszystko, oraz dokładnie wyjaśniłam i rozpisałam mu kiedy, jak i jakie leki ma brać. - Przyjedzie po Ciebie ktoś z rodziny? - spytałam spokojnie wręczają mu to wszystko.
- Nie… Sam pojadę, czuję się dobrze – odparł spokojnie co mnie bardzo zdziwiło.
- Jak to nie przyjadą? Nie możesz jeszcze się tak obciążać przecież – zmartwiłam się.
- Nie chcę zawracać im głowy, a zresztą nic mi nie jest – powiedział poprawiając się na łóżku.
- No nie wiem Rafael, uważam że to nie jest z dobry pomysł… Dopiero co odzyskujesz sprawność, a Twoje rany nadal się goją – wyjawiłam mu swoje obawy i starałam się mu przemówić do rozsądku.
- Nic mi nie będzie spokojnie – upierał się dalej.
- No dobrze jak chcesz, ale w razie czego to tam dzwoń, albo coś, bo moim zdaniem nadal jesteś zbyt słaby by tak sobie samemu hasać jakbyś był zupełnie zdrowy – mówiąc to ciężko westchnęłam.
- Jasne – odparł krótko, po czym zaczął powoli naciągać na swoją rękę kurtkę.
- Pamiętaj w razie czego dzwoń – powtórzyłam się znowu zmartwiona w duchu coraz co bardziej – Ja zaraz kończę dyżur, tylko muszę Karlowi przekazać wszystkie papiery, więc jak coś to będę w domu – dodałam.
- Jasne, ale sądzę że nie będę musiał dzwonić… Ale dzięki za troskę – mówiąc to zapiął kurtkę.
- Uparty jesteś czasem jak osioł, ale nie służy Ci to w tym wypadku – mruknęłam niezadowolona – Pamiętaj tylko powoli byś nie dostał zadyszek, ani bolesnych ukłuć w okolicach serca – dodałam.
- Dobrze pani doktor – mówiąc to lekko się uśmiechnął, a ja nieco się tym zmieszałam.
- Idź już idź, bo się przegrzejesz jeszcze – odparłam na to szybko, czując jak serce mi automatycznie przyśpieszyło. Mężczyzna przewrócił na to jedynie oczami i ruszył ku windom, by po chwili zniknąć mi z oczu. Tylko uważaj na siebie pomyślałam jeszcze, po czym ruszyłam ku swojemu gabinetowi, gdzie czekał już na mnie lekarz, który miał przejąć po mnie wszystkich pacjentów.
- I jak było? - spytał spokojnie średniej wysokości mężczyzna o brązowych włosach i zielonych oczach.
- Dobrze – odparłam spokojnie otwierając drzwi po wpisaniu odpowiedniej liczby cyfr – Był spokój i nie było żadnych wezwań – dodałam na co pokiwał lekko głową.
- To dobrze… Mam nadzieję że i mój dyżur będzie spokojny, choć w dzień to nigdy nie wiadomo – mówiąc to zabrał papiery medyczne, które mu wręczyłam.
- Z tego co słyszałam to ludzie obstawiają że dzisiaj będzie spokój, ale nigdy nie wiadomo… - odparłam spokojnie, patrząc jak spokojnie przegląda pierwsze kartki dokumentów – A jak w ogóle się trzyma Lusi? Coś dawno jej nie widziałam… Wychodzi w ogóle z domu? - spytałam jeszcze. Lusi była jego partnerką życiową i była z nim zaręczona, lecz ostatnio prawie poroniła, przez co bała się wyściubiać gdziekolwiek nosa poza dom.
- Eh… Szczerze powiedziawszy to oddaliliśmy się od siebie – przyznał ciężko na to wzdychając.
- Jak to? - zdziwiłam się i zaczęłam bardziej na niego patrzeć.
- No Lusi już nieco przesadza… - zaczął – Co chwilę mnie za coś opierdziela i poucza co mam robić i w zasadzie mówi tylko o dziecku! No ja rozumiem że się boi, ja też się boję, bo w końcu to też i moje dziecko, ale ona chyba zaczyna już wpadać w jakąś paranoję… - dodał wyraźnie załamany, po czym opadł ciężko na krzesło.
- Jest aż tak źle? - zmartwiłam się nieco – Owszem widziałam że nie wychodzi z domu, ani na zakupy, ale nie sądziłam że stała się tak przesadnie ostrożna – dodałam siadając też.
- Przesadnie ostrożna to za mało powiedziane! - uniósł się lekko – Kaszlnę lekko bo coś mnie w gardle podrapie, to już na mnie krzyczy żebym był ciszej bo może poronić, bo dziecko się wystraszy czy coś… Przewracam się na łóżku, to ta zaraz warczy bym to robił ostrożniej bo dzieckiem telepię i nie daj co mu się coś stanie… Wstaję rano i chcę nastawić sobie wodę na kawę, to nie mogę w czajniku elektrycznym, tylko muszę na kuchence gazowej to robić, by warkot czajnika i gotującej się wody jej nie denerwował… Telewizji już w ogóle w domu oglądać nie mogę, bo ona co chwilę ogląda jakieś herezje w które ona święcie wierzy, a mnie nie dopuszcza bo za głośno słucham! To jej mówię że mogę przecież ściszyć telewizor, to ona zaraz zaczyna się drzeć że nie i koniec i się obraża na mnie, jakbym nie wiadomo co zrobił złego - wyżalił mi się i widziałam po nim że był już tym wszystkim strasznie zmęczony.
- Może powinna się gdzieś leczyć? - spytałam cicho – To nie jest normalne że tak ze wszystkim przesadza… Można się bać, ale to już przesady są, ona zaczyna wpadać w jakieś paranoje – dodałam.
- Ocho, już widzę jaka ona jest chętna na ten pomysł – mruknął niezadowolony – Ale ja już zwyczajnie nie wytrzymuję, rozumiesz to? Wolę już całymi dniami i nocami siedzieć tutaj w szpitalu, by tylko nie wracać do domu i nie słyszeć tego całego jazgotu i jej wiecznych pretensji o byle gówno! - podniósł nieco ton, co było do niego nie podobne, lecz zaraz wypuścił powietrze ze swoich płuc, nieco się opanowując – Przepraszam – dodał.
- Daj spokój, nic nie szkodzi… - odparłam spokojnie, doskonale rozumiejąc jego załamanie psychiczne i fizyczne – Moim zdaniem taka terapia by jej pomogła – dodałam.
- A wiesz jak ją gdzieś zaciągnąć na takie coś? Bo ja nie, a ona mnie w ogóle nie słucha – powiedział zmęczonym głosem.
- To może zadzwoń do jej siostry Medison? - zaproponowałam – Ona zawsze się jej słuchała, a jak jej opowiesz co się z nią dzieje, to na pewno będzie chciała Ci jakoś pomóc oraz swojej siostrze – dodałam.
- Myślisz że by to coś dało? - spytał patrząc na mnie uważniej.
- Myślę że tak, a poza tym warto spróbować, bo się chłopie wykończysz! To nie jest normalne że tak przesadza, oraz nie jest normalne to, że nie chcesz wracać przez to do domu… Jeśli czegoś nie zrobisz, to wasz związek się może rozsypać, więc walcz o to chłopie, zwłaszcza że tu chodzi też i o wasze dziecko – dodałam.
- Masz rację… - odezwał się po chwili namysłu – Tak zrobię! Dzięki – mówiąc to wstał spokojnie z krzesła.
- Nie ma sprawy, tylko uważaj na siebie i nie hasaj tak, bo zmęczony jesteś – mówiąc to powoli zaczęłam zdejmować swój biały jak śnieg fartuch lekarski.
– Jasne… To na razie – mówiąc to, szybko wyszedł by zapoznać się z całą stertą dokumentacji jaką mu przekazałam, a biorąc jego obecny stan, to zapewne nie będzie mu łatwo czytać tego wszystkiego.
- Na razie – odparłam cicho, ściągając całkiem z siebie fartuch, a kiedy go już wieszałam w szafie, nagle poczułam jak w mojej kieszeni od spodni wibruje mi telefon. Zaskoczona tym faktem, że ktoś coś chce ode mnie o godzinie szóstej rano, sięgnęłam ręką do kieszeni spodni przy biodrze, a następnie wyjęłam niewielkiej wielkości biały telefon, w czerwonej oprawie. Widzą numer komórkowy Rafaela, bardzo się zmartwiłam i czym prędzej przeciągnęłam zieloną słuchawkę w prawą stronę by odebrać od niego połączenie.
- Halo? - odezwałam się jako pierwsza, czując wielki niepokój, który sprawiał iż miałam wrażenie że moje ciało zaraz zacznie całe chodzić ze strachu czy też się telepać.
- Anastazja? - usłyszałam niepewny głos Rafaela.
- Co się stało Rafael? Gdzie jesteś? Stało się coś? - zasypałam go mnóstwem pytać, martwiąc się czy aby na pewno jednak dobrze zrobiłam że wypisałam go ze szpitala. Zawsze mogłam popełnić jakiś błąd lekarski, to się zdarza, ale nigdy nie chciałam do siebie dopuścić tej myśli, że mogłabym kiedyś popełnić tak straszny błąd lekarski, że bym komuś nie daj co komuś zaszkodzić.
- Kończysz już może? - spytał niepewnie.
- No tak, właśnie zaraz miałam ubierać kurtkę i wychodzić – przyznałam – Rafael powiedz co się dzieje, przecież słyszę po Twoim głosie że coś jest nie tak – dodałam, nie chcą by mi tu owijał w bawełnę.
- Jednak nie dam rady… Doszedłem tylko do auta i wsiadłem, ale teraz ciężko mi się ruszyć – przyznał w końcu – Podwieziesz mnie do domu? - dodał.
- A mówiłam że potrzebujesz pomocy uparciuchu – westchnęłam na to po raz kolejny tego dnia – Już schodzę, poczekaj tylko chwilkę… Na którym miejscu stoisz? - spytałam, chcąc wiedzieć jaki ma numer.
- 34 – odparł krótko, lekko sapiąc z bólu, ponieważ zapewne chciał się ruszyć i wydostać z auta.
- Nie szarp się zaczekaj! Nie możesz gwałtownie się ruszać, pomogę Ci zaraz – powiedziałam szybko, czym prędzej się ubierając i zabierając torebkę ze sobą, gdzie miałam w niej także kartę dostępu, dzięki której mogliśmy wjeżdżać i wyjeżdżać z parkingu prywatnego dla lekarzy, na terenie szpitala.
- Okey, czekam – mówiąc to rozłączył się, a ja przyśpieszyłam i nawet nie czekałam na windę, tylko zbiegłam czym prędzej po schodach w dół. Po paru minutach udało mi się zbiec na sam dół, gdzie pchając wielkie zielone drzwi z szybką z napisem „WYJŚCIE EWAKUACYJNE”, gdzie wyszłam na niewielki korytarz. Tam ruszyłam w lewo, gdzie przeszłam przez kolejne drzwi, a następnie wyszłam nimi na parking dla lekarzy.
- Coś się stało pani Anastazjo? – spytał nagle głos niedaleko mnie, więc szybko odwróciłam głowę w stronę skąd dochodził głos i ujrzałam jednego z ochroniarzy, którzy pilnowali strzeżonego parkingu, aby czasem żadnemu chuliganowi nie przyszło do głowy niszczyć pojazdów, bądź ich kraść.
- Cześ Ben! No można powiedzieć że się stało... Słuchaj, gdzie jest miejsce parkingowe numer 34? - spytałam szybko. Znałam tego ochroniarza dość dobrze i szczerze mówiąc to najbardziej go lubiłam, gdyż był to naprawdę przemiły starszy już człowiek, choć oczywiście krzepę dalej miał i zawsze coś zagadał, coś tam pożartował… No swój człowiek po prostu!
- Musi pani iść w lewo i iść cały czas prosto, a miejsce będzie po lewej stronie przy ścianie budynku – wyjaśnił mi spokojnie – Pomóc w czymś jeszcze? - spytał spokojnie.
- Wie pan co? Chyba mi pan może pomóc… Szukam Rafaela, bo wypisałam go ze szpitala, a nie chciał żadnej pomocy by go dostarczyć do domu, a teraz dzwonił że jednak potrzebuje pomocy, a nie wiem czy siedzi w aucie, czy gdzieś mi tam siedzi… No w każdym razie jeśli coś takiego się dzieje, to nie wiem czy będę w stanie go podnieść, bo nie mam przecież tyle siły – wyjaśniam mu wszystko na co nieco spoważniał.
- Nie powinien sam się transportować, do domu to nie bezpieczne jeśli dopiero co wyszedł – powiedział wyraźnie zaniepokojony.
- No właśnie, tyle że jest uparty czasem jak osioł i nie da mu się przegadać – westchnęłam ciężko.
- Jeanson! - krzyknął nagle i odwrócił się nieco do mnie bokiem.
- Co?! - odkrzyknął mu po chwili z budki ochroniarskiej młodszy nieco od niego mężczyzna, także ochroniarz, który nieco się wychylił z budki, by lepiej słyszeć swojego kolegę z pracy.
- Zaraz przyjdę, muszę tej pani pomóc w czymś, więc bardziej się rozglądaj, ja zaraz przyjdę! - odkrzyknął głośno.
- Dobra! - odkrzyknął takę blondyn, po czym znowu schował się w ciepłym „baraczku”.
- Chodźmy szybko, może potrzebować pomocy – mówiąc to tylko skinęłam na to głową, a następnie ruszyliśmy tam gdzie wcześniej mi objaśniał gdzie sama mam iść. Jak się okazało Rafael siedział za kierownicą, ale nie mógł się za bardzo ruszać, gdyż pewnie go pokręciło nieco w tej pozycji, ponieważ nie był jeszcze gotowy na takie ruchy! A mówiłam mu żeby uważał… Mogłam też kurcze bardziej go przypilnować, że też ja nie myślę skarciłam się w myślach, zła na swoją głupotę.
- Rafael jak się czujesz? - spytałam otwierając drzwi z jego strony.
- Żyję jeszcze… Tylko cholernie boli – mówiąc to próbował się ruszyć, ale natychmiastowo przestał, czując najwyraźniej kolejną falę bólu.
- Nie spinaj się, zaraz Ci pomożemy – mówiąc to odpięłam mu pas bezpieczeństwa.
- Oj „synu”, ale sobie narobiłeś – odezwał się ochroniarz – Czasem trzeba schować dumę by dać sobie pomóc – dodał zaraz i pomógł mi przesunąć fotel do tyłu, by Rafael miał więcej miejsca do manewrów.
- Nie wiedziałem że tak będzie – mruknął niezadowolony cicho, zagryzając przy tym zęby.
- W którym miejscu Cię tak boli? - spytałam.
- Między łopatkami, ale promieniuje aż do ramienia – powiedział na wydechu.
- Naciągnąłeś się… - odparłam szybko, powoli wciskając rękę pod jego plecy.
- Ostrożnie – jęknął mi, gdyż zapewne bał się kolejnej fali bólu.
- Spokojnie nie spinaj się tak… Postaraj się lewą nogą nieco wyjść z samochodu ale bardzo powoli – mówiąc to widziałam że robi tak powoli, a gdy nieco już się przekręcił, pomogłam mu wysiąść z samochodu wraz z ochroniarzem, którzy go podtrzymywał – Nie ruszaj karkiem gwałtownie, bo mi kręćka jeszcze dostaniesz… Zabiorę Cię do siebie i podam Ci leki na pokręcenie – dodałam.
- Już nieco lepiej jest… Złapał mnie ból kiedy zapiąłem już pas – westchnął ciężko.
- Oj tak jak człowieka pokręci, to w najmniej spodziewanym momencie – zaczął Ben – Sam nie raz dostałem w karku czy ramieniu, ból pieruński – dodał.
- Pójdę po samochód i tutaj podjadę byś nie łaził po tym mrozie tyle – mówiąc to ochroniarz pokiwał lekko głową.
- Tylko szybko – odezwał się Rafael, najwyraźniej bardzo zażenowany zaistniałą sytuacją. Cóż nie dziwiłam się tym, gdyż gdybym była na jego miejscu, to też pewnie bym była zawstydzona, ale cóż czasem potrzebna jest pomoc osoby trzeciej i trzeba było się z tym pogodzić. Nie chciałam by coś mu się stało, a zresztą Ben był naprawdę w porządku, bo Ci jego koledzy to byli już mniej sympatyczni.
- Jasne – odparłam szybko, po czym pobiegłam w stronę swojego samochodu, który cóż… Niestety stał na miejscu parkingowym numer 206. Miałam strasznie daleko, ale mówię wam pierwszy raz w życiu tak szybko przeleciałam niemalże cały parking! Niezły sprint zrobiłam, zwłaszcza po tym ściegu i lodzie, który był pod nogami, mimo iż ciągle sypali tą solą, przez co psuły mi się już buty z których schodził czarny kolor. Szybko otworzyłam kluczykiem drzwi, a następnie nawet nie zapinając pasów po prostu odpaliłam silnik, wycofałam i ruszyłam powoli do przodu samochodem gdyż gdy chciałam to zrobić szybciej, to koła mi w miejscu za boksowały, dlatego było to dla mnie ostrzeżenie że lepiej jest nie szarżować i nie jechać na łeb, na szyję. Że też spadło tyle śniegu dzisiejszej nocy pomyślałam podjeżdżając pod miejsce parkingowe Rafaela, którego ochroniarz zaczął bardzo powolutku prowadzić na miejsce pasażera.
Zaciągnęłam ręczny, dałam bieg na luz, a następnie wysiadłam i pomogłam otworzyć drzwi, po czym jakoś usadziliśmy obolałego Rafaela na miejscu pasażera, zapieliśmy go, a następnie dziękują bardzo panu Benowi, wsiadłam do auta, zapięłam pas i bardzo powoli ruszyłam do przodu, kierując się ku wyjazdowi z parkingu. Kluczyki od auta Rafaela oczywiście miałam, więc nie trzeba się było martwić że ktoś będzie chciał ukraść jego auto. Kiedy zjechałam z górki, dojechałam do szlabanu, gdzie otwierając okno przyłożyłam kartę dostępu do czytnika, a po chwili usłyszałam piknięcie, po czym szlaban zaczął się podnosić. Spokojnie wyjechałam z parkingu dla personelu, po czym dając kierunkowskaz w prawo i korzystając z tego że nikt jeszcze nie jedzie, wjechałam na drogę, gdzie stanęłam na czerwonym świetle, gdyż już nie zdążyłam przejechać, ale i też nie chciałam szarżować, gdyż lód był na drodze niesamowity, a gdy dodawało się gazu za szybko, to nieco potrafiło zarzucić autem, a ja nie miałam zamiaru spowodować żadnego wypadku drogowego.
- Będzie dobrze… - zaczęłam – W domu zrobię Ci obiad, a później pojadę nakarmić Twoje psiaki i wyprowadzę na spacer – dodałam, słuchając przyjemnego lekkiego rechotania silnika diesla, po czym widząc jak światła się powoli zmieniają, wrzuciłam pierwszy bieg, a następnie delikatnie zdejmując nogę ze sprzęgła i dodając gazu, zaczęłam powoli ruszać do przodu.
Rafael? ;3
No i co żeś narobił? Xdd Zaopiekuje się tobą xdd
+30PD
No i co żeś narobił? Xdd Zaopiekuje się tobą xdd
+30PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz