Wątek mieści się jeszcze w lecie.
Chyba nigdy nie posądziłabym się o pomoc pani za ladą baru z alkoholem, z którą znalazłam zapchlonego kotka. A właściwie to o pomoc weterynarzowi, do którego mnie zaprowadziła. W sumie czworonogowi też pomagałam. Oczywiście było to moim obywatelskim obowiązkiem, ale przecież to stało się tak nagle i z dnia na dzień! Zdarzało mi się zapomnieć o wrzątku w czajniku, niezakręconej butelce wody, otwartych drzwiach dla Orchidei i milionach innych rzeczy, ale powodowały bardzo małe katastrofy. Może żeby ładnie porównać do tego ciekawego dnia, to raczej bardzo małe przygody. Absolutnie nie uważam tego za katastrofę. Było to zupełnie coś innego, coś, o czym będę mogła opowiedzieć swoim dzieciom, wnukom… Jak już będę ich miała, oczywiście. O ILE będę miała.
Niestety na mojej prometejskiej postawie ucierpiały spodnie. W porę złapałam pojemniczek. Westchnęłam cicho. Nauczycielka od W-Fu byłaby duuumna. Zapach prawie, ale to tylko prawie wykrzywiał mi twarz. Mogłam kupić coś nowego lub pojechać do domu. Lub wrócić się do firmy i wyjąć coś z szafki Polly. Szafka Polly miała to do siebie, że nie byłoby rzeczy, której nie dałoby się tam znaleźć. Tam było WSZYSTKO. Od alkoholu po zabawki dla dzieci. O-okej. Mogłam jeszcze ewentualnie to wytrzeć… Dobry pomysł! Pan Welsh chyba czytał mi w myślach, skoro do rąk dostałam papierowy ręcznik. Wręczył mi również swój adres. Ach, Internecie, błogosławiony wynalazku. Nie będę musiała przyjeżdżać tu z każdym projektem.
Byłam pewna, że kotkowi będzie tam dobrze. Mogła być mu tam ofiarowana czułość, której nie otrzymałby w najlepszym, pięciogwiazdkowym hotelu dla zwierząt! Dlatego spokojnie opuściłyśmy budynek, uprzednio żegnając się z sympatycznym staruszkiem. Nawet odwróciłyśmy się w stronę mało estetycznego szyldu. Tak, to miejsce zdecydowanie potrzebowało pomocy, żeby nie paść w przeciągu kilku miesięcy. Powoli nadciągała jesień, a za nią zima. Takie mrozy są bardzo trudne dla budyneczków podobnych temu. Nadal wycierałam swoje spodnie. Althea mówiła, że da się je odprać. I oby miała rację. Po prostu je lubiłam.
— Pomóc ci z tym logiem u ciebie czy masz już pomysł? — zagaiła, uśmiechając się.
— Chyba dam sobie radę, ale… — Wahałam się. — Ale nie mam nic przeciwko temu, żebyś pomogła.
Statuetka najbardziej otwartego, przyjaznego człowieka ląduje u Bridget Janet Hemmings. Serio Bridg, serio? Później spytała mnie o to, czy daleko mieszkam i że tak w sumie, to nie ma co robić, a pogoda i tak jest kiepska. No racja, niebo nie wyglądało zbyt… promiennie.
— Jasne. — Czy w tym przypadku powinnam dostać jeszcze statuetkę za naiwność?
Zaprosiłam właściwie obcą mi osobę do własnego domu. Ponoć dla szczytnego celu, ale nadal szokowała mnie moja pewność siebie. Tak, to na pewno dlatego, że byłam w amoku. W innym wypadku nie posunęłabym się… do czegoś takiego, prawda?
— W takim razie… prowadź — rzekła dziewczyna, przerywając niezręczną ciszę.
— Mogłybyśmy wrócić do punktu wyjścia, to jest pod moją pracę — odpowiedziałam, jednocześnie pokazując w stronę, w którą w takim wypadku powinnyśmy zmierzać. — Ale to chyba nie ma sensu. Lepiej znaleźć jakieś połączenie stąd.
W odpowiedzi pokiwała głową. Wyciągnęłam telefon i szybko uruchomiłam odpowiednią aplikację. Po chwili wiedziałam już na który przystanek pójść i do autobusu z jaką cyferką wsiąść.
— Tędy.
Po kilku minutach sunięcia Avenleyowskimi ulicami, odczytywałyśmy już rozkład jazdy. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić, po prostu usiadłam na ławce obok jakiejś pulchnej pani. W powietrzu unosił się zapach świeżego pieczywa z piekarni za nami. Ulica o tej porze była dość ruchliwa i co jakiś czas dało się słyszeć trąbiących kierowców lub pomrukiwania śpieszących się przechodniów. Godziny szczytu NIE były przyjemne dla ucha w żadnym wypadku. Ba, były wręcz męczące, a już tym bardziej w zakotłowanych autobusach, dajmy na to, w środku czerwca. Nie idzie nigdzie nawet palca wcisnąć.
— Masz bilet? — powiedziałam na tyle głośno, aby Althea była w stanie mnie usłyszeć nawet, jeśli sama nie podeszła do ławeczki. Nie rozejrzałam się i nie było na to czasu, bo właśnie jechała nasza linia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz