Ja wręcz przeciwnie – starałem się zapomnieć o tym, że musiałem stać przed drzwiami sklepu niczym pies i trzymać miliony wypchanych torebek na swoich ramionach, jak bezużyteczny wieszak.
Udałem się do sypialni, po czym wróciłem z triumfalnym uśmiechem, dzierżąc w dłoni gruby koc, którym nakryłem naszą dwójkę, abyśmy szybciej mogli nabrać ciepła. Czym prędzej wtuliłem się w Louise, zachwycając się w myślach zapachem jej charakterystycznych perfum, których woń zdążyła utrwalić się już w mojej pamięci.
*
Najwidoczniej zasnęliśmy, ale nie potrwało to długo, gdyż obudził nas głośny, denerwujący dzwonek mojego telefonu, który [jakby tego było mało] zaczął złośliwie wibrować w mojej kieszeni.
— Daj mi moment. — zerwałem się z sofy i oddaliłem o kilka kroków, po czym obrzuciłem radosnym uśmiechem zaspaną Lou i odebrałem połączenie.
W słuchawce odezwał się niski, szorstki i chrypliwy głos.
Głos, który mnie zniszczył.
Kiedy tylko go usłyszałem, z mojej twarzy w jednej chwili spłynęły jakiekolwiek emocje, a brwi mimowolnie się zmarszczyły, wyrażając kłębiącą się we mnie złość.
— Witaj, synu.
Synu? Nagle, po ponad dwudziestu latach przypomniał sobie o moim istnieniu?
Teraz?
Gdy podjąłem się pracy, kupiłem dom i znalazłem drugą połówkę, stając się tym samym ustatkowanym człowiekiem?
Spóźniłeś się, ojcze.
Poukładałem sobie życie, które już na samym początku mojego istnienia zdążyłeś skreślić.
— Jest jakaś sprawa? — wycedziłem przez zęby, ściskając mocniej telefon w dłoni.
— Tak.
Ależ on jest wylewny.
— Rozwiń.
— Aaron podsunął mi pomysł…
Nawet teraz.
— Nie mów o Aaronie, tylko wyjaśnij mi, w jakiej sprawie dzwonisz, bo tracę cierpliwość.
— Organizujemy w tym roku wielką rodzinną wigilię. Przyjeżdża do nas Arthur z synami.
Przecież z tego co pamiętam, ojciec był skłócony z Arthurem. A zresztą, mniejsza z tym. Nie widziałem swoich kuzynów od kilku lat. Muszę przyznać, że darzę ich wyjątkowym szacunkiem. Jason i Gavin byli dla mnie swego rodzaju oparciem, gdy mój własny brat zaczął mną gardzić.
— I co mi do tego?
— Wraz z matką chcemy cię zaprosić.
— Przemyślę to. — czym prędzej się rozłączyłem, rzuciłem telefon na sofę i usiadłem obok Louise, mierząc ją obojętnym spojrzeniem.
— Kto to? — zapytała niepewnie, zakładając za ucho kosmyk długich, rudych włosów.
— William Brown, mój… — na twarz wkradł się grymas, a usta nie chciały wydusić tego jednego, prostego słowa. — ojciec.
— Dlaczego dzwonił? Stało się coś?
— Tak. Stało się.
— Co? — wyraźnie irytowało ją to, iż musiała ze mnie wyciągać każde słowo i bombardować mnie pytaniami, żeby uzyskać jakąkolwiek informację.
— Zaprosił mnie na rodzinną kolację wigilijną.
— To źle?
— Tak.
— Zamierzasz tam pójść?
— Z tobą albo wcale. Co ty na to? — moje smutne, kasztanowe spojrzenie utkwiło na rudowłosej, która położyła swoją drobną dłoń na moim karku i przyciągnęła do siebie, ofiarując mi pocieszający uścisk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz