10 gru 2018

Od Camerona cd. Raven

         Skinąłem delikatnie głową.
         — Spieszę się — mruknąłem cicho.
         Zmarszczyła brwi, stając w przejściu. Kiedy chciałem ją wyminąć, zrobiła krok w bok, uniemożliwiając mi jakąkolwiek ucieczkę.
         — Może... moglibyśmy wynająć mieszkanie razem? Widziałam je, jest naprawdę spore. Poza tym, to zawsze niższe koszty.
         O nie.
         Nie, nie, nie, nie.
         Raven przekroczyła granicę.
         Nie, takie coś nie powinno mieć miejsca.
         Propozycja jest absurdalna.
         Odmów, do cholery, odmów.
         Nie masz prawa mieszkać z Raven.
         Oszalejesz.
         — Uważam, że to głupi pomysł.
         Spojrzała na mnie tak, jakby właśnie stanął przed nią jakiś idiota. Litości.
         — Nie-nie zrozum tego źle — wyjąkałem. — Po prostu sądzę, że nie ma co… eem… wchodzić sobie w drogę.
         Akurat w tym kryło się ziarno prawdy. Ba!, nie ziarno, to był tak właściwie powód, dla którego zdecydowanie odmówiłem jej. Nie chciałem mieszać się w sprawy kobiet, zresztą, nie mogłem wpuszczać żadnej z nich do swojego życia. Takie było moje postanowienie, starałem się trwać w przyrzeczeniu złożonym samemu sobie. Nie mogłem tego zmienić, przez głupią sugestię nie powinienem zachowywać się, jakby takowej nie było. Bo jest. A ja zwyczajnie zaszedłem zbyt daleko, przekroczyłem wyznaczoną przeze mnie granicę, barierę. Jakkolwiek źle to nie brzmi, moim zadaniem było odsunąć od siebie Raven, byleby nie wejść w strefę przyjaźni.
         Zacisnąłem usta. Złapałem ją za ramiona i delikatnie przesunąłem, tak, bym mógł wejść na piętro. Odprowadziła mnie wzrokiem do drzwi, a kiedy zniknąłem w przejściu, rozległ się dźwięk kroków. Świadczył o tym, że już poszła. Wcale się temu nie dziwiłem, hej, nie będzie stać na korytarzu.
         Mieszkanie mogłem opisać jednym słowem — piękne. No dobrze, piękne i przestronne. Jak wynikało z wypowiedzi Raven, było także duże, czemu nie można było zaprzeczyć. Królowały tu odcienie bieli, gdzieniegdzie pojawiały się także inne kolory — na przykład w łazience, która dekorowana była na styl Shabby Chic (ten doskonale znałem i rozpoznawałem z dzieciństwa, mama szalała na jego punkcie, lecz ojciec, jak to na niego przystało, preferował rustykalny wygląd wnętrz, często także sugerował skandynawskie meble i dekoracje). Beżowo-białe pomieszczenie wydawało się być najczystszym, a na dodatek najnowocześniejszym spośród wszystkich. Zaintrygowany, zapytałem o remonty. Z odpowiedzi właściciela wynikało, iż ta przeszła remont dwa miesiące temu, a pod wpływem jego córki — z wykształcenia architekta — zainwestował w dodatki tego typu. Obiecał, iż po podpisaniu umowy zajmie się remontem następnych pomieszczeń, jednakże wtedy koszty dzielone będą po 40% i 60%, większą część pokrywał on. Choć mieszkanie nie było najwyższych standardów, byłem pewny, że już za jakiś czas będzie wyglądało o niebo lepiej. Z drugiej strony budziła się we mnie obawa — może on jest oszustem? Albo, co gorsza, niedługo znajdzie się chętny, który sprzątnie mi sprzed nosa ofertę? Fakt, iż póki co mój stan konta zwyczajnie nie pozwalał mi na wynajem kosztowego mieszkania był niestety naprawdę przykry, zważywszy na świetną proporcję ceny do jakości. Zamyśliłem się, podziwiając przy tym pokoje. Mężczyzna przypatrywał mi się zakłopotany, widocznie zastanawiał się, czy poruszyć temat mojej decyzji. Kręciłem się wszędzie, dotykałem każdego kąta, co wyglądało co najmniej dziwnie. Pytałem o dokładną cenę, poruszałem najróżniejsze tematy, na przykład tego, czy miałbym zezwolenie na trzymanie tu zwierząt albo współlokatorów. Szczególny nacisk kładłem na drugą kwestię. Na całe szczęście zgodził się, zaśmiewając głośno. Myślałem intensywnie, analizując moje finanse i czy opcja z współlokatorem byłaby korzystna. Oczywiście, że by była. Tylko bałem się, cholernie bałem. Obawa, iż między mną a Raven mogłoby do czegoś dojść była silniejsza niż cokolwiek. Powtarzałem sobie, że skoro na Roxanne tak do końca nie poleciałem, czemu ona miałaby coś zdziałać? Odpowiedź na to pytanie nie miała prawa bytu, bo obie kobiety różniły się diametralnie. Ale był jeden haczyk. Pomimo faktycznych różnic, miałem wrażenie, że każda z nich miała w sobie jedną i tę samą cechę. Zwyczajnie bałem się, że wszystko skończy się tak samo — znajoma zniknie, zostawi mnie z mieszkaniem, kiedy ja zaufam jej w stu procentach. To coś w rodzaju uprzedzenia, które blokowało mnie. Krzyczało, że nie mogę, że jakakolwiek znajomość nie jest potrzebna. Tyle że ja tego potrzebowałem, już nie mówić o tym, iż chciałem tego. Podświadomość stawiała wielki krzyżyk na tej relacji.
         Tylko rozum postanowił sprzeciwić się sercu, wybierając jej numer.
         — Przyjeżdżaj tu — powiedziałem na wstępie, nie bacząc na jej radosne powitanie.
         Zaskakujące, nawet wiedziała, że chodzi mi o to konkretne miejsce. Trzy, może cztery minuty później stała tu, wpatrując się w białe wnętrza.
         — Tak, jesteśmy pewni — tym razem zwróciłem się do właściciela.
         Rozpromienił się.
         — Państwa nazwisko?
         — Marshall — odpowiedziała szybko.
         — Monaghan — dodałem.
         Podrapał się długopisem po łysej głowie.
         — To Marshall czy Monaghan?
         — Marsh…
         — Oba — przerwałem Raven. — Ja jestem Monaghan, ona Marshall.
         Westchnął głośno.
         — Ach, ta dzisiejsza młodzież. Moglibyście chociaż ślub wziąć, a nie na dwa nazwiska.
         Współlokatorka roześmiała się głośno, co spotkało się z moją dezaprobatą.
         — Bez przesady. To, że facet i kobieta są współlokatorami nie oznacza, że są parą. — Momentami wydawało mi się, że faktycznie jestem zbyt sztywny.
         Spiorunował mnie wzrokiem.
         — Ouch. Chyba się nie polubimy — szepnąłem do Rav.

RAVEN?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz