Jedno uderzenie. Drugie. Kolejne. Dianthe poczuła, jak jej obiad podchodzi do gardła. Odwróciła wzrok, kiedy padł decydujący cios. Szał na sali. Dian zbladła mocno, co na szczęście nie zostało zauważone przez nikogo. W czasie krzyków i poruszenia na sali z powodu zakończenia bójki, dziewczyna niezauważona wyszła z pomieszczenia, kierując się w stronę toalet. Przynajmniej myślała, że wyszła sama i niezauważona. Dopiero po chwili usłyszała za sobą kroki. Spięła się nieznacznie, jednak starała się nie wymyślać zbyt wiele, zmuszając się do stwierdzenia, że to zwykły przypadek i ktoś też chciał załatwić potrzebę.
Poczuła jeszcze większe spięcie, gdy kroki za nią przyspieszyły. Żołądek ścisnął się jeszcze bardziej, niż zrobił to podczas rozlewu krwi w klatce. Ona również nieznacznie przyspieszyła, czując nadciągające mdłości. Nie dotarła jednak do celu, czując bolesne szarpnięcie za ramię. Zakwiliła cicho, kiedy jej ręka została nienaturalnie wygięta w tył. Zanim się spostrzegła, została przyparta do, jak jej się wydawało, nieznośnie lodowatej ściany. Znów pisnęła, tym razem się szarpiąc.
- Będziesz grzeczna? - wysyczał jej nieprzyjemnie do ucha, wręcz parząc jej delikatną skórę swoim oddechem. Dian znów starała się uwolnić, jednak nie dało to żadnych rezultatów. Mężczyzna ewidentnie był silny i uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch. - To jak?
Reporterka zadrżała delikatnie, czując ogarniającą ją panikę.
- Cz-czego chcesz? - wydusiła drżącym głosem, nad którym ciągle starała się zapanować. Strach i obezwładnienie jednak to niweczyły.
- Znać twoje zamiary - wyszeptał, co tylko wywołało dreszcze na plecach dziewczyny.
Drżąc na całym ciele, przełknęła ślinę.
- A jakie mogłyby być? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Nie wiem, ty mi powiedz. Węszysz, prawda? - ani na chwilę jej nie puszczał, co tylko pogarszało panikę dziewczyny.
- Wcale... Wcale nie - wręcz wypiszczała niczym przerażona mysz, czując łzy w oczach.
Mężczyzna wyglądał tak, jakby miał ochotę zaśmiać się z niej prosto w twarz.
- Wybacz, ale ci nie wierzę - uśmiechnął się. - Nie wyglądasz na taką, że czujesz się dobrze w tym towarzystwie.
Dian zacisnęła powieki, próbując zebrać myśli w całość.
- Dostałam... Dostałam zaproszenie - wyszeptała cichutko. - Nigdy ich nie odrzucam...
Mężczyzna nie wytrzymał i parsknął nieprzyjemnym dla jej ucha śmiechem.
- Na to nie było żadnych zaproszeń - rzucił szyderczo.
- Mam panu pokazać? - spróbowała na niego spojrzeć, jednak niewygodne przyparcie do ściany nie dawało jej takiej możliwości. - Dałam je jak każdy inny przy wejściu.
- Nie musisz, pójdziesz teraz ze mną - mruknął, po czym szarpnął ją boleśnie, ciągnąc w stronę jakichś pokoi zorganizowanych w hangarze.
Na to Dian spanikowała i pisnęła dość głośno, mając nadzieję, że zwróci tym uwagę innych zebranych. Wrzawa na sali była jednak zbyt wielka, by ktokolwiek zauważył to, co działo się w tym niewielkim korytarzu.
- Piszcz ile chcesz, i tak nikt na to uwagi nie zwróci - rzucił, w końcu wręcz wpychając ją do pomieszczenia, które wyglądało jak urządzone naprędce biuro. Prawdopodobnie taką funkcję też pełniło.
Szatyn szybko zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz, który następnie schował do tylnej kieszeni. Dopiero teraz Dianthe miała okazję mu się przyjrzeć. Przez dosłownie sekundę mignęła jej myśl, że uznałaby go za naprawdę przystojnego, gdyby nie sytuacja, ale zaraz zdusiła to w zarodku, nie chcąc o tym teraz rozmyślać. W ogóle nie chciała o tym kiedykolwiek rozmyślać, zważywszy na to, co właśnie się wydarzyło.
- Więc? - spytał, w końcu odwracając się do niej przodem. - Wyjawisz mi łaskawie swoje zamiary, czy mam cię zmusić do odpowiedzi?
Dian od razu wyczuła jego dominującą, wręcz duszącą naturę. Obecnie w jej głowie zrodziło się porównanie do brutalnego łowcy, który właśnie usidlił swoją ofiarę, by zaraz ją zabić za pomocą najrozmaitszych tortur, co wywołało kolejne już dreszcze na jej plecach. Cofnęła się nieświadomie, wpadając tym samym na biurko znajdujące się na środku pomieszczenia.
- Chciałam... - przełknęła gulę w gardle, chcąc, żeby jej głos brzmiał w miarę czysto, pewnie, a przede wszystkim prawdziwie. - Chciałam dowiedzieć się, jak ludzie z mojego stanu się bawią... - w jej oczach błysnęły tym razem niekontrolowane łzy, spowodowane wręcz dzikim, pierwotnym strachem przed jego osobą.
Wyraźnie zirytowany jej zachowaniem, mężczyzna ścisnął kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa przy kącikach oczu.
- Imię i nazwisko - polecił.
Dianthe, zachowując jeszcze resztki rozsądku i wyciągając z dna umysłu potargane strzępki całego planu, spojrzała na niego niepewnie.
- Idalia Sparrow - wypowiedziała w końcu, z ledwością ruszając wargami.
Na tę odpowiedź wręcz fuknął, co tylko wywołało jeszcze większe spięcie u jego rozmówczyni.
- Prawdziwe imię i nazwisko - warknął przez zaciśnięte zęby, potęgując tym samym strach kobiety.
- Idalia Sparrow - powtórzyła jeszcze ciszej.
- Pokaż to zaproszenie - jego ton był wręcz rozkazujący, więc nie spotkał się z jakimkolwiek sprzeciwem.
Dian szybko wygrzebała kopertę, oczywiście z fałszywym nazwiskiem, z torby i wyciągnęła w jego stronę, przez co mógł zauważyć, jak bardzo drży jej ręka. W duchu tylko się modliła, żeby wszystko poszło minęło jak najszybciej.
Poczuła jeszcze większe spięcie, gdy kroki za nią przyspieszyły. Żołądek ścisnął się jeszcze bardziej, niż zrobił to podczas rozlewu krwi w klatce. Ona również nieznacznie przyspieszyła, czując nadciągające mdłości. Nie dotarła jednak do celu, czując bolesne szarpnięcie za ramię. Zakwiliła cicho, kiedy jej ręka została nienaturalnie wygięta w tył. Zanim się spostrzegła, została przyparta do, jak jej się wydawało, nieznośnie lodowatej ściany. Znów pisnęła, tym razem się szarpiąc.
- Będziesz grzeczna? - wysyczał jej nieprzyjemnie do ucha, wręcz parząc jej delikatną skórę swoim oddechem. Dian znów starała się uwolnić, jednak nie dało to żadnych rezultatów. Mężczyzna ewidentnie był silny i uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch. - To jak?
Reporterka zadrżała delikatnie, czując ogarniającą ją panikę.
- Cz-czego chcesz? - wydusiła drżącym głosem, nad którym ciągle starała się zapanować. Strach i obezwładnienie jednak to niweczyły.
- Znać twoje zamiary - wyszeptał, co tylko wywołało dreszcze na plecach dziewczyny.
Drżąc na całym ciele, przełknęła ślinę.
- A jakie mogłyby być? - wyszeptała przez ściśnięte gardło.
- Nie wiem, ty mi powiedz. Węszysz, prawda? - ani na chwilę jej nie puszczał, co tylko pogarszało panikę dziewczyny.
- Wcale... Wcale nie - wręcz wypiszczała niczym przerażona mysz, czując łzy w oczach.
Mężczyzna wyglądał tak, jakby miał ochotę zaśmiać się z niej prosto w twarz.
- Wybacz, ale ci nie wierzę - uśmiechnął się. - Nie wyglądasz na taką, że czujesz się dobrze w tym towarzystwie.
Dian zacisnęła powieki, próbując zebrać myśli w całość.
- Dostałam... Dostałam zaproszenie - wyszeptała cichutko. - Nigdy ich nie odrzucam...
Mężczyzna nie wytrzymał i parsknął nieprzyjemnym dla jej ucha śmiechem.
- Na to nie było żadnych zaproszeń - rzucił szyderczo.
- Mam panu pokazać? - spróbowała na niego spojrzeć, jednak niewygodne przyparcie do ściany nie dawało jej takiej możliwości. - Dałam je jak każdy inny przy wejściu.
- Nie musisz, pójdziesz teraz ze mną - mruknął, po czym szarpnął ją boleśnie, ciągnąc w stronę jakichś pokoi zorganizowanych w hangarze.
Na to Dian spanikowała i pisnęła dość głośno, mając nadzieję, że zwróci tym uwagę innych zebranych. Wrzawa na sali była jednak zbyt wielka, by ktokolwiek zauważył to, co działo się w tym niewielkim korytarzu.
- Piszcz ile chcesz, i tak nikt na to uwagi nie zwróci - rzucił, w końcu wręcz wpychając ją do pomieszczenia, które wyglądało jak urządzone naprędce biuro. Prawdopodobnie taką funkcję też pełniło.
Szatyn szybko zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz, który następnie schował do tylnej kieszeni. Dopiero teraz Dianthe miała okazję mu się przyjrzeć. Przez dosłownie sekundę mignęła jej myśl, że uznałaby go za naprawdę przystojnego, gdyby nie sytuacja, ale zaraz zdusiła to w zarodku, nie chcąc o tym teraz rozmyślać. W ogóle nie chciała o tym kiedykolwiek rozmyślać, zważywszy na to, co właśnie się wydarzyło.
- Więc? - spytał, w końcu odwracając się do niej przodem. - Wyjawisz mi łaskawie swoje zamiary, czy mam cię zmusić do odpowiedzi?
Dian od razu wyczuła jego dominującą, wręcz duszącą naturę. Obecnie w jej głowie zrodziło się porównanie do brutalnego łowcy, który właśnie usidlił swoją ofiarę, by zaraz ją zabić za pomocą najrozmaitszych tortur, co wywołało kolejne już dreszcze na jej plecach. Cofnęła się nieświadomie, wpadając tym samym na biurko znajdujące się na środku pomieszczenia.
- Chciałam... - przełknęła gulę w gardle, chcąc, żeby jej głos brzmiał w miarę czysto, pewnie, a przede wszystkim prawdziwie. - Chciałam dowiedzieć się, jak ludzie z mojego stanu się bawią... - w jej oczach błysnęły tym razem niekontrolowane łzy, spowodowane wręcz dzikim, pierwotnym strachem przed jego osobą.
Wyraźnie zirytowany jej zachowaniem, mężczyzna ścisnął kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa przy kącikach oczu.
- Imię i nazwisko - polecił.
Dianthe, zachowując jeszcze resztki rozsądku i wyciągając z dna umysłu potargane strzępki całego planu, spojrzała na niego niepewnie.
- Idalia Sparrow - wypowiedziała w końcu, z ledwością ruszając wargami.
Na tę odpowiedź wręcz fuknął, co tylko wywołało jeszcze większe spięcie u jego rozmówczyni.
- Prawdziwe imię i nazwisko - warknął przez zaciśnięte zęby, potęgując tym samym strach kobiety.
- Idalia Sparrow - powtórzyła jeszcze ciszej.
- Pokaż to zaproszenie - jego ton był wręcz rozkazujący, więc nie spotkał się z jakimkolwiek sprzeciwem.
Dian szybko wygrzebała kopertę, oczywiście z fałszywym nazwiskiem, z torby i wyciągnęła w jego stronę, przez co mógł zauważyć, jak bardzo drży jej ręka. W duchu tylko się modliła, żeby wszystko poszło minęło jak najszybciej.
[Tyler? xd]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz