I tak już wystarczająco chłodne, niebieskie oczy, nagle błysnęły, jeszcze skuteczniej mrożąc krew w wąskich żyłach, tak pilnie starających się przepuścić, jak najwięcej krwi.
A ta krzepła, powoli, leniwie pod wpływem spojrzenia, zamierała i odciągała ciepło od dłoni.
Zimne powietrze smagnęło mnie po karku, przyprawiając o gęsią skórkę, szybki, dość mocny dreszczyk, który prędko przebiegł się po moim ciele.
Pedagog wyglądał na jeszcze bardziej podirytowanego niż zazwyczaj. Może na ten widok jedynie mocniej się uśmiechnąłem, lekutko podniosłem brew i jeszcze chętniej wbijałem roziskrzone, dzikie, ale jednocześnie nieco maślane spojrzenie w mężczyznę, który nie był raczej uradowany z powodu spotkania mnie akurat w tym sklepie, do tego w roli sprzedawcy.
Ale jak to mawiali od niepamiętnych czasów, klient nasz pan i jakoś niespecjalnie miałem ochotę podważać stare porzekadło, które jak dotąd w większości sytuacji sprawiało się wręcz rewelacyjnie.
— Po prostu daj mi setki Marlboro i odejdę w pokoju, obiecuję, nie będę wypytywać cię z hydrostatyki — rzucił nisko, pod nosem, rozwalając na blacie pełno słodkiego, na co drgnąłem, wyjątkowo nie utrzymując mięśni w miejscu, tak, jak powinienem to zrobić. Przekląłem w myślach.
Nie powinienem był gubić opanowania, a już, szczególnie gdy idzie tylko o fakt, że mężczyzna definitywnie ma jakieś niedobory cukru. A może ma dziecko, które przepada za łakociami?
Nie, pan Watson definitywnie nie wyglądał na jednostkę, która porwałaby się na potomstwo, no, chyba że byłoby ono nieszczęśliwym wypadkiem, wspomnieniem lat młodości. Był zbyt rozgarnięty na dzieciaka...
Chyba, w końcu niejednokrotnie pozory potrafią zmylić.
Zacząłem powoli kasować produkty, wielokrotnie przerzucając je w dłoniach, może nieco miętosząc, ale przede wszystkim dbając o to, by szczupłe palce prezentowały się jak najlepiej.
Skromne pierścionki na palcu środkowym i wskazującym tylko umilały widok.
— A dowodzik jest? — spytałem przekornie, gdy doszło do pochwycenia fajek.
Świadomy, że mogą to być ostatnie słowa, jakie z siebie wyduszę, zanim mężczyzna dokładnie wyliczy potencjalną parabolę lotu słoika z lizakami, który akurat stał obok jego prawej ręki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz