Nieubłagalnie przemijający czas pozostawiał rany, powiedziałby jeden.
Gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy, doda drugi.
Macie rację, panowie. Dlatego trzeba robić wszystko na bieżąco, dopowie ostatni, zamykając przy tym dyskusję.
Tymi wypowiedziami można określić listopad, który już był za nami. Nie ukrywam, że spędziłam go w objęciach Noah, nie opuszczając go ani na moment. Tak na dobrą sprawę, nie mogłam także zaprzeczyć, iż nie siedziałam u niego znaczną część tego przecudownego miesiąca, grzejąc, jakbym właśnie wtuliła się w rozpalony grzejnik (co prawda to dość słabe porównanie, ale przysięgam — uwielbiałam to robić). Byliśmy w stanie przegadać całe noce, a co za tym idzie — korzystać z weekendów i spać do trzynastej. Następnie jedliśmy obiad zamówiony z jakiejś knajpy i spędzaliśmy wspólnie czas. Każdy dzień wydawał się tysiąc razy lepszy, bo ciągle był tylko on, on, miałam go tyle, ile tylko chciałam. Swoją drogą, momentami nie mogłam go rozpoznać. Noah, który wcześniej nie potrafił zbliżyć się do mnie na krok, teraz ciągle chciał długiego przytulania. Dobrze, dobrze. Nie chciał. Nie do końca. Ja chciałam i tak właściwie wcale się z tym nie kryłam. Dobry Boże, on jest tak idealny.
Tak, był zgodny, dopóki nie usłyszał "świąteczne zakupy".
Niczym dziecko wymachiwał rękoma, cofając się coraz to dalej. Zmarszczyłam czoło.
— Mamy już piąty grudnia, Noah. — Podeszłam kilka kroków bliżej. — Święta za cholerne dziewiętnaście dni. Chcę, żebyśmy spędzili je razem. Rozumiem, to nie czas na choinkę czy wigilijne jedzenie. Spójrz, jutro są mikołajki. Po raz pierwszy od kilku lat pragnę kupić coś komukolwiek. I niespodzianka, za wszystko inne płacisz ty. — Uśmiechnęłam się złośliwie. — Żartuję. Podzielimy się, dam ci już spokój. No proszę, kocha... Noah.
Zaczerwieniłam się i złączyłam usta w wąską kreskę. Nigdy nawet nie próbowałam powiedzieć na niego inaczej. W jego oczach pojawił się podejrzany blask, który zniknął wraz z mrugnięciem. Przegryzłam wargę, niemalże zmuszając go do jakiejkolwiek reakcji. No błagam.
— Dobra — westchnął. — Jeśli każesz mi wybierać między czerwoną a zieloną torebką na prezent, wychodzę. Nie wiem jak ty, ja bym nie chciał iść w tak cieniutkiej kurteczce przez śnieg. Zaskakujące, mamy początek grudnia i śnieg co najmniej do kostek.
Prychnęłam. Jedno było pewne — najwidoczniej albo specjalnie zignorował moje przejęzyczenie, albo nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
Wgramoliłam się do czarnego samochodu i czekałam na chłopaka.
Pod galerią handlową nigdy nie widziałam tylu samochodów (choć przed samymi świętami będzie co najmniej dziesięć razy gorzej). Posłałam mu promienny uśmiech, byleby nie złościł się za to, że zmusiłam go do kilkunastominutowego szukania miejsca parkingowego. Przez cały ten czas starałam się mówić mu o dość przyjemnych rzeczach, zamykając się, kiedy podgłosił radiową muzykę, dając mi jasno do zrozumienia, że tak naprawdę nie interesuje go moja gadanina. Przyjęłam to na spokojnie. Przecież doskonale rozumiałam tok rozumowania mężczyzn. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Ustawiona w samiutkim centrum ogromna choinka rozświetlona była na najróżniejsze barwy, zaś bombki wiszące na niej (oczywiście w rozmiarze XXL) obijały się o siebie, tak mnóstwo ich było. Porozwieszane łańcuchy oświetlał blask księżyca, ach, było kilka minut po siedemnastej, a czułam się jakby w tym momencie wybiła północ. Przypatrywałam się jej dłuższą chwilę, dopóki Noah nie zamknął samochodu.
Tak, był zgodny, dopóki nie usłyszał "świąteczne zakupy".
Niczym dziecko wymachiwał rękoma, cofając się coraz to dalej. Zmarszczyłam czoło.
— Mamy już piąty grudnia, Noah. — Podeszłam kilka kroków bliżej. — Święta za cholerne dziewiętnaście dni. Chcę, żebyśmy spędzili je razem. Rozumiem, to nie czas na choinkę czy wigilijne jedzenie. Spójrz, jutro są mikołajki. Po raz pierwszy od kilku lat pragnę kupić coś komukolwiek. I niespodzianka, za wszystko inne płacisz ty. — Uśmiechnęłam się złośliwie. — Żartuję. Podzielimy się, dam ci już spokój. No proszę, kocha... Noah.
Zaczerwieniłam się i złączyłam usta w wąską kreskę. Nigdy nawet nie próbowałam powiedzieć na niego inaczej. W jego oczach pojawił się podejrzany blask, który zniknął wraz z mrugnięciem. Przegryzłam wargę, niemalże zmuszając go do jakiejkolwiek reakcji. No błagam.
— Dobra — westchnął. — Jeśli każesz mi wybierać między czerwoną a zieloną torebką na prezent, wychodzę. Nie wiem jak ty, ja bym nie chciał iść w tak cieniutkiej kurteczce przez śnieg. Zaskakujące, mamy początek grudnia i śnieg co najmniej do kostek.
Prychnęłam. Jedno było pewne — najwidoczniej albo specjalnie zignorował moje przejęzyczenie, albo nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
Wgramoliłam się do czarnego samochodu i czekałam na chłopaka.
Pod galerią handlową nigdy nie widziałam tylu samochodów (choć przed samymi świętami będzie co najmniej dziesięć razy gorzej). Posłałam mu promienny uśmiech, byleby nie złościł się za to, że zmusiłam go do kilkunastominutowego szukania miejsca parkingowego. Przez cały ten czas starałam się mówić mu o dość przyjemnych rzeczach, zamykając się, kiedy podgłosił radiową muzykę, dając mi jasno do zrozumienia, że tak naprawdę nie interesuje go moja gadanina. Przyjęłam to na spokojnie. Przecież doskonale rozumiałam tok rozumowania mężczyzn. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Ustawiona w samiutkim centrum ogromna choinka rozświetlona była na najróżniejsze barwy, zaś bombki wiszące na niej (oczywiście w rozmiarze XXL) obijały się o siebie, tak mnóstwo ich było. Porozwieszane łańcuchy oświetlał blask księżyca, ach, było kilka minut po siedemnastej, a czułam się jakby w tym momencie wybiła północ. Przypatrywałam się jej dłuższą chwilę, dopóki Noah nie zamknął samochodu.
NOAH?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz