Mówi się trudno i tyle, co nie?
Zgubiłem gdzieś ten wieczór. Całkowicie mi zaginął, zniknął w tłumie, pozostawiając po sobie tylko suche wspomnienie, świadomość, że ktoś wtedy był i że rzeczywiście, był to w końcu ktoś inny, niż Falka, która powoli przestawała znosić mnie i moje humory.
Chciałem wiedzieć, co robiliśmy, co się działo, jak się działo. Zamiast tego dostałem jedynie czarną plamę przed oczami, mroczki i dziwne uczucie błogości rozlewające się po ciele, zapewniające mnie, że coś ewidentnie na rzeczy było, jednakże co, to pozostanie już słodką tajemnicą jego i mojej podświadomości.
A później tik tok, tik tok, tik tok. Zima. Śnieg na ulicach. Piach na chodnikach. Samochody, których właściciele zapomnieli zmienić opony na zimowe, ledwo będące w stanie wyhamować na szklance, która pokryła asfalt. I ja, ślizgający się w moich nowych botkach, kurczowo zaciskający poły płaszcza, pas od torby i szalik, bo chyba się zestarzałem i zaczęło mi się robić zimno. Szara, przetarta bluza już nie była wystarczająca na te mrozy.
Snułem się ledwo przytomny przez miasto, mrużąc oczy przed śniegiem, nawet jeśli okulary chroniły moje biedne gałki, kuląc się przed chłodem, z rumianymi policzkami i nosem, z którego kapało. Użyłem tych paskudnych perfum, które kupiła mi Renula i które wszyscy tak bardzo komplementowali, założyłem ten paskudny szal, czy tam komin, od Yamira, bo stwierdził, że będę w nim wyglądał zabójczo, podczas gdy czułem się jak ostatni bałwan i dołożyłem do tego wszystkiego paskudną czapkę od mamy.
A cały ten cyrk tylko po to, żeby frajerowi sprawić przyjemność.
Zapukałem do nieszczęsnych drzwi nieszczęsnego mieszkania, wcześniej wpuszczony do klatki schodowej przez przyjaźnie nastawioną do wszechświata starszą panią.
Nie widziałem go w chuj długo.
Obudziłem się w mikołajki.
Modliłem się tylko żeby butelka jego ulubionego wina i zegarek, na który przejebałem połowę moich rocznych zarobków, były całe i zdrowe.
Inaczej pierdolnąłbym się z okna w jego salonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz