Czy przyjaźń w ogóle była tego warta?
Czy w ogóle chodziło o przyjaźń?
- To ostatnie dokumenty, jakie ci dostarczam. ― Starłam niewidzialną łzę, z trudem wyduszając z siebie te słowa.
Pogarda dziewczyny trafiła do mnie ze zdwojoną siłą. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego takim perfidnym sposobem zdecydowała się mnie wykorzystywać, podpinając pod to wybaczenie wszelkich win.
- Przesłyszałam się? ― rzuciła. ― Chcesz zrezygnować z naszej przyjaźni?
- A czy ty siebie słyszysz? ― odparłam z autentycznym smutkiem w głosie. ― T-tak przyjaciółka nie robi. Nie każe drugiej kraść po to, żeby jej wina wyparowała. Ty chcesz zrezygnować, a nie ja.
Mięśnie na jej twarzy spięły się niesamowicie. Cudem utrzymywałam z nią stały kontakt wzrokowy, który już powoli i doszczętnie mnie wyniszczał.
- Masz rację, chciałam na tym skorzystać. ― Ton jej głosu wydawał się taki… normalny. Ni śladu po skrusze, ni śladu po jakimkolwiek poczuciu winy.
- I próbowałaś do tego wykorzystać tę sytuację? ― szepnęłam. Cisza sprawiła, że mój głos był znacznie wyraźniejszy. ― J-ja nie mogę tak dłużej. On mi ufa. Muszę to wszystko zwrócić. Zrób kopię, cokolwiek, ale oddaj mi oryginały ― mówiłam z naciskiem na każde osobne słowo.
- Nie mogę, musisz zrozumieć, że zrobiłaś źle. ― Odłożyła dokumenty na stos pozostałych, jakie naznosiłam. Okradłam firmę. Ta świadomość nadal do mnie nie dochodziła.
- Ale ja wiem, że zrobiłam źle… ― zaoponowałam cichutko jej słowom. Zielony, natarczywy wzrok jednak wbił moją pewność siebie w ziemię.
Parsknęła głośno.
- Może wiesz, że nie powinnaś się całować z Brownem. Podobał mi się, całkiem pasowaliśmy do siebie. Ale wiesz co? ― Na te słowa zdołałam podnieść zdeptane wręcz spojrzenie. ― Współczuję Adamowi. Współczuję mu cholernie, bo jeździsz na dwa fronty.
- Jeżdżę na dwa fronty? N-nie robię tego.
- Robisz. Pewnie się już przespałaś z dwoma. Nie poznaję cię, wiesz? ― Zmierzyła mnie nieprzyjemnym wzrokiem. To ja jej nie poznawałam. Atakowała mnie wszystkim, czym się dało, a to przez to, że popełniłam ten jeden, wspierany łykami alkoholu błąd. Prawda była taka, że do żadnego mężczyzny nie czułam zbyt wiele.
- Przestań tak mówić, to jakieś bzdury ― wycedziłam przez zęby. Jaime, widocznie zaskoczona obrotem mojego zachowania, uniosła brwi w lekkim zdziwieniu. ― Ochłoń, inaczej nie dotrze do ciebie, że właśnie zrywam z naszą umową i robię to, co powinnam zrobić już dawno temu.
- To znaczy? ― Zmarszczyła brwi. Była zirytowana do czerwoności, ręce jej się trzęsły, a myśli w głowie zapewne szalały, nie pozwalając na pojawienie się choć najmniejszego śladu rozsądku.
W odpowiedzi chwyciłam dokumenty Browna i pospiesznie opuściłam mieszkanie, zaraz potem przenikana zimowym chłodem powietrza. Dotąd niewyjaśniona złość trzymała pozostałe emocje na wodzy, ale im dłużej otaczał mnie spokój nocnego miasta i samotność, tym więcej do mnie docierało. Coraz więcej smutku i rozpaczy, która wiązała się z kłótnią z Jaime. Z jej słowami. Wyrzutami sumienia, że tak długo ogałacałam Brown Inc z ważnych dokumentów. Nie chciałam sobie tego uświadamiać, ale byłam złodziejką. Złodziejką, która myślała, a może po prostu usprawiedliwiała swoje zachowanie faktem, że robi wszystko dla dobra przyjaźni. Przyjaźni. Prychnęłam pod nosem.
***
Windą dostałam się na najwyższe piętro, już z końca długiego korytarza widząc solidne, duże drzwi, za jakimi krył się gabinet Aarona. Im mniej kroków mnie od niego dzieliło, tym większy stres ściskający wnętrzności mnie zatrzymywał. W jednym momencie zmusiło mnie to do tego, by stanąć w miejscu, wziąć głęboki, świeży haust powietrza i powstrzymać okropne uczucie mdłości. Będzie dobrze, będzie dobrze, powtarzałam sobie w głowie bez chwili wytchnienia. I znikąd drzwi rozwarły się, wówczas moje dłonie jak z automatu skryły za plecami każdy dokument. Błękitne oczy obecnego właściciela firmy zbadały mnie z niezrozumieniem.
- Odette, co tu robisz? ― Zmarszczył brwi. ― Twoja zmiana zaczyna się dopiero jutro, jak mi się wydaje.
- Dobrze ci się wydaje. ― Musiałam wyglądać blado. Musiałam wyglądać naprawdę bardzo blado. Dreszcze strachu nieustannie pełzły mi po plecach, a ja wiedziałam, że po mnie doskonale wszystko jest widać. Każdy uścisk niepokoju. Stresu. Szczęścia czy podziwu.
- Więc coś się stało?
- Nie.
Brawo, ty blondwłosa kretynko.
Rób tak dalej.
- Rozumiem ― nie powiedział tego z przekonaniem. ― Poza tym systematycznie znikają mi dokumenty z biura. Jeśli coś wiesz, daj mi znać, ten ktoś wyleci stąd szybciej, niż tu przyszedł. ― Zakończył to zimnym, wręcz aroganckim akcentem, mijając mnie. Znów skierowałam się w jego stronę.
- D-dam znać ― szepnęłam.
- Nie sądziłem, że ktokolwiek od czasów Julie jest mi w stanie tak nadepnąć na odcisk ― stwierdził pod nosem.
- Podejrzewasz już kogoś?
- Jeszcze nie.
Jesteś słaba, Odette.
Chwilę potem Aaron zniknął mi z oczu. Dałam sobie całą minutę na to, by przemyśleć sprawę i za nim pobiec. Pierwsze dziesięć sekund poszło niezwykle gładko. Przy dwudziestu mój umysł zapulsował od niemożliwie kujących wyrzutów sumienia, wręcz wzywał do wyjaśnienia całej tej feralnej sytuacji z magicznym znikaniem dokumentów. Przy trzydziestu oddech przyspieszył mi do tego stopnia, że przy trzydziestu pięciu ruszyłam w ślad za Brownem. Moje płaskie buty pozwoliły mi się przemieścić w zatrważająco szybkim tempie. Mężczyznę spotkałam zaraz przy windzie, do której zamierzał wejść.
- Aaron! ― wrzasnęłam, a jego zmieszany wzrok utkwił w dokumentach, jakie trzymałam w ręku. Jawnie. Już bez żadnych podchodów. I czułam się z tym gorzej niż wtedy, gdy wszystko kryłam.
- Powiedz mi w końcu, o co chodzi. ― Widział, że coś jest nie tak. Mógł poszczycić się aż taką błyskotliwością.
Moje oczy zsunęły się bezwiednie na dokumenty, szukając w nich jakiegokolwiek koła ratunkowego. Zostałam z tym sama. A bez względu na myśl, jaką próbowałam przywołać, każda udowadniała moją winę i stawiała mnie w najgorszym świetle.
- J-ja nie mogę tak dłużej. Nie mogę patrzeć ci w oczy i udawać, że wszystko jest dobrze. ― Emocje zaczęły szarpać moim wycieńczonym organizmem. Owocem tego była wilgoć, jaka napłynęła do kącików moich oczu. ― Aaron, to wszystko moja wina. J-Jaime powiedziała, że będę mogła odzyskać przyjaźń tylko wtedy, gdy zdobędę to, co ona chce. ― Każde słowo wychodziło z moich ust kompletnie przełamane w pół.
- Do czego zmierzasz? ― odezwał się całkowicie zakłopotany, ale ogromnie skupiony na tym, co chciałam mu przekazać. Patrząc w jego oczy, czułam ból wywołany tym, że bez przerwy tyle czasu zwyczajnie go okłamywałam.
- T-to ja wykradłam dokumenty. ― Oddałam mu papiery, które ze zdezorientowaniem przejął w dłonie. ― Wiem, że to niewybaczalne. Wiem, że zrobiłam okropną, okropną rzecz, bo mi ufałeś. I nie mam nawet pojęcia, jak cię przeprosić, bo zwykłe „przepraszam” to będzie za mało. ― Z ledwo powstrzymywanym płaczem zaczęłam szlochać, ulegając burzy emocji.
Każda pojedyncza łza wędrowała z rzęsę na rzęsę, przysłaniając mi pole widzenia.
- Nie ma dla mnie dobrego usprawiedliwienia. Myślałam, że cokolwiek uda mi się naprawić, ale zrobiłam więcej szkód niż kiedykolwiek. P-przepraszam… ― powtórzyłam smutno oraz ściągnęłam spojrzenie w dół. ― M-możesz m-mnie wywalić. Możesz zrobić, co tylko zechcesz, a-ale wybacz mi to kiedyś…
Byłam pewna tylko jednego. Cholernie obawiałam się jego reakcji.
Stres ściskał mi gardło wraz ze szlochem i czułam, jak mój oddech urywa się coraz szybciej.
[Aaron?]
hał emołszynal.
+10PD
+10PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz