Strony

8 gru 2018

Od Odette C.D Charles

Wizja jazdy konnej była jednak niepokojąca. W życiu nie dotykałam konia i strach zapewne byłby ode mnie bił. Patrząc jednak na Charlesa, na jego spokojny wzrok, moje wewnętrzne obawy nie wyszły na światło dzienne. Przeciwnie ― z nadzieją, że moich emocji cudem nie widać zbyt wyraźnie, skinęłam głową z wesołym uśmiechem, co spowodowało zadowolenie u staruszka.
- Ja to wezmę, panienko. Może jeszcze coś ci tam zapiszę ― Wziął ode mnie notes ze wszystkimi informacjami o żywieniu koni. ― I bawcie się dobrze. ― Zafalował brwiami w kierunku swojego wnuczka. O Boże. Charles chyba przywykł do tego, by nie brać na poważnie słów samotnego staruszka do serca.
  Za moment byliśmy już w drodze do stajni. Otaczająca mnie zieleń, przyjemny powiew i te świeże powietrze to zupełna odskocznia od miejskiego zgiełku. Już niemal zapomniałam, jak to jest.
- Ach, stęp… co… ― zająkałam się, po czym podniosłam na niego wzrok, nieco zawstydzona. ― Co to jest stęp? Nie miałam nigdy wcześniej większej styczności z jazdą.
Zaśmiał się dźwięcznie w odpowiedzi.
- Bez stresu. ― Chyba zaczął łapać, że naprawdę trochę się denerwowałam. ― Stęp w skrócie to najwolniejszy chód konia, więc nie bój się, nie będziemy nagle jeździć jak w filmach o gatunku western. Przynajmniej jeszcze.
- Jeszcze? ― Moje zielone spojrzenie wyraźnie go zlustrowało z nieskrywaną obawą.
- To zależy od ciebie. ― Zaśmiał się krótko.
- Proponujesz mi naukę czy jak? ― Uśmiechnęłam się znacząco.
- Jeśli dałoby radę się zgrać w czasie, byłyby chęci, to czemu nie? ― Dostał się za zagrodę. Wzrokiem natychmiast wyliczyłam pięć koni, z czego jeden prychnął głośno na nasz widok i podbiegł spokojnie. Sądząc po wyjątkowym umaszczeniu, musiała być to Ignis. Weszłam za zagrodę w ślad za Charlesem i zatrzymałam się przy klaczce. Pogłaskałam ją po grzbiecie nosa, uprzednio z dużą ostrożnością wyciągając rękę.
- Chyba naprawdę nigdy nie miałaś styczności z końmi. ― Zauważył moje wahanie, które było chyba wywołane faktem, iż znajdowałam się na ich terenie. Gdy była za zagrodą, nie robiło mi to większego problemu.
- Aż tak to widać? ― Koń trącił moją dłoń, prosząc o więcej.
- Nie no, aż tak to nie. Dasz sobie z nią radę? ― Uśmiechnął się do mnie, po czym powędrował spojrzeniem na Ignis. ― Muszę pójść po wyposażenie. Zaraz wrócę.
- Powinieneś skierować te pytanie do Ignis ― powiedziałam jeszcze zanim wyszedł z zagrody. Zerknął wtedy przez ramię z lekka rozbawiony, jednak żadne słowo już nie opuściło jego ust. Szybko zniknął mi z pola widzenia, a ja przez ten niedługi skrawek czasu obserwowałam konie spokojnie rwące trawkę.
Charles wrócił obładowany dwoma siodłami, czaprakami i ogłowiami. Mogłam mu pomóc. 
Odłożył wszystko na trawę oraz zawołał Ignis, która podbiegła do niego tak szybko, jakby usłyszała bezwzględny rozkaz.
- Pojedziesz na Werbenie. ― Obejrzał się za siebie, wyszukując wzrokiem, jak się okazało, siwą klacz. ― Ja wezmę Ignis, cóż, my już po prostu jesteśmy nierozłączni. ― Pogłaskał swoją wierną towarzyszkę. Werbena zaraz dołączyła do niej, kończąc bezsensowne dąsanie się po pastwisku. Wyglądało to niemal tak, jakby badała uważnym wzrokiem nieznajomą osobę.
Charles osiodłał Ignis i za moment zaczął robić to samo z siwą klaczą.
- Chodź, od razu pokażę ci, jak to się robi. ― Machnął ręką w moją stronę, bym podeszła bliżej, co od razu wykonałam. ― Podczas siodłania najważniejsza jest znajomość położenia końskiego kłębu, łopatki, grzbietu i lędźwi. ― Pokazał wszystko, co powiedział. ― Siodło nie może zachodzić na łopatki i odcinek lędźwiowy, bo spowoduje to krępowanie ruchów i bolesność. ― Poklepał towarzyszkę delikatnie po grzbiecie, a ja słuchałam go niczym prawdziwego nauczyciela.
- Okej, rozumiem. ― Skinęłam na znak, że docierają do mnie jego słowa. Zaczęłam obserwować jego ruchy, które naprawdę potwierdzały fakt, że ma niezłe pojęcie o koniach i jeździe. Zresztą mówił mi o dżygitówce, a to już było coś. Przynajmniej z perspektywy tak zielonej osoby, jaką jestem. 
Poprowadził mnie przy siodłaniu.
- Teraz zapnij mocno, inaczej spadniesz razem z siodłem. ― Zaśmiał się, jakby właśnie usłyszał dobry żart. Zawtórowałam mu w tym, jednak nieco nerwowo, bo niezbyt widziało mi się twarde spotkanie z ziemią.
Charles założył jeszcze Werbenie ogłowie. Z wejściem na konia nie poszło już tak źle, jak na początku przewidywałam i już parę chwil później znajdowałam się na grzbiecie. Jak tu wysoko.
- Dasz radę sama pojechać? ― Uśmiechnął się, podnosząc głowę ku górze i robiąc daszek z dłoni, byleby obronić oczy przed promieniami słonecznymi.
- Chyba… chyba tak ― mruknęłam, chwytając wodzę w dość silnym uścisku. Raju, musiałam wyglądać jak debil z tym nieogarniającym wyrazem twarzy.
Charles wspiął się sprawnie na grzbiet Ignis i już gdy tylko to zrobił, dało się wyczuć ich wyraźną więź. Po paru podstawowych wskazówkach dotyczących jazdy oboje ruszyliśmy z miejsca, przemieszczając się spokojnym stępem po pastwisku. Delikatny wietrzyk muskał moją twarz, a niesamowite uczucie jazdy na koniu zaczęło mnie wypełniać dziwną euforią. Wolnością. To było cudowne doświadczenie, przez co nawet nie zauważyłam, kiedy na moją twarz wkradł się szeroki uśmiech. Ta sielanka trwała jednak tylko parę dobrych minut.
- Już się zaprzyjaźniłaś z Werbeną? ― Zaśmiał się Charles.
- Powie… ― I w tym właśnie momencie klacz z głośnym rżeniem stanęła na tylnych kopytach i odchyliła się mocno, przez co nieoczekiwanie zsunęłam się z siodła i zaliczyłam mocne spotkanie z miękką trawą. ― Cholera… nie, chyba jednak mnie nie lubi. ― Od razu podniosłam górną część ciała i nim się obejrzałam, Charles lekko zdziwiony zszedł z Ignis oraz dobiegł do mnie. Chyba jestem masochistką, bo wybuchłam głośnym śmiechem, który definiował mój dystans do siebie.
- Wszystko okej? ― Podał mi rękę, którą szybko ujęłam. Gdy tylko stanęłam na prostych nogach, mniej więcej otrzepałam tyłek i plecy z trawy.
- Tak, chyba tak… ― W moim kręgosłupie nadal pulsował wyraźny ból, przez co się lekko skrzywiłam. ― Mogło być gorzej. Mogłam dostać kopytem w twarz.
- Czyli nie było najgorzej. ― Parsknął cicho.
- Spokojnie, to mnie nie zniechęciło.
- Coś musiało ją spłoszyć. ― Westchnął i omiótł spojrzeniem otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń.
- Albo po prostu mnie nie lubi ― zażartowałam, choć nie ukrywałam opcji, że tak faktycznie mogło być. Niedługo po tym drobnym wypadku zarządziliśmy, że lepiej będzie spróbować później i naprawić humor szarlotką. Nie taką zwykłą. Szarlotką Christine. 
Bez większej pomocy Charlesa uwolniłam Werbenę od siodła, ogłowia oraz czapraka i zaniosłam wszystko do stajni wraz z mężczyzną. Droga do domu upłynęła wypełniona niezobowiązującą rozmową, która skończyła się, gdy tylko dostrzegliśmy dziadka Charlesa otwierającego drzwi.
- Jak poszła nauka jazdy?! ― Krzyknął z szerokim uśmiechem i pomachał do nas.
Na te pytanie parsknęłam głośnym śmiechem, kręcąc głową.
- Zdecydowanie ją zapamiętam ― powiedziałam. ― Będzie z Charlesa mentor!
- Nie wątpię w to. ― Staruszek wpuścił nas do środka i poprowadził do stołu, na którym stały talerze z kawałkami szarlotki. Charles zaatakował krzesło niczym pantera, cudem siadając na nim prosto.
- Orgazm dla podniebienia ― powiedział zadowolonym, choć było to za mało powiedziane, głosem, łykając pierwszy kęs jedzenia. Zasiadłam razem z dziadkiem przy stole i z o wiele większym spokojem zabrałam się za ciasto.
- Wiecie, niedaleko jest jezioro. ― Mężczyzna uśmiechnął się do nas milutko. ― Chodziłem tam ze swoją żoną, kiedy jeszcze żyła. ― Jego głos chwilowo przesiąkł taką nostalgią i smutkiem, że momentalnie zrobiło mi się smutno. Zaraz jednak uśmiechnął się znacząco. ― Może się tam wybierzecie? We dwoje, może na koniu? Jednym? Dam wam szarlotki do koszyka.
Czy ten dziadek chciał nas zeswatać?
Parsknęłam śmiechem w duszy, ale na moje policzki nieoczekiwanie wpłynął spory rumieniec.

[Charles? Upartego on ma tego dziadka xd]

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz