11 gru 2018

Od Rafaela cd. Anastazji

Czemu do cholery jest tu tak zimno? - myślałem nerwowo, kręcąc się wśród pustki własnego umysłu. Już od kilku dobrych godzin gniłem w ciemnościach nie mając bladego pojęcia co tak właściwie się ze mną stało. Pamiętałem jedynie huk wymięszany z okropnym, promieniującym bólem rozlewającym się na całe moje plecy. W tamtej chwili nie widziałem żadnego napastnika, czy też jego broni, którą najprawdopodobniej zagroziła dość poważnie mojemu życiu i zdrowiu. Siadając na samym środku pokoju nazwanego przeze mnie nic, zacząłem gorączkowo myśleć nad tym jak mam się stąd wydostać. Kiedy moje myśli plątały się już w okół ponownej utraty przytomności, nagle zniknąłem ze znienawidzonego przeze mnie więzienia, co miało wiele swoich plusów, jak i minusów. Jednym z nich było to, iż ból całego ciała w magiczny sposób powrócił, a ciche pikanie rozbrzmiewające po nieznajomym mi pomieszczeniu, rozsadzało moją od środka. Przekraczając z trudem barierę obolałości, zmarszczyłem lekko swoje brwi, a następnie przystąpiłem do próby rozchylania swoich powiek. Było mi ciężko, ale kiedy zobaczyłem zarysy postaci swojej matki, mogłem uznać to za wysoką nagrodę za wszystkie starania jakie do tej pory wypłynęły z mojej strony.
- Rafael - usłyszałem jej cichy głos, który nie wyrażał niczego innego jak szczęście - Synku... Tak się o ciebie martwiłam - przytuliła mnie ostrożnie, uważając na moje obrażenia. Przez rurę ułatwiając mi oddychanie, która tkwiła w moim gardle nie mogłem jej nic odpowiedzieć. Leżałem bezwładnie wpatrując się w jej kolorowe oczy, nie mając nawet sił na jakiekolwiek jej objęcie. Przepraszam - mruknąłem w umyśle, starając się wykrzywić swoje usta w delikatnym uśmiechu. Nim się spostrzegłem, pojawiła się obok mnie Anastazja, która wraz z innym lekarzem zaczęła sprawdzać wszystkie moje funkcje życiowe. Źrenice, akcja serca, mruganie na zawołanie... Wszystko było dla mnie takie obce, gdyż zwykle to ja odwalałem w tym wszystkim rolę ratownika, a nie poszkodowanego, który w obecnej chwili nie wie nawet ile to dwa plus dwa.
- Już dobrze - kojący głos rudowłosej trafił do mojego ucha niemal w tym samym momencie kiedy spojrzałem w jej oczy - Nawet nie wiesz pierdoło jak się o ciebie martwiłam - dodała szeptem, abym tylko ja mógł zrozumieć słowa wydostające się z jej warg. Stękając na to cicho, złapałem ją jakoś za rękę, która leżała nieopodal mojej dłoni. Nie chciałem by się mną przejmowała. Dostarczyło jej to pewnie tylko wielu zmartwień, lecz nie miałem w obecnej sytuacji jak jej za to wszystko ochrzanić - No już... Nie przemęczaj się... Będzie jeszcze czas na rozmowy - stwierdziła otwarcie, przecierając palcami swoje zmęczone oczy. Czując niespodziewaną senność, z minimalnym zawahaniem postanowiłem przymknąć swoje oczy, a następnie zasnąć już dużo spokojniejszym oraz bezpieczniejszym snem.
⚜⚜⚜⚜⚜
Odkąd się wybudziłem minęło kilka, długich dni. Respirator odszedł już w zapomnienie, co oznaczało, że byłem już w stanie samodzielnie oddychać, a nawet nieco się już poruszać. Do tego drugiego byłem co prawda często zmuszany, ale jakoś szczególnie się tym nie przejmowałem. Jeśli chodzi o moją rodzinę to w godzinach odwiedzin nie dawała mi nawet chwili oddechu. Moja mama już na samym wstępie stwierdziła, iż mnie tutaj głodują, dlatego co dziennie o godzinie szesnastej miałem podtykane pod nos wszelkiego rodzaju zupki i lekko strawne potrawy, których było tyle co kot napłakał, ale jak to mówią zawsze coś. Trochę przerażał mnie fakt, że moje dwa durnowate psy zostały pozostawione same sobie na czas prawie pięciu tygodni! Początkowo byłem tym przerażony i sądziłem, iż oba zdechły, co o mało nie wywołało u mnie przedwczesnego zawału, ale na szczęście pewna osoba zdążyła wyratować mnie z owej opresji, stwierdzając, że głupim pomysłem jest chować zapasowe klucze w doniczce po rozłożystych kwiatach. Nie dość, że pani Fenchenko jest mądra, to jeszcze jaka przebiegła - pomyślałem, przewracając strony książki, której grubość była niemal idealna na pobyty w szpitalu. Nigdziebądź autorstwa Neila Gaimana potrafiło wciągnąć czytelnika na długie godziny do świata przepełnionego potworami, aniołami i innymi dziwami, o których świat żywych jeszcze nie słyszał. Jeśli chodzi o mojego wujka, chrzestnego i kij wie co jeszcze, Bizetzu, to jego syn ponoć doszedł już do zdrowia. Mężczyzna nie miał już też żadnych przeciwwskazań co do mojej wybranki, która i tak raczej nie będzie mnie chciała. Dochodziłem właśnie do końca rozdziału dziewiątego, gdy cichy skrzyp drzwi roztrzaskał moją całą uwagę na drobne cząsteczki, wywołując tym samym odruch szybkiego zamknięcie literatury.
- Czyli jednak nasz pacjent nie śpi - cichy śmiech Anastazji wypełnił pustkę pomieszczenia, zapełniając go na nowo pozytywną energią - Jak się dzisiaj czujesz? - zadała standardowe pytanie, mogące być interpretowane jako zwykła gadka medyczna, bądź wyrażenie o charakterze prywatnym, przyjacielskim, a czasami nawet czymś głębszym.
- Lepiej niż wczoraj - posłałem jej łagodny uśmiech, który natychmiastowo odwzajemniła - Jak tam na oddziale? Pewnie się beze mnie nudzicie co? - pstryknąłem ją delikatnie w nos, co skończyło się dla mnie ostrożnym uderzeniem w blade ręce.
- Bez pana marudy zawsze jest nudno. Dobrze, że masz taki silny organizm, bo inni po postrzałach nie mogą oddychać przez kilka miesięcy... Jak wrócisz w końcu do obiegu to spać ci nie damy - pokiwała przed moimi oczami palcem, chcąc mnie nieco tym nastraszyć.
- Możecie mnie tam nawet kroić, a ja nie dam wam satysfakcji ze znęcania się nade mną - pokazałem jej język, zasłaniając swoją twarz miękką poduszką, która uchroniła mnie przed pacnięciem wycelowanym prosto w moją głowę. Przyznam szczerze, że taka gimnastyka nieco mnie zmęczyła, dlatego kiedy sarenka mi odpuściła, zabrałem do płuc kilkanaście głębokich wdechów, które jakoś wyregulowały mój przeciążony organizm.
- Lepiej, żebyś jeszcze zbytnio nie szalał... Twoje psy to prawdziwe głodomory! Camelot zjadł wczoraj nawet po Zefirze więc chyba jeszcze nie gotuję tak najgorzej - wyznała, podnosząc się z miejsca, co oznaczało, że kończy się czas jej odwiedzin - Wpadnę jeszcze wieczorem. Bądź grzeczny i zjedz cały obiad, bo inaczej nie puszczę ci wieczorynki - mówiąc to, opuściła salę w spaniałym humorze, który udzielił się również i mi. Czując jak moje serce wali mi teraz nieco szybciej niż zwykle, przekręciłem się prędko na swój lewy bok, dzięki czemu wyczułem, że nieco się czerwienie. Przeklinając całą tą sytuację w myślach, wziąłem się na nowo za kończenie pomarańczowej książki mając nadzieję nie natrafić już na żadne wątki miłosne. Przecież ona i tak mnie odrzuci, nawet nie mam na co liczyć - rzekłem w swojej podświadomości, starając się pozbyć zabójczego buraka z twarzy.

Anastazja? ;3
Jak tam się czujecie? xd

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz