Szok trwał zaskakująco krótko. Chwilę po nim nastąpiła jedynie faza przełamania, na co wskazywał ten dziki, dość szybki, przelotny uśmieszek. Szelmowski. Podobał mi się, mimo wszystko, bo odmładzał mężczyznę o te kilka lat. Jakby zmęczenie, chociaż na chwilę zniknęło, a zastąpiło je jedynie ciche, delikatne rozbawienie.
Wtedy szczupłe palce wybiły szybki, żwawy rytm o wypolerowany blat. Mężczyzna pochylił się do przodu, lekko zahaczając przy okazji o moją strefę bezpieczeństwa. Wszystko z tym bardzo ładnym i bardzo dzikim uśmieszkiem, który promieniował na twarzy, wspaniale komponując się z tym morderczym, świdrującym człowieka spojrzeniem. Definitywnie byliśmy po jednych pieniądzach, innej możliwości po prostu nie dostrzegałem.
— Nie wiedziałem, że wyglądam aż tak młodo, Żukowski — rzucił, syknął, warknął, za chwilę grzebiąc w portfelu, co spotkało się z niemałą aprobatą z mojej strony. Wyciągnął w końcu ten cholerny świstek, machnął mi nim przed nosem i nawet przewrócił oczami. Uśmiechnąłem się w reakcji na to wszystko.
Wyglądał na nim bardzo niekorzystnie.
Zresztą, czy ktokolwiek na dowodziku wyglądał, chociaż odrobinę znośnie?
— Czy teraz już mogę moje papierosy? Popełniasz ogromny błąd, nie dając mi ich jak najszybciej, Franciszku.
Westchnął. Bardzo ładnie, bardzo zrezygnowany.
— Zapraszamy ponownie — mruknąłem jedynie przed tym, jak opuścił sklep.
Jaka była moja uciecha, gdy następnego dnia zobaczyłem na kartce z zastępstwami wyraźne nazwisko pana Antoniego.
I jaka była moja uciecha, gdy mogłem usiąść w ławce centralnie naprzeciwko nieszczęsnego biurka pedagoga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz