Układam plan w głowie. Plan, który musi wypalić.
Pytam siebie, czy jestem w stanie zaryzykować. A jeśli tak, to do jakiego stopnia mogę to zrobić.
Odganiam myśli, które biorą pod uwagę niepowodzenie. Nie akceptuję ich, choć czuję się jak bohater dramatyczny. Jakąkolwiek drogą idę, i tak napotkam konsekwencje. Muszę wybrać mniejsze zło.
Cokolwiek się stanie, moim priorytetem jest Auburn. I jakikolwiek wyrok na mnie spadnie - nie ma to znaczenia - jestem w stanie poświęcić dużo.
Wstaję i idę do kuchni po długopis. Sięgam go z szafki i podchodzę do stołu, gdzie leżą dokumenty od Dearden. Podpisuję we wskazanych miejscach, nawet nie czytając, co na nich jest. Mój ojciec określiłby to za nieodpowiednie, a wręcz karygodne, ale teraz nie w mojej głowie myślenie, czy ktoś próbuje mnie oszukać. Powiedzmy, że ufam Dearden.
Kończę swoją herbatę i zbierając obydwa kubki, wrzucam je do zmywarki. Wiem, co teraz powinienem zrobić. Układam w głowie scenariusz swojego pojawienia się w firmie. Nie robię tego bez powodu, muszę mieć w razie czego dobre wytłumaczenie. Głównie dla ojca. Bycie synem prezesa firmy do czegoś mnie uprawnia, ale to i tak za mało.
Dzwonię przy okazji do swojego szefa i informuję go, że muszę wziąć wolne na kilka dni. Wstępnie. Nie pyta dlaczego, ale w jego głosie mogę wyczuć domyślanie się, że bynajmniej nie robię tego z powodu złego samopoczucia, czy choroby.
Zabieram kluczyki od samochodu, zarzucam kurtkę na siebie i zaczynam realizację planu.
Wiem, że Dearden nie prosiła mnie o pochopne działanie, ale nie jest to nic bardziej przemyślanego. Muszę zdobyć te dokumenty, nawet dla własnego poczucia, że mam coś, co pozwoli mi odzyskać siostrę. Mogłem chociaż poprosić, żeby mi ją dał na chwilę. Byłbym pewny, że faktycznie tam jest. Teraz rozegrałbym tę rozmowę inaczej. Nie można płakać nad rozlanym mlekiem. Nie lubię stać w miejscu i czekać, dlatego zdobycie okupu jest dla mnie teraz bardzo ważne.
Dojechanie na miejsce nie zajmuje mi długo. Ruch znacznie zmalał. W tej chwili nie jestem w stanie powiedzieć, co bym wolał.
Ten wysoki budynek jest częścią mojego dzieciństwa. Miejscem, w którym za swojego czasu spędziłem głównie na obserwacji całego miasta.
Wychodzę z windy i kieruję się w stronę pokoju samego guru firmy. Widzę drzwi i samemu sobie się dziwię, że nie jestem zdenerwowany.
- Pana Callière nie ma w gabinecie - zwraca mi uwagę kobiecy głos, dochodzący zza biurka. Odwracam się i patrzę na nią, z ręką na klamce. Już mam odpowiedzieć coś w stylu, że akurat ja mogę poczekać w środku, ale ona nie daje mi dojść do głosu - Ah, to pan. Nie poznałam - przyzwyczaiłem się do zwrotu per pan, nawet jeśli jakiś pracownik jest ode mnie starszy, ale w jej ustach zabrzmiało to nie tyle co dziwnie, jak okropnie niewłaściwie. Na oko była młoda, ale na pewno starsza ode mnie. Kasztanowe włosy spływały po jej ramionach i dziwię się, że nie przeszkadzały jej w pracy.
Zmrużyłem oczy. Z powodu jakiegoś nagłego olśnienia, mój plan natychmiast nabrał ważnego aspektu. Nie bez powodu kobieta siedzi niedaleko gabinetu mojego ojca. Oglądam się za siebie, czy jej przełożona i starsza doświadczeniem sekretarka nie siedzi tuż obok. Pusto, a to już większe pole do popisu.
Okażę się strasznym egoistą, manipulatorem i człowiekiem idącym po trupach do celu. Cóż, jakoś mnie to niezbyt obchodzi.
- Nic nie szkodzi - odpowiadam i zostawiam klamkę w spokoju. Unoszę delikatnie kąciki ust i podchodzę bliżej - Rzadko tu bywam.
- Pan Malvin nic nie wspominał, że przyjdzie tu jego syn... to znaczy pan...
- Julien - poprawiam ją. Kiwa głową z firmowym uśmiechem - Jak ci na imię? - staram się, aby to czysto interesowne pytanie zabrzmiało jak najbardziej sympatycznie. Wyszedłem z wprawy, nie musząc się starać. W dodatku obecna sprawa wisi nade mną, jak śmierć nad umierającym i czuję się z tym naprawdę źle. Od samego początku powstrzymuję ochotę wzięcia czegoś mocniejszego, na początku przez obecną w mieszkaniu Dearden, a teraz na konieczność utrzymania trzeźwości umysłu.
- Sarah - odpowiada.
- Ustalmy, że będziemy zwracali się do siebie po imieniu. Jeśli tobie to nie przeszkadza - kobieta śmieje się cicho i przytakuje. Siadam naprzeciwko jej biurka w wygodnej pozycji - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w pracy?
- Nie, miałam sobie zrobić przerwę. Moja przełożona zachorowała i mam nawał papierów od kilku dni, a nie zrobiłam sobie jeszcze chwili wolnego - mówi. Odwzajemniam jej uśmiech, naprawdę usilnie starając się, aby wyglądał on jak najbardziej prawdziwie.
- To niezdrowo się tak przepracowywać. Właściwie... - spoglądam na nią ukradkiem. Unosi spojrzenie w górę i patrzy wyczekująco. Stoję pomiędzy wyborem - posłużenia się nią i prawdopodobnie spaprania jej małej części życia, ale posiadania kogoś, kto w razie czego będzie musiał trzymać buzię na kłódkę, albo całkowitemu wkopaniu samego siebie - Dasz się zaprosić na kawę? - odwracam się i unoszę brew w zachęcającym geście. Nie miałem najmniejszej ochoty na kawę, ale stanowiła ona też jakieś zabezpieczenie w razie nieklejącej się rozmowy. Z doświadczenia wiem, że nie jestem dobrym rozmówcą. Moje zdanie nigdy nie nakłada się z opinią drugiej osoby, a przywykłem do defensywnego działania.
Zauważam na jej twarzy delikatny uśmiech, co tylko upewnia mnie, że nawet sekretarka mojego ojca nie jest mi w stanie odmówić. Tak naprawdę nie różnię się niczym od swoich szantażystów, znajdując sobie narzędzie w postaci niewinnej kobiety, która zrobi to, co powinienem zrobić ja.
- Teraz? - układa papiery w rękach. Zauważam jej zawahanie połączone z chęcią wyrwania się zza tego biurka. Nie uśmiecha mi się narażanie ojcu w obecnej chwili i zdobycie renomy wyrywania jego sekretarek, z drugiej strony dziwię się Renee, że nie czuje się zazdrosna. Być może jest tak pewna swojej atrakcyjności, że stawia siebie mimochodem nad wszystkimi innymi kobietami. I nie dziwię jej się, bo nie dość, że mogłaby być moją starszą siostrą, to jeszcze kobietą, na którą zwróciłbym uwagę. Prawda jest tak koląca, że mimo mojej niechęci do jej osoby, jestem w stanie to jeszcze przyznać.
- Po pracy - jej brak odpowiedzi i wpływający powoli uśmiech na twarz, utwierdza mnie, że mam rację. Odwzajemniam tym samym jej zgodę - Od jakiego czasu pracujesz w firmie? - ta rozmowa ma na celu tylko stworzenie pozorów. Przynajmniej dla mnie. Nie rozmawiam z ludźmi na tematy, które mnie nie interesują, nawet dla zwykłej grzeczności. Uznałem to dawno za stratę czasu.
- Od pół roku. Nie twierdzę, że tu zostanę, ale zarobki nie są złe - odpowiada, delikatnie wzruszając ramieniem, jako podkreślenie, że nie wie, co jeszcze zrobi. Ja radziłbym jej uciekać, ale to jej sprawa, nie moja.
- Mój ojciec szanuje pracowników.
Co do tego nie mam wątpliwości, bo faktycznie - mężczyzna niejednokrotnie podkreślał wartość osób, dzięki którym firma jest w stanie funkcjonować. Nikt nie może zarzucić mu braku szacunku, a jedynie ogromny respekt, który sobie zbudował.
- Dobrze mi się pracuje, nie narzekam - uśmiecha się.
Szkoda. Gdyby było inaczej, nie miałbym żadnych skrupułów, a teraz mam świadomość, że przeze mnie będzie musiała zmienić pracę. O ile dobrze to rozegram.
- Cóż, zaufana sekretarka szefa, mająca dostęp do dokumentów... nie wątpię, że dobrze - nie ma tutaj krztyny sarkazmu, który normalnie by wystąpił w tym zdaniu.
- Właściwie, dopiero zaczęłam - wzrusza ramionami, jakby zawstydzona.
- Przydałby się ktoś nowy - wzdycham - Szczersze mówiąc, to mam dość tej starej jędzy - mówię nieco ciszej. Jej chichot mówi mi, że się zgadza, choć to nieprawidłowe. A tak serio, nie znoszę tej kobiety, która oczywiście swoje przepracowała, ale obydwoje na siebie reagujemy niemal alergicznie.
Tym stwierdzeniem kończę rozmowę i wchodzę bezceremonialnie do gabinetu ojca.
Poszło sprawniej, niż się sam spodziewałem.
Przestronne pomieszczenie, w którym można spędzić większość dnia, a nawet pół życia, tak jak mój ojciec, dawało poczucie, że wcale nie znajduje się w biurze szefa, w jednej z największych prosperujących firm w mieście. Było tu przestronnie, ale we własnym odczuciu, pozmieniałbym parę rzeczy. Gdybym tylko był zmuszony przesiadywać tutaj dnie. A na całe szczęście nie muszę.
Obecność ojca była tu niewyczuwalna, co dziwne, bo mam wrażenie, że lubi, gdy wszyscy wokół wiedzą o jego istnieniu. Nie, żeby był jakimś narcyzem - tej cechy widocznie w linii genetycznej nie odziedziczyliśmy. Chociaż coś pozytywnego.
Byłem tutaj już tyle razy w swoim życiu. Już od dziecka przesiadywałem w specjalnie zorganizowanym w tym pokoju przez ojca kącie, gdzie mogłem zajmować się sobą i nie przeszkadzać mu w pracy. Byłem uwielbiany za bycie dzieckiem, a Malvin był postrzegany za nie tylko wzorowego szefa, ale i doskonałego ojca, który nawet w pracy zajmuje się synem. Nie wiem, w jakim stopniu sam wierzę, że to był tylko tani chwyt emocjonalny, ale dzisiaj nie wydaje mi się, aby mężczyzna miał na względzie opiekę nade mną. Być może już wtedy zaczynał realizować moje przygotowania do objęcia stanowiska po nim. To dosyć prawdopodobne.
Obchodzę biurko i siadam na miejscu, które zazwyczaj zajmuje elegancki pan w garniturze. Przejeżdżam dłońmi po gładkim blacie z drewna. Podświadomie wyobrażam sobie bycie takim kimś, a mimo tego nadal mój umysł nie dopuszcza tej wizji.
Obracam krzesło. Przez oszkloną ścianę rozciąga się widok centrum miasta, będące jakby pode mną. Wysokość tego budynku nadal przyprawia mnie o podziw.
Retrospekcja przychodzi natychmiast. Często stawałem przy tej ścianie, za krzesłem ojca, opierałem dłonie na szkle i obserwowałem miasto. Wtedy wydawało mi się piękne. Szczególnie wieczorem. Kolorowe światła i dźwięki były czymś naturalnym. Oglądałem bilbordy, neonowe reklamy, jak najlepszy film w kinie. Za moimi plecami toczyła się niemająca żadnej większej wartości rozmowa z jakimś ważnym gościem, ale dla mnie liczyło się tylko obserwowanie z góry wszystkiego. Nie lubiłem, gdy odrywali mnie od tego amoku, gdy ojciec wołał sekretarkę i kazał się zająć swoim pięcioletnim synem, choć kobieta - dzisiaj już zaufana księgowa w podeszłym wieku - całkiem chętnie zabierała mnie z gabinetu i wymyślała przeróżne zabawy, abym tylko się nie nudził.
Słyszę charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi i kroki. Spuszczam spojrzenie, ale nie reaguję. Czekam na wyraźny znak albo chociaż odpowiednią chwilę. Dobrze wiem, że to nie kto inny, jak mój ojciec.
- To zaskakujące, jak dużo czasu minęło - przed chwilą sam o tym myślałem. Może ojciec zna mnie lepiej, niż sam sądzę i zna nawet moje myśli. W takim razie doskonale zdaje sobie sprawę z mojego zdania.
Odwracam się twarzą do niego i niezauważalnie przechylam głowę.
Siedzi całkiem rozluźniony po przeciwnej stronie biurka i patrzy w bok, na widok, który przed chwilą sam obserwowałem. Zadziwiające jest to, jak bardzo obydwoje potrafimy grać. Obydwoje nie jesteśmy w stanie zgadnąć, o czym w danej chwili myślimy. Możemy tylko podejrzewać. A domysły nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.
- Pewnie masz jakąś sprawę, skoro tu jesteś - jego wzrok ląduje na mnie. Ta sama pokerowa twarz zmusza mnie, aby nieco odstawać i unieść delikatnie kąciki ust. To i tak nie ma żadnego znaczenia dla tego mężczyzny.
- Auburn przez kilka dni zostanie u mnie - kłamię. To najprostsze kłamstwo, jakie mogłem tylko wymyślić, ale wiem, że takie będzie najlepsze.
Mężczyzna kiwa głową, jeszcze wcześniej zrywając kontakt wzrokowy.
- I przyjechałeś tu specjalnie po to, aby mi to powiedzieć? - nie odpowiadam, bo to pytanie retoryczne. Ojciec dawno sobie na nie odpowiedział - Zazwyczaj takie rzeczy zawierasz we wiadomościach - czyżbym słyszał tu ironię?
Przyzwyczaiłem się do jego absolutnego braku zainteresowania. Kusi mnie, aby wyrzucić mu, że jego córka została porwana na okup. Widzieć jego reakcję. Od lat mam ochotę powiedzieć mu, jak beznadziejny jest. Choćby dla samej Auburn. Za każdym razem jednak w mojej głowie pokazują się słowa wpajane przez lata - "Nigdy nie pokazuj swojej emocjonalności, bo większość uważa to za słabość. A Calliere nie są słabi".
- Robię to, co uważam za słuszne. Nie twój interes w tym, jak zamierzam przekazywać ci informacje - to nasza normalna rozmowa. A rzadko ze sobą rozmawiamy. Nie wliczając w to czysto biznesowych spraw, nie rozmawiamy wcale ze sobą. Ten układ chyba pasuje nam obydwóm.
Mężczyzna kiwa głową i powtórnie wpatruje się w widok. Przypominam sobie, że Auburn prosiła mnie, abym porozmawiał z ojcem i Renee o ich domniemanym, zbliżającym się ślubie, ale nie wiem, czy jestem w stanie przeprowadzać konwersację na ten temat w danej chwili. Ten, jak i wiele innych tematów odkładaliśmy na później. Budzą napięcie. Napięcie rodzi kłótnię. Kłótnia zazwyczaj niosła za sobą ciąg innych, nieprzyjemnych zdarzeń.
Rezygnuję z tego.
- Coś jeszcze? - pyta, dostając przeczącą odpowiedź.
Wstaję z jego miejsca i obchodzę biurko, idąc do drzwi. Wychodzę i zatrzymuję się przy stanowisku sekretarki, rzucając szybko nazwę najbliższej kawiarni, do której ma się udać po pracy. Uśmiecha się w odpowiedzi.
~*~
Kawa była naprawdę świetna. Dziewczyna też niczego sobie, aczkolwiek poczuła się wtedy już bardziej pewnie i przez większość czasu, to ona nadawała tempo rozmowy. Prościej mówiąc, w pewnym momencie po prostu zdecydowałem się jej słuchać niż wtrącać. Tak jakby ktoś nakręcił katarynkę, Musiałem naprawdę starać się, aby utrzymać postawę uprzejmego towarzysza, aby przez przypadek nie rzucić czegoś nieprzyjemnego w jej osobę. Nie, żebym miał coś do rozgadanych ludzi, może nawet odpowiadało mi, że nie muszę się dużo odzywać, ale ile można. Posiadam dużo cierpliwości i jeszcze więcej silnej woli oraz determinacji.Zwykle nie zapraszam dziewczyn do swojego domu. Nie mam też w zwyczaju nikogo wpuszczać do swojego pokoju. Dzisiaj byłem zmuszony złamać tę pierwszą zasadę, która nie jest przeze mnie bardzo rygorystycznie przestrzegana. Duży dom to dużo możliwości i miejsca. A ja się nie ograniczam. Muszę jedynie zbadać możliwości.
- Szkoda, że częściej nie przychodzisz do firmy - uśmiecham się sam do siebie rozbawiony. Nawet nie zdaje sobie sprawy, jak wszystkim wychodzi to na dobre. Jeszcze tego nie wie, ale sama nie będzie chciała mnie widywać.
Wzrokiem szukam swojej koszulki, ale chyba została na dole. Wzdycham cicho i spoglądam na nagie ciało Sarah, przykryte jedynie śnieżnobiałą pościelą.
Nie patrzę na to, czy w tej sytuacji odpowiednio jest przejść do sedna całej sprawy, ale nie ma dla mnie znaczenia moment, w którym mógłbym jej kazać zrobić dla mnie przysługę. Potrzebowałem tylko oparcia, aby dziewczyna zwyczajnie mnie nie spławiła. Kto normalny zgodziłby się wykraść dokumenty swojego pracodawcy?
Siadam na krawędzi i pochylam się nieznacznie nad nią.
- Mam dla ciebie zadanie - unosi oczy znad ekranu telefonu. Moja mina wyraźnie podpowiada jej, że szykuje się tu mały podstęp. Jej uśmiech powoli znika.
Za to pojawia się u mnie. Tyle że jest to znak mojej fałszywej natury, złych zamiarów i zadowolenia.
- Właściwie to prośba. Przysługa za przysługę - zgarniam jej kasztanowe włosy z twarzy - Nie chcesz stracić pracy, prawda?
Odsuwa się nieco. Jeśli oskarży mnie o wykorzystanie, po prostu się do tego przyznam, ale wiem, że tego nie zrobi.
- Pomożesz mi - prostuję się - Potrzebne mi są dokumenty firmy, głównie przychody, wydatki, umowy o współpracę i tym podobne. Skopiujesz je i kopię przyniesiesz mi. Oryginały zostawisz na miejscu.
- Co? - pyta z niedowierzaniem - Mam okraść firmę? - nie odpowiadam, bo ona sama to zrobiła. Przeczesuje włosy, ale tym razem jej spojrzenie, które utkwiło we mnie, jest przepełnione złością - Nie ma mowy.
- Nie zmuszę cię, ale jak myślisz, komu uwierzą, jeśli przypadkiem coś wyszłoby na jaw? Tobie, czy mnie? - chwila ciszy mi wystarczy, żeby być dosyć pewnym, aby kontynuować. Mimo wszystko nie chcę psuć dziewczynie życia - Nikt się o tym nie dowie, dopóki nikomu nic nie zdradzisz. Obiecuję, że będziesz całkowicie bezpieczna i zapomnimy o wszystkim. Nawet o sobie.
Nie jest do końca przekonana co do tego wszystkiego, ale nie ma wyjścia. Daję jej chwilę na przemyślenie.
- Jak się zdecydujesz, to przyjdź do mnie. Czekam na dole - rzucam i wstaję, od razu wychodząc z pokoju i schodząc na dół. Idę do kuchni i nalewam sobie do szklanki wody.
Sam nie wiem, czy to mnie zaczyna przerastać. Mimo wszystko obawiam się, że to nie jest jedyna sytuacja, która samemu mnie się nie podoba.
- Myślałam nad tym, co powiedziałeś - słyszę za sobą. Odrywam wzrok od wody i spoglądam na dziewczynę owiniętą w samą kołdrę. Wolałbym, gdyby stała tu w pełni ubrana, ale najwyraźniej tylko mi ta myśl narodziła się w głowie - A co jeśli wszystko się wyda? Istnieje taka możliwość.
- Nie spadnie wina na ciebie - zapewniam. Rozgląda się ostrożnie dookoła.
- Dobrze. Przyniosę te dokumenty - czuję pewną ulgę - Czy... - patrzę na nią wyczekująco, choć nie interesuje mnie nic, co nie jest związane z realizacją planu, ale nie dowiaduję się, co chciała powiedzieć, bo w tym samym momencie drzwi wejściowe od mojego domu się otwierają.
Cholera jasna, czy ta dziewczyna nie potrafi pukać?
Dearden momentalnie staje jak wryta. Czuję się całkowicie wykluczony, bo jej spojrzenie jest skupione na Sarah. I na odwrót.
- Posiadam także dzwonek, Dearden - mówię. Skupia swoją uwagę na mnie, a po jej minie mogę sądzić, że zaraz to zaskoczenie przerodzi się w istny huragan.
Dearden?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz