— Nie, ten, nie — bąknęłam, przejmując siatkę z zakupami, kiedy mężczyzna podał mi ją. — Nie sądzę, by była taka potrzeba — tłumaczyłam się. Przecież nie powiem mu, że nie ufam takim ludziom. Nie powiem mu, że czuję odrazę, choć tak właściwie go nie znam. Nie powiem mu, że po incydentach z bezdomnymi złodziejami mam dość obleśnego odoru, który wytwarzany był przez ich ciało. Nie powiem mu, że te zakupy są cholernie ciężkie, bo mu nie ufam. A co, jeśli to jakaś pułapka, zasadzka? Może za rogiem czai się jego szajka? — Ale dziękuję. Tak się złożyło, że... — Sięgnęłam ręką do torebki. Bałam się, że jeśli nie dam mu niczego, napadanie na mnie albo faktycznie zabierze mi rzeczy. Problem w tym, że on wcale nie wyglądał tak źle, jak wyobrażałam sobie bezdomnych, potocznie meneli i pijaków. Ba, nie wyglądał na pijaka. Ani na ćpuna. — Proszę. — Podałam mu pięćdziesiąt avarów. Jeżeli faktycznie nie jest z tych głupich, załatwi sobie jedzenie na cały dzień, jeśli będzie oszczędny. — Przyjmij to. — Och, Louise, czyżby odezwało się w tobie człowieczeństwo? Zrobiło ci się żal tego człowieka? Najwyraźniej, głupie serce. Zdrowy rozsądek poddał się od razu. — Nawet nie cofaj tej dłoni, nie mów, że nie chcesz. Masz to i idź do sklepu, a ja znikam z moimi dużymi siatkami. Kup coś dla kolegów, martwe myszy to nie przepis na dobry obiad.
Posłałam mu sztuczny uśmiech i ponownie podniosłam przepełnione reklamówki, nie spuszczając wzroku z zaskoczonego mężczyzny. Ba, musiałam nieźle się wysilić, by spojrzeć w jego oczy, był bardzo wysoki. Chyba też się uśmiechnął. Sama nie wiem. Miał się odezwać. Otworzyłam usta, by rzucić krótkie "powodzenia", ale od razu zamknęłam je, zdając sobie sprawę z faktu, że to dość płytkie i mógłby uznać to za niekulturalne. Także nie powiedziałam nic i poszłam dalej. Ale nie do domu. Skręciłam w najbliższą uliczkę i odstawiłam zakupy pod nogi. Wychyliłam się nieco dalej i obserwowałam go. Pójdzie do sklepu? Zatrzyma pieniądze? Byłam ciekawa. Ten mały eksperyment miał osądzić o tym, jakie zdanie będę miała na jego temat. Może już nigdy nie spotkam tego jakże pomocnego człowieka, może powinien pozostać mi obojętny. "Może" brzmiało tak naiwnie. Może to, może tamto. Może skupię się na tym ptaku. Może dalej będę obserwować jego poczynania. Może zastanawiam się, co robi Noah. Może chce mi się jeść. Może myślę o dzisiejszym wieczorze filmowym. Zresztą, to nie robi żadnej różnicy, bo ten bezdomny właśnie wchodzi do sklepu, zatrzaskując za sobą drzwi. Podchodzę nieco bliżej, tym razem staję zaraz za ścianą marketu, czekając, aż znów wyjdzie. Dziesięć minut, piętnaście, czekam, czekam i czekam. I w końcu wychodzi. Uśmiechnięty od ucha do ucha. W jego rękach szeleściły folie, w które zapakowane były między innymi bułki, chleb, jakieś owoce, napoje, zero jakiegokolwiek alkoholu, papierosów. Jedzenie. I pozostałe czterdzieści avarów w dłoni. Zazdrościłam mu umiejętności dysponowania pieniędzmi. Jedno było pewne — pomyślnie zdał test, a ja obwiniałam się o to, co sobie o nim myślałam. Moje siatki były ciężkie, lecz nie przeszkadzało mi to w dalszym szpiegowaniu szatyna. Zainteresowało mnie to, co chce robić. Jezus, Louise, to logiczne, że idzie to zjeść. Zatrzymuje się przy murku i prawie mnie zauważa, ale chowam się za stosem kostki (po co to komu?). Pakuje wszystko w plecak, za wyjątkiem jednej z bułek i jabłka, które chwilę później zjada ze smakiem. Po pierwsze, jest mi cholernie wstyd, że go szpieguję, po drugie, dzięki niemu bezdomni zyskują w moich oczach jak nigdy. Zastanawiałam się, czy dalej kontynuować tę szopkę. Nic piękniejszego zdarzyć się nie mogło. Poszło po mojej myśli. Dałabym mu nawet sto avarów, ale wyglądałoby to dość dziwnie, więc zrezygnowałam. Biłam się z myślami. Podejść do niego, wrócić do domu czy dalej za nim iść? Pytanie idiotyczne, oczywiście, że pójdę dalej. Ciekawość wzięła górę. Zgadywałam, że wraca do swoich kolegów, którzy właśnie myszkują w śmietniku, kiedy on zajada się najświeższym pieczywem i soczystym owocem. W jednej chwili zrobiło mi się go szkoda. Wiem, że niektórzy nienawidzą współczucia. Ale ja chciałam poznać jego historię, poznać jego charakter i może nawet pomóc, bo to, gdzie mieszka nie robi żadnej różnicy, ulica czy dom, to jego charakter sprawił, że zdobył moje zaufanie. Taka błaha sytuacja, Louise, on tylko kupił sobie jedzenie, tak przecież robią ludzie. Ale nie, czułam, że jest po prostu inny od tych wszystkich meneli, którzy piją, palą i zażywają narkotyki na okrągło. W tym momencie podjęłam ostateczną decyzję. Wybiegłam zza ścianki, za którą aktualnie się znajdowałam, i ciężkim krokiem dogoniłam mężczyznę.
— Hej! — Słysząc to, odwrócił się, jakby szukał źródła. Miałam ochotę zalać go słowotokiem, ale zachowałam spokój. — Sama nie wiem, jak to ubrać w słowa, ale śledziłam cię, spokojnie, nie jestem wariatką, ale wracając, tak, śledziłam cię i chcę cię zaprosić do siebie. — Nie powinnam mówić tak szybko, prawda? — Teraz. To znaczy, jeśli chcesz. Możesz powiedzieć swoim kolegom, albo jak wolisz. Tylko nie myśl, że się narzucasz. Zapraszam cię, a więc twoim obowiązkiem jest skorzystać z oferty.
Posłałam mu sztuczny uśmiech i ponownie podniosłam przepełnione reklamówki, nie spuszczając wzroku z zaskoczonego mężczyzny. Ba, musiałam nieźle się wysilić, by spojrzeć w jego oczy, był bardzo wysoki. Chyba też się uśmiechnął. Sama nie wiem. Miał się odezwać. Otworzyłam usta, by rzucić krótkie "powodzenia", ale od razu zamknęłam je, zdając sobie sprawę z faktu, że to dość płytkie i mógłby uznać to za niekulturalne. Także nie powiedziałam nic i poszłam dalej. Ale nie do domu. Skręciłam w najbliższą uliczkę i odstawiłam zakupy pod nogi. Wychyliłam się nieco dalej i obserwowałam go. Pójdzie do sklepu? Zatrzyma pieniądze? Byłam ciekawa. Ten mały eksperyment miał osądzić o tym, jakie zdanie będę miała na jego temat. Może już nigdy nie spotkam tego jakże pomocnego człowieka, może powinien pozostać mi obojętny. "Może" brzmiało tak naiwnie. Może to, może tamto. Może skupię się na tym ptaku. Może dalej będę obserwować jego poczynania. Może zastanawiam się, co robi Noah. Może chce mi się jeść. Może myślę o dzisiejszym wieczorze filmowym. Zresztą, to nie robi żadnej różnicy, bo ten bezdomny właśnie wchodzi do sklepu, zatrzaskując za sobą drzwi. Podchodzę nieco bliżej, tym razem staję zaraz za ścianą marketu, czekając, aż znów wyjdzie. Dziesięć minut, piętnaście, czekam, czekam i czekam. I w końcu wychodzi. Uśmiechnięty od ucha do ucha. W jego rękach szeleściły folie, w które zapakowane były między innymi bułki, chleb, jakieś owoce, napoje, zero jakiegokolwiek alkoholu, papierosów. Jedzenie. I pozostałe czterdzieści avarów w dłoni. Zazdrościłam mu umiejętności dysponowania pieniędzmi. Jedno było pewne — pomyślnie zdał test, a ja obwiniałam się o to, co sobie o nim myślałam. Moje siatki były ciężkie, lecz nie przeszkadzało mi to w dalszym szpiegowaniu szatyna. Zainteresowało mnie to, co chce robić. Jezus, Louise, to logiczne, że idzie to zjeść. Zatrzymuje się przy murku i prawie mnie zauważa, ale chowam się za stosem kostki (po co to komu?). Pakuje wszystko w plecak, za wyjątkiem jednej z bułek i jabłka, które chwilę później zjada ze smakiem. Po pierwsze, jest mi cholernie wstyd, że go szpieguję, po drugie, dzięki niemu bezdomni zyskują w moich oczach jak nigdy. Zastanawiałam się, czy dalej kontynuować tę szopkę. Nic piękniejszego zdarzyć się nie mogło. Poszło po mojej myśli. Dałabym mu nawet sto avarów, ale wyglądałoby to dość dziwnie, więc zrezygnowałam. Biłam się z myślami. Podejść do niego, wrócić do domu czy dalej za nim iść? Pytanie idiotyczne, oczywiście, że pójdę dalej. Ciekawość wzięła górę. Zgadywałam, że wraca do swoich kolegów, którzy właśnie myszkują w śmietniku, kiedy on zajada się najświeższym pieczywem i soczystym owocem. W jednej chwili zrobiło mi się go szkoda. Wiem, że niektórzy nienawidzą współczucia. Ale ja chciałam poznać jego historię, poznać jego charakter i może nawet pomóc, bo to, gdzie mieszka nie robi żadnej różnicy, ulica czy dom, to jego charakter sprawił, że zdobył moje zaufanie. Taka błaha sytuacja, Louise, on tylko kupił sobie jedzenie, tak przecież robią ludzie. Ale nie, czułam, że jest po prostu inny od tych wszystkich meneli, którzy piją, palą i zażywają narkotyki na okrągło. W tym momencie podjęłam ostateczną decyzję. Wybiegłam zza ścianki, za którą aktualnie się znajdowałam, i ciężkim krokiem dogoniłam mężczyznę.
— Hej! — Słysząc to, odwrócił się, jakby szukał źródła. Miałam ochotę zalać go słowotokiem, ale zachowałam spokój. — Sama nie wiem, jak to ubrać w słowa, ale śledziłam cię, spokojnie, nie jestem wariatką, ale wracając, tak, śledziłam cię i chcę cię zaprosić do siebie. — Nie powinnam mówić tak szybko, prawda? — Teraz. To znaczy, jeśli chcesz. Możesz powiedzieć swoim kolegom, albo jak wolisz. Tylko nie myśl, że się narzucasz. Zapraszam cię, a więc twoim obowiązkiem jest skorzystać z oferty.
THEO?
THOUISEEEEE<3333333
OdpowiedzUsuń