Strony

3 sty 2019

Od Charlesa cd. Odette

Odette zaskoczyła mnie z tą propozycją lotem na paralotni. Nie spodziewałem się tym bardziej, że tak szybko zrealizuje swój plan. Osobiście bardzo mi się podobała ta możliwość wypróbowania czegoś nowego. Wróciłem myślami do rzeczywistości i rozejrzałem się po stajni.
-Hmm... Trzeba sprowadzić resztę koni z padoku i będę zaraz szykować im jedzenie. - Mrugnąłem do blondynki. - Jak chcesz to możesz mi w tym pomóc.
-Jasne. - Skinęła głową ochoczo, po czym podrapała się po głowie. - Ee... A czego potrzebuję?
-Chodź za mną. - Pogłaskałem Ignis po chrapach i ruszyłem do siodlarni. Moja koleżanka dreptała za mną. Sięgnąłem po dwa uwiązy. Jeden wręczyłem dziewczynie.
-Złap Werbenę. Kojarzysz? To ta siwka. - Podpowiedziałem i wyciągnąłem z kieszeni grubego bezrękawnika parę kawałków marchewki. - Jakby nie chciała ruszyć tyłka to podetknij jej to pod nos. Na pewno zmieni zdanie.
-Powinnam sobie poradzić. - Uśmiechnęła się. - A ty kogo zabierzesz?
-Ja wezmę naszą rozkoszną nastolatkę, czyli Rose. - Uśmiechnąłem się pod nosem. - Bywa jeszcze kapryśna, pomimo tego, że powinna już trochę spoważnieć. Ale cóż... Kobiety.
-Ej! - Poczułem kuksańca w bok.
-Właśnie to miałem na myśli. - Zaśmiałem się i uciekłem na padok. Podszedłem do karej klaczki i wyciągnąłem w jej stronę rękę zawiniętą w swoją stronę, w której skrywałem marchewkę. Poruszyła ostrożnie chrapami i zaczęła się zbliżać. Trąciła moją dłoń pyskiem, żebym dał jej przysmak. Zaczęła nawet oblizywać moją skórę. W tym momencie przy pomocy drugiej ręki, przypiąłem karabinczyk  od uwiązu do kółka kantaru.
-Dobry konik. - Szepnąłem i otworzyłem dłoń, by Rose mogła zjeść warzywo. Zerknąłem na Odette, która bez problemu dogadała się z Werbeną i prowadziła ją właśnie do stajni. Szybko sprowadziliśmy Felinę i Hadesa, a następnie ruszyłem do małej stodoły, gdzie były wszystkie rzeczy potrzebne do przygotowania jedzenia.
-Wow, ale tu dużo różnych worków. - Odette rozglądała się z zainteresowaniem po pomieszczeniu.
-Jest w nich głównie owies i jęczmień, ale także wysłodki, makuchy i kukurydza. - Zacząłem szykować pięć wiader. Do każdego nasypałem odpowiednią ilość owsa, jęczmienia, dodałem wcześniej przygotowane siemię lniane i na koniec z niedużego worka oznaczonego firmowym znakiem dodałem suplementy witaminowe.
-Ładnie pachnie. - Blondynka wydawała się lekko zaskoczona.
-Całkiem przyjemnie. - Potwierdziłem, przyzwyczajony do charakterystycznego zapachu. - Możesz to wymieszać.
-A czym? - Zerknęła niepewnie na glutowaty kisiel z siemienia, który nie zachęcał do wkładania tam gołej ręki.
-Tym. - Wręczyłem jej patyk, który służył jako mieszadło. Dziewczyna zabrała się za wymieszanie zawartości wiader.
-Ok, teraz tak te dwa są dla Werbeny i Ignis. -Wskazałem dwa pierwsze z lewej. - To środkowe dla Hadesa, następne dla Feliny a to najbardziej z prawej dla Rose.
-Komu mam zanieść?
-Weź dla Feliny i Werbeny, ale pamiętaj, które masz w której ręce, bo to ważne. Każdy koń ma swoją dawkę. - Odparłem poważnie.
-Oki. - Wzięła odpowiednie wiadra i przez chwilę powtarzała sobie po cichu, które dla kogo po czym ruszyła do stajni. Ja natomiast wziąłem trzy pozostałe i wsypałem jedzonko do żłobu dla każdego z koni. Na koniec pogłaskałem jeszcze Ignis i wyszedłem przed stajnię, gdzie czekała na mnie już Odette.
-Dzięki za pomoc. - Uśmiechnąłem się.
-Nie ma za co. - Odparła wesoło. - Mogłam chociaż dowiedzieć się czegoś więcej do swojego projektu.
Wróciliśmy do domu, gdzie dziadek czekał na nas z kolacją.
-Oj, nie trzeba było. - Machnąłem ręką. - I tak miałem się właśnie zbierać do miasta z powrotem.
-Będziesz już wracać? - Odette spojrzała na mnie zaskoczona.
-Tak. Jutro mam casting do nowego filmu. - Przejechałem dłonią lekko potargane loki.
-To ja też będę wracać do siebie. - Dziewczyna posmutniała trochę.
-Co masz taką smutną minkę? - Dziadek przyjrzał się jej badawczo.
-Moja współlokatorka wraca dopiero za trzy dni. - Potarła zakłopotana ramię.
-To zostań ze mną! - Staruszek się uśmiechnął. - Pomożesz mi z końmi i pobawisz się z tym małym wulkanem energii. - Wskazał na Lokiego.
-A nie sprawię żadnego problemu? - Zapytała z nadzieją.
-Gdzie tam! - Dziadek pokręcił przecząco głową. - Dotrzymasz mi towarzystwa!
-Nie przejmuj się tym, co czasami gada. - Szepnąłem blondynce na ucho.
-Jasne. - Odparła równie cicho. Zjadłem jeszcze kolację i spakowałem rzeczy, po czym wyruszyłem w drogę powrotną. Wróciłem do pustego studio, gdzie szybko udałem się spać.Teraz dużo bardziej odczuwałem samotność.
Następnego dnia, przygotowałem się do castingu i udałem się do studia, gdzie odbywały się przesłuchania. W sumie ciężko nazwać wybieranie kaskadera przesłuchaniem. Chociaż zdarzało się tak, że dostawałem czasami rolę, a nie tylko angaż jako dubler, któregoś z aktorów. Film, do którego planowałem się dostać miał opowiadać o facecie, który samotnie przebywał pustynię po tym, jak jego samolot się rozbił, aż natknął się na zaczarowany las pełen różnych dziwnych stworzeń i nieznanej wcześniej, wysoko rozwiniętej cywilizacji. Aby dostać angaż w tej produkcji musiałem być chociaż trochę podobny do aktora, który grał główną rolę, albo jakąś inną, która również potrzebowała dublera. Kiedy nadeszła moja kolej i ludzie oceniający mój "występ" zobaczyli mnie, ich reakcja mnie zaskoczyła.
-Jesteś identyczny! - Zawołała jakaś babeczka.
-Czyżby sobowtór?! - Grubszy facet prawie nie mógł wyjść z podziwu.
-Eee... - Zaskoczony takim obrotem sprawy zacząłem lekko niepewnie mówić. - Jestem Charles Winchester, niezależny kaskader, 24 lata.
-Nie jesteś zrzeszony w żadnej szkole kaskaderskiej? - Zdziwił się najcichszy członek jury.
-Nie, ponieważ większości nauczyłem się sam. - Przeczesałem dłonią włosy.
-Możesz nam zademonstrować coś z podstawowych ćwiczeń, które są obowiązkowe dla kaskaderów?
-Jasne. - Skinąłem w głową. Zrobiłem salto w przód,a następnie przewrót przez prawy bark. - Coś jeszcze?
-Nie, tyle wystarczy. Jakieś wyjątkowe umiejętności? - Spojrzeli na mnie.
-Doskonale znam dżygitówkę, czyli konną kaskaderkę. - Odparłem.
-Ciekawe, ciekawe. - Babeczka pokiwała głową. - Chwileczkę musi pan poczekać. Chcemy się naradzić. Proszę nie schodzić ze sceny.
-Dobrze. - Odparłem i stałem dalej w tym samym miejscu. Po 10 minutach zaciekłej dyskusji, odwrócili się z powrotem do mnie.
-Przyjmujemy pana. Będzie pan grał dublera głównego aktora. Ma pan duże doświadczenie, niezwykłe umiejętności, dobre opinie i... wygląda pan identycznie jak nasza gwiazda. - Ogłosił gruby koleś.
-Wyślemy panu wszystkie potrzebne informacje na maila, a tydzień przed rozpoczęciem zdjęć zadzwonimy. Umowę podpisze pan w biurze, jak będzie wychodził. - Dodała babeczka.
-Super... Dziękuję bardzo za ofertę pracy! - Odparłem uśmiechnięty.
***
Jechaliśmy z Odette moim chevy w góry Rendah. To tam mieliśmy odbyć nasz lot paralotnią. Na szczęście od świąt się ociepliło i mogliśmy mimo wszystko odbyć tą niezwykłą podróż.
-Czaisz, że podobno wyglądam identycznie jak aktor grający główną rolę? - Opowiadałem właśnie historię o castingu. - Ciekawe, czy nie przesadzili...
-Musisz koniecznie zrobić mu zdjęcie i mi go pokazać. - Zaśmiała się. Jednak od samego rana wydawała się lekko poddenerwowana.
-Boisz się tego lotu? - Zerknąłem na nią.
-Może troszeczkę. - Odparła.
-Będzie dobrze. - Mrugnąłem do niej. - Jak przeżyłaś tyle dni z moim dziadkiem to, to będzie pestka.
-Było naprawdę super. - Odparła lekko obruszona, chyba tym, że porównuje dwie tak skrajne sytuacje do siebie.
-Z pewnością. - Zaśmiałem się. Dojechaliśmy wreszcie na miejsce. Czekało tam na nas dwóch facetów, którzy okazali się naszymi pilotami.
-Jestem James a to Greg. - Przedstawił się szatyn i wskazał na rudego. - Jesteśmy waszymi pilotami i będziemy z wami lecieć. Chodźcie, najpierw krótkie szkolenie bhp.
Wytłumaczyli nam wszystko. Następnie pokazali sprzęt i kazali założyć specjalną uprząż i kaski.
-Dobrze, że pogoda jest dobra. - Uśmiechnąłem się.
-W górach może być różnie, ale raczej damy radę. - Greg pomagał właśnie Odette z jej sprzętem. Kiedy byliśmy już gotowi, wystartowaliśmy. Rozpędziliśmy się i wzbiliśmy w powietrze. Uczucie było niesamowite. Gdzieś z boku słyszałem okrzyk zachwytu blondynki. Leciałem z Jamsem, który tłumaczył mi trochę funkcjonowanie paralotni. Kiedy mieliśmy właśnie przelatywać nad z jedynym z niewielkich szczytów, zawiał porywisty wiatr, który spowodował, że mój pilot stracił kontrolę nad naszą paralotnią. Gwałtownie obniżyliśmy lot i wpadliśmy w gęste gałęzie lasu, który porastał górę. Zdążyłem zauważyć, że Odette również spadała. Nie tak to miało się skończyć.
[Odette? A miało być tak pięknie :')]

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz