10 sty 2019

Od Theo C.D Louise

before

     Ostatnie wydarzenia całkowicie wykluczyły mi z głowy wszelkie kontakty z innymi ludźmi. Ten wzrok. Brązowe, przenikliwe spojrzenie, które wtedy cisnęło konsternacją i niezrozumieniem. Chłopak rudowłosej ― on już miał mnie za przysłowiowego przybłędę, jaki po prostu pomylił kierunki. Świat przekazuje ci zbyt wiele dowodów na to, że trzeba znaleźć inne miejsce. Innych ludzi, Theo. Ewentualnie mogłem po prostu pozostać zamknięty w tym małym gronie, które miałem za swoją rodzinę. Towarzyszy niedoli. Kompanów w tej nic niezapowiadającej walce o każdą następną chwilę.
     Chłopcy najechali na dom, zniszczyli drzwi i zakłócili spokój tej przestrzeni, mając pod ręką tylko jeden główny powód. Straciliśmy swoje schronienie. Resztki godności na ulicy ― jasne, że tak. Tam również panuje hierarchia, a my dorównywaliśmy poziomowi błota i mułu. Thor z Trevorem, ratując nasze tyłki, chcieli jak najszybciej uciec przed tymi groźnymi z aktualnego zakątka, oddalając nas od niego o parę dobrych przecznic. Po stokroć wmawiałem im do małych, wypełnionych wprawdzie tylko powietrzem głów, że awantury z lepszymi od nas skończą się utratą wszystkiego. I znowu tak się kończą. Znowu jedynym źródłem żywienia będzie zawartość tylko mojego plecaka, a potem okropne burczenie brzucha zagłuszy myśli rozprawiające o problemie egzystencjalnym. Przeżyję wszystko, ba, będę obojętny na swój niedostatek, ale nie mogłem przejść bez słowa czy czynu przy tym, co obecnie miało miejsce. 
     W efekcie wyruszyliśmy parę przecznic dalej, jednak nie odnaleźliśmy schronienia, które uchroniłoby nas przed zimą. Śnieg padał całymi dniami, płaszcz mi niemal przemakał. Jedzenie w plecaku się kończyło, aczkolwiek w tajemnicy nadal wkładałem ręce do kieszeni, wyczuwając jeszcze jakieś ocalone czterdzieści avarów, które przywodziły mi na myśl rudowłosą. Kumple wiedzieli tyle, że szczęście zadecydowało i przywiało mi parę drobniaków pod nogi. 

now

     Louise stała przede mną ze skupionym wyrazem twarzy. Dookoła nas przechodzili ludzie, bez przerwy uderzając w nasze ramiona, byleby iść pod prąd. Przez chwilę w głowie miałem jedynie zdziwienie spowodowane faktem, że ją znów spotkałem. Tutaj. Na ulicy, na której nie powinno mnie być. A jednak nagłe uradowanie przysłoniło obawę rozkazującą mi co chwila patrzeć sobie przez ramię. Niebezpieczeństwo przecież mogło czaić się wszędzie. Szczególnie, jeśli masz grupkę nieustępliwych gości na karku, a słowa do nich nie docierają. 
     - Umm... ― Zamrugałem w zamyśleniu, na co dziewczyna przybrała jeszcze bardziej wyczekujący wyraz twarzy. ― Przepraszam za drzwi. Były bardzo ładne. Znaczy jak cały dom.
     - Dobrze wiesz, że nie o drzwiach tu mówię. 
     - Tak, wiem. ― Podrapałem się po karku. 
     Jej oczy wyrażały teraz pełne zaciekawienie, wręcz próbowały wyciągnąć ze mnie całą prawdę, jednak w towarzyszącej temu obawie, że dowiedzą się więcej, niż by chciały. 
     - Wytłumacz mi wszystko. Dlaczego musiałeś uciekać? ― spytała. ― Jesteś kryminalistą?
     I spokój na mojej twarzy przerodził się w niezrozumiały dla rudowłosej wyraz rozbawienia, dokładnie tak, jakbym usłyszał najgłupsze pytanie, jakie kiedykolwiek powstało. 
     - Jasne, że nie. Tego by mi brakowało. ― Prychnąłem cichutko, nadal nie spuszczając z niej wzroku. ― Niedaleko urzęduje po prostu grupka, która niszczy takich przegrywów, jak my. Ostatnio, czyli te dwa dni temu, wyrzucili nas z naszego schronienia. Szukaliśmy go sobie ponad tydzień, a teraz leżymy przy kontenerach. Po prostu... w tej chwili nie powinnaś się narażać, rozmawiając ze mną. ― Ostrzegłem tylko z nutą troski w głosie.
     - Co to za grupka? ― Prawie mnie zignorowała. Oczy dziewczyny rozbłysły w emocjach. ― Wskaż mi ich, a zadzwonię na policję. 
     - I co im powiesz? Bezdomni konkurują między sobą o bezpańskie ruiny, których powinno już dawno nie być? Jedna grupa poczuła się zbyt pewna siebie? ― Na każde kolejne słowa jej entuzjazm powoli się wygaszał. ― To bez sensu, ale dzięki, Louise. 
     Znowu przed oczami miałem ciemnowłosego chłopaka dziewczyny, który tamtego dnia wodził za mną dosyć nieprzyjemnym spojrzeniem. Nie byłem zdziwiony. Próbował chronić kobietę swojego życia przed błędami, aczkolwiek sam szybko nie doszedłbym do tej zadziwiającej konstatacji, że są razem. Miałem wrażenie, że panował wokół nich zadziwiająco wyraźny chłód. Brak podstawowych uczuć, jakie powinny pojawić się między dwiema kochającymi się osobami. 
     Zresztą, Theo, nie tobie to oceniać.
     - Nie znasz mnie do końca, ale mam nadzieję, że ― potarłem kark, który nadal bolał po niewygodnym spaniu ― twoje zdanie na mój temat nie jest tak krytyczne po moich, w sumie trochę beznadziejnie skonstruowanych, wyjaśnieniach. 
     Tak, nie miałem w poważaniu jej zdania o mnie. Może po prostu zbyt mocno doszedł do mnie fakt, że mogę być zauważalny dla drugiego człowieka i to nie w ten sposób, gdzie za sprawą oczu zniesmaczonych widokiem ludzie przekazywali „o Boże, jaki brudas”.
     A może ona też tak myślała?
     - A może chcę poznać? ― wypaliła, na co uniosłem na nią niebieski, jarzący się w zaciekawieniu i tej niespodziewanej ekscytacji wzrok.
     - Chcesz? 
     A pytaniu temu towarzyszył przyjemny uśmiech. 


Louise?
nie takie ciekawe, przepraszam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz