Strony

17 lut 2019

Od Dearden do Juliena

- Dzwonek owszem, ale rozumu widocznie ci brakuje - rzucam do Juliena tylko po to, by nie pozostać mu dłużną. Jeszcze dosłownie kilka godzin temu byłam gotowa powiedzieć, iż w końcu zaczynamy się dogadywać, jednak teraz jedyne na co mam ochotę, to zdzielić go po głowie pierwszą twardą rzeczą, jaką uda mi się znaleźć. Mocno, długo i boleśnie.
Zaraz jednak przenoszę spojrzenie na trzecią osobę w tym pomieszczeniu. Szczupła, młoda kobieta o całkiem ładnej twarzy i pięknych, kasztanowych włosach, które opadają na jej nagie ramiona krzyżuje ze mną wzrok, po czym szybko go odwraca, kiedy również wbijam w nią intensywne spojrzenie. Podobnym zlustrowałam ją, kiedy tylko przekroczyłam próg domu Juliena. Przedstawiam się, chociaż nikt mnie o to nie prosi. Zwykle sama staram się uzyskać od innych respekt, jednak teraz posługuję się po prostu nazwiskiem. Jestem pewna, że nie będzie ono kobiecie obce. - Beatrice Yates. 
To, w jaki sposób jej oczy się rozszerzają, daje mi nie tylko znać, iż skojarzyła je z odpowiednimi osobami, ale również straciła nieco na pewności siebie. Mimo iż nie robi tego w widoczny sposób. 
Od zawsze uważałam, że nie ma nic gorszego niż bycie podłym. Szczególnie jeśli tego typu zachowanie skierowane jest ku osobie, która a) niekoniecznie na to zasłużyła, b) już czuje zakłopotanie, i w końcu c) żałuje tego, co zrobiła. Jednak mimo tej zasady moralnej, której uparcie trzymałam się od naprawdę długiego czasu, decyduję się kopnąć leżącego. Metaforycznie, oczywiście. Robię to bardziej pod wpływem rosnącego uczucia zirytowania aniżeli po chociażby krótkim namyśle. 
- Nie wiedziałam, że praca w firmie twojego ojca, Julien, daje dostęp do twojego łóżka. Wasi pracownicy podpisują dokument zgody na pieprzenie się z tobą i jeśli masz ochotę, pokazują ci bilecik i idziecie uprawiać seks? Kurczę, brzmi cudownie - rzucam sarkastycznie. Gdybym nie trzymała w dłoniach dokumentów, najpewniej skrzyżowałabym je na wysokości klatki piersiowej i po prostu się w nich wpatrywała aż zrozumieją, iż wypadałoby się ubrać. Zamiast tego, postępuję w najgorszy sposób, decyduję się dać upust swoim wrzącym emocjom. - Moglibyśmy zostać na chwilę sami?
Słysząc mój ostry głos, kobieta otula się ciaśniej pościelą i rusza w kierunku pokoju, w którym zostawiła swoje ubrania. Kiedy znika z mojego pola widzenia, spoglądam wściekła na Juliena. Zaciskam mocniej dłoń na papierach i zanim któreś z nas zdąży domyślić się, co właśnie robię, chłopak dostaje plikiem dokumentów prosto w twarz. Tak na początek. Zaraz powtarzam uderzenie, tym razem celując w ramię. Cofa się o krok, ale ja od razu robię jeden naprzód.
- Czyś ty do reszty ochujał? - zaklęłam brzydko, atakując go kartkami po raz ostatni. Chociaż gdybym miałam wybór, zdzieliłabym go zdecydowanie mocniej. Julien łapie jednak za moje przedramię i, mimo iż nie robi tego mocno, nie mogę wykonać kolejnego ruchu w jego stronę.
- Uspokój się, Dearden - jego głos zdradza wyraźną irytację z obecnej sytuacji, ale moja jest zdecydowanie większa. Teoretycznie nie mam żadnego prawa, żeby mu cokolwiek teraz wyrzucać, bowiem, po pierwsze, sama zaproponowałam mu pomoc, nieco się narzucając, a, po drugie, i tak nie łączy nas nic poza biznesem zainicjowanym przez naszych ojców. W praktyce jednak czuję się urażona i nie potrafię nic poradzić na tę niewygodną prawdę. 
Chwilę zajmuje mi wyszarpnięcie się z tego niekomfortowego uścisku. Stanie obok praktycznie nagiego Juliena nie sprawia mi najmniejszej przyjemności. Wręcz przeciwnie, zwiększa niezręczność chwili do niewyobrażalnych rozmiarów. Gdy tylko udaje mi się zrzucić dłoń chłopaka ze swojego przedramienia, obrzucam go wściekłym spojrzeniem. Jestem jednak znacznie spokojniejsza. A przynajmniej na tyle, na ile można być w sytuacji tego typu. Kto by pomyślał, że wyrzucenie z siebie emocji w nieco agresywny sposób jest tak satysfakcjonujące.
- Ja mam się uspokoić?  - powtarzam jego wypowiedź, jakby nadal niedowierzając słowom, które właśnie opuściły jego usta. Z moich wydobywa się coś będące na poły prychnięciem, na poły nerwowym, sarkastycznym śmiechem. - Może powinnam jeszcze wyjść i zostawić was w spokoju? Żebyście mogli powtórzyć rundkę czy dwie? Poczekaj no, tylko się ubiorę.
- Wystarczyłoby tylko, gdybyś spróbowała przestrzegać zasady z pukaniem do drzwi. Ludzie z reguły ją respektują - odpowiada zaraz po tym, jak bierze łyk wody ze szklanki. Czuję nagle chęć wyrwania mu jej z ręki i albo oblania go zawartością, albo rozbicia mu jej na głowie. Nie ruszam się jednak z miejsca. Wystarczy mu na dziś. 
- Och, ty natomiast znasz ją aż nad wyraz. Tylko chyba zapomniałeś, że chodziło o drzwi, a nie kobiety - jestem bezczelna i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Zachowuję się okropnie. Że też musiałam zniżyć się do tak żałośnie niskiego poziomu. Biorę głęboki oddech, mając nadzieję, że to pomoże mi uspokoić trochę pędzące szaleńczo myśli. Dla pewności liczę jeszcze do dziesięciu. - Co tak stoisz? Załóż coś na siebie. Przysięgam, że gdyby nie chodziło o życie twojej niewinnej siostry, wyszłabym przez te drzwi w chwili, gdy tylko przekroczyłam próg. 
Wspomnienie o Aubrun widocznie nim rusza. Wcześniej raczej wyluzowana postawa staje się bardziej spięta i wyprostowana, ramiona opadają nieznacznie, a na twarz wraca wcześniejsza złość wymieszana z zaniepokojeniem. Chociaż tę drugą emocję Julien chce wyraźnie ukryć. 
Opuszcza kuchnię, by znaleźć ubrania, a ja, kiedy Julien znika w którymś z pokoi, ukrywam twarz w dłoniach. Czuję się nagle, jakbym nie spała od kilku dni, a moje ciało nie marzyło o niczym innym niż o położeniu się na wygodnym łóżku i pod ciepłą kołdrą. Wszystko, co się dziś wydarzyło, przerastało mnie w każdym najdrobniejszym szczególe. W takiej pozycji znajduje mnie kasztanowłosa kobieta. 
- Czy wy...? - na dźwięk jej głosu prawie podskakuję. Jestem zaskoczona samym faktem, że po prostu nie opuściła domu Juliena. Bez słowa i jak mysz. Tym bardziej zdumiewa mnie fakt, że zadaje mi jakieś pytanie. Wyjątkowo wścibskie. 
Przewracam oczami, wymuszając krzywy uśmiech.
- Nie, my ‘nie’. Po pierwsze, obrzydliwe. Bez urazy, oczywiście. Po drugie, jesteśmy partnerami biznesowymi. Tylko - w tej krótkiej wymianie zdań, dostrzegam swoją szansę, by dowiedzieć się czegokolwiek o planie Juliena. Jestem ciekawa, co popchnęło go do spędzenia czasu w łóżku z sekretarką. Tak więc, po chwili obustronnego milczenia, podejmuję tę wymuszoną rozmowę. - Podejrzewam, że chciał czegoś w zamian. 
Przegryzienie dolnej wargi było wystarczającym dowodem na to, że mam rację. Sama często tak robię, gdy chcę ukryć prawdę lub gdy się stresuję. Dosyć irytujący tik nerwowy.
Jednak kobieta nie odpowiada. 
Och, no dalej.
Kręci głową i cofa się o krok, jakby to miało jej pomóc w milczeniu. Nie mam siły, by na nią naciskać, dlatego po prostu obserwuję, jak opuszcza dom Juliena, przymykając strasznie cicho drzwi. Pewnie po taksówkę zadzwoniła, zanim zaczęła się ubierać, myślę. 
Decyduję się poczekać na chłopaka w salonie. To znacznie wygodniejsza alternatywa, dlatego pozbywszy się butów, rozkładam się na kanapie. Materiał zapada się nieco pod moim ciężarem, a ja opieram głowę na podłokietniku i wbijam tępo wzrok w śnieżnobiały sufit. 
Pogrążam się w myślach na tyle intensywnie, że nie słyszę kroków Juliena. Dopiero gdy jego ręka znajduje się w moim polu widzenia, zdaję sobie sprawę z jego obecności. Podnoszę się szybko do pozycji siedzącej, robiąc dla niego miejsce na kanapie. 
- Musieliście się nieźle bawić skoro nie chciała mi nic powiedzieć - przerywam ciszę. Moje spojrzenie krzyżuje się z tym Juliena. Nie wiem, które z nich jest bardziej puste. 
- Fakt, mieliśmy całkiem przyjemny czas - odpowiada. Znowu wróciliśmy do czasu, kiedy oboje robiliśmy wszystko na złość drugiemu. Chociaż teraz Julien głównie odbija moje metaforyczne piłeczki. Przewracam oczami. - Uważaj, bo ci tak zostanie, Dearden. 
- Lepiej mieć zeza niż chorobę weneryczną - zauważam z krzywym uśmiechem. 
- Zeza zauważy każdy i psuje widzenie, o chorobie nikt się nie musi dowiedzieć.
O mój Boże, czy on jest poważny?
Wzdycham ciężko, biorąc głęboki oddech.
- W czasie, kiedy ty oddawałeś się przyjemnościom cielesnym, ja przeszukałam zasoby miejskiej biblioteki - próbuję zmienić temat. Wstaję też z kanapy, by zabrać z kuchni kilka spiętych ze sobą kartek. Ponownie siadam obok Juliena i wręczam mu kserokopie artykułów ze starych wydań gazet. - W ciągu poprzednich lat w Avenley porwano czworo dzieci przodujących przedsiębiorców. Dwoje z nich wróciło do swoich rodzin, które zaraz po tym wydały oficjalne oświadczenie o sprzedaży firmy. Pozostała para została uznana za zaginione. Zmierzam do tego, że może być to ta sama grupa, co w przypadku Auburn, a ci ludzie mogliby dostarczyć nam trochę cennych informacji. 
W międzyczasie obserwuję uważnie twarz Juliena, gdy skanuje wzrokiem tekst na kartkach. Rzuca je na stolik kawowy. 
- Nie mamy na to czasu  - odpowiada jedynie. 
- Fakt, ale gdybyśmy chociaż spróbowali porozmawiać z jedną z tych rodzin, może… - zaczynam, ale nie dane mi jest dokończyć. 
- Nie mamy na to czasu - mówi znacznie głośniej Julien, na co nieznacznie się wzdrygam. Następne słowa również wymawiam głośniej niż poprzednie:
- Świetnie. To powiedz mi, jaki masz plan, co? Po prostu oddać im dokumenty i pozwolić zrujnować firmę twojego ojca? Albo może bawić się w komandosa? Próbować ich przechytrzyć? Otóż, mój drogi, dwie pary rodziców z tych artykułów właśnie tak planowały zrobić. I nigdy więcej nie zobaczyły własnych dzieci. Więc o ile nie wymyśliłeś sensownego planu, nie zginie tylko Auburn, ale i również ty.

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz