Strony

17 lut 2019

Od Michaela cd. Kitty

Już nigdy w życiu zabawy w twistera. To pioruństwo wymaga zbyt dużego poświęcenia. Za duże ryzyko uszkodzenia ważnych części ciała przez swojego przyjaciela, który spada z całym impetem na twoją rękę. A w moim zawodzie ręce to podstawa.
Pocieram obolały nadgarstek, z chytrym uśmieszkiem słuchając Doma, który oskarża mnie o oszustwo w grze. Dearden twierdzi, że nic takiego nie widziała, a ja nie przyznam się przecież, że delikatnie popchnąłem go, przez co stracił równowagę.
- A co oni dzisiaj tak się wzajemnie adorują? - Dominic uderza mnie łokciem w ramię. Najpierw spoglądam na niego, potem w kierunku Kitty i Axela wyraźnie idących w kierunku drzwi. Dobre pytanie. Nie jest to co prawda ich dziwne zachowanie, ale nie spodziewałem się wzajemnego, podwójnego kółeczka adoracji.
Odwracam z powrotem głowę i spoglądam z lekkim skrzywieniem na Doma.
- I sądzisz, że chcę to sprawdzić? - chłopak unosi delikatnie kąciki ust w dwuznacznym uśmiechu. Alkohol zdecydowanie poprawia mu humor i sprawia, że się bardziej uśmiecha (jeśli wykrzywienie ust w górę można nazwać uśmiechem), a co więcej, włącza mu się powoli tryb tajemniczego zawadiaki.
- Oczywiście, że chcesz to sprawdzić - wzrusza ramionami, jakby nie widział potrzeby odpowiadania na moje pytanie, bo jest oczywiste, że chcę - Zresztą, boję się ruszyć Dearden. Jej głowa zdecydowanie ma dość - wstaję, tym samym przyznając mu rację, że ruszanie Bee z miejsca równałoby się dyskusją, że jaka to ona jeszcze nie jest pijana.
Podchodzę powoli, obserwując, jak Axel pomaga włożyć dziewczynie buty, co wywołuje u mnie uśmiech. Zanim jednak się odezwę, tym samym dając znak swojej obecności, oglądam w ciszy, jak Kitty próbuje pospiesznie wyjść. Nie wiem, czemu jej się tak spieszy. Może jest zła, że tyle wypiliśmy?
Spoglądam na Axela, który w razie czego dałby znak, że mam sobie iść, ale odsuwa się, więc odbieram to, jak zachętę.
- Już idziesz Kitty? - odwraca się i omiata mnie wzrokiem. Czas leci szybciej, gdy ma się procenty we krwi.
- Emm... cóż... ja... - nieco się miesza, w końcu słyszę ciche mruknięcie potwierdzające. Skinieniem głowy daję znak, że rozumiem, ale rozmowa jeszcze nie jest skończona. Patrzę na Axela i uśmiecham się szerzej.
- Widzę, że nasz Axelek, jak zawsze odpowiednio się wszystkim zajął - obejmuję chłopaka ramieniem, delikatnie się na nim opierając. Moje utrzymanie równowagi jest już nieco zachwiane, ale to tylko dlatego, że ktoś wpadł na pomysł dodania szampana do tej i tak już wybuchowej mieszanki alkoholowej.
Chociaż było wiele sytuacji, kiedy w specjalnych okolicznościach mogłem się napić, to mam wrażenie, że to pierwszy raz od wielu lat, kiedy jestem naprawdę pijany. Z jednej strony czuję ogromną satysfakcję i radość, z drugiej cholernie mi się to nie podoba. Nie z powodu swoich własnych urodzin, ale w pewnym momencie alkohol nie wchodził tak dobrze, tylko dlatego, że to był specjalny dzień, ale z powodu smutku. To dziwne, że właśnie w takich momentach, moja ulubiona whisky, na którą pozwalam sobie naprawdę rzadko, smakuje najlepiej.
Uśmiecha się typowo, jak w jego zwyczaju obowiązuje i wymienia się z Heather spojrzeniem, które znają tylko oni. Od dawna widzę, że potrafią się porozumiewać nawet bez słów, jednak nie przeszkadza mi to. Kitty zachowuje się wobec Axela jak starsza siostra i możliwe, że on się odwdzięcza.
Marszczę brwi na jej krótką reakcję. Nie, żeby jej zdatne pożegnanie było czymś nienormalnym, ale żal mi, że już idzie. Moje reakcje są jeszcze bardziej spotęgowane przez alkohol. Zawsze mówi mi, że źle się czuje. Nieraz załatwiałem jej wszystkie potrzebne lekarstwa w razie potrzeby ze szpitalnej apteki, tym bardziej, kiedy miałem na wszystko zniżkę.
- Sprawdź co z Domem - posyłam prośbę w kierunku Axela i klepię go po ramieniu. Dobrze wie, że to oznaczało "Zostaw nas na chwilę samych". Nie ma z tym problemu. Gorzej, że Kitty także to wie i już widzę, jak przyjmuje swoją pozycję obronną, jakbym co najmniej miał za chwilę rzucić jakimiś oskarżeniami.
- Źle się czujesz? - pytam, gdy chłopak znika za ścianą. Słychać jedynie, jak krzyczy coś do Dominica i chyba się z niego śmieje. Całe swoje skupienie jednak przelewam na Heather. Puszcza klamkę, na której dotychczas trzymała dłoń i kiwa głową.
- Nie najlepiej - odpowiada bez cienia zawahania. Przyglądam się jej i faktycznie pobladła, choć jej karnacja jest i tak jasna.
- Może powinien ktoś z tobą pójść? - mówiąc kogoś, mam na myśli nikogo innego, jak siebie. Przewiduję jej odpowiedź, która najpewniej będzie zawierała elementy wypowiedzi silnej i niezależnej kobiety, ale właściwie, to zdążyłem już zdecydować. 
- Zamówiłam taksówkę, dam radę - jak zawsze i nie wątpię, że sobie poradzi - Poza tym, jesteście kompletnie pijani, a Axelowi powiedziałam prawie to samo - nie mam pojęcia, co może oznaczać "prawie to samo", ale z wieloletniego doświadczenia i niemal całego spędzonego życia z tą kobietą, wiem, że dyskusja nie zda się na nic, a jedynie działanie może mieć jakikolwiek sens.
Mimo swojego braku zgody nadal stoi w tym samym miejscu. Nie ruszyła się nawet o milimetr. Nie jest to zaskakujące, bardziej zastanawiające. Ostatnio jej zachowanie zrobiło się jeszcze bardziej zagadkowe.
- Jesteś jakaś... - już mam narzucić niezbyt odpowiedni temat na rozmowę, gdy nasze świadomości są przyćmione przez odpowiednią dawkę alkoholu, lecz w tej samej chwili przerywa mi mocne uderzenie w plecy, które jednocześnie wiąże głos w gardle.
- Michael! - Dom wpada na mnie, niemal się uwieszając, przez co muszę oprzeć się o ścianę. Odruchowo chwytam go pod ramię i śmieję się z jego miny, czując zapach alkoholu - Gdzie żeś polazł?
- Miał cię Axel pilnować - pomagam mu stanąć prosto i utrzymać równowagę - A nie ty mnie.
- On mnie? To was się powinno pilnować - warknął, na co odpowiedziałem mu cichym westchnięciem - Dlaczego jesteś ubrana? - tym razem pytanie skierowane jest do Heather - Idziesz już?
- Idziemy - wtrącam, zanim ktokolwiek zdąży się odezwać.
Następuje cisza, co dziwne. Jestem przyzwyczajony do energicznej wymiany zdań, czasem tak dramatycznej, że sama sytuacja błaga o interwencję jakiejkolwiek osoby, która nie uczestniczy w dyskusji.
Stawiam, że to Dom odezwie się pierwszy, nawet jeśli jest już trochę wstawiony. To potęguje jego i tak minimalną tendencję do rozmów. Kitty jest za spokojna, co również jest dla mnie zaskakująco nowe, ale z drugiej strony nie protestuje.
Teraz do korytarza wchodzi Axel i mierzy nas spojrzeniem. Młodzieńczym, ale uważnym.
- Miało być dyskretnie - mówi żartobliwym tonem, choć ja wychwyciłem ciche westchnięcie.
Otwieram usta, ale ostatecznie nic nie mówię.
- Nie prosiłam o bodyguarda - dziewczyna krzyżuje ręce na piersi.
- A ja wcale nie oczekiwałem pozwolenia - klepię Doma po plecach i w jakiś sposób uwalniam się spod jego ramienia, utrzymując równowagę. Marszczy brwi, dosyć komicznie, jeśli miałbym określić wyraz jego twarzy w tej chwili. A Axel po prostu stoi i patrzy. Im dłużej znasz ludzi, tym coraz bardziej wydają ci się oni nienormalni.
Wkładam buty i płaszcz. Z małymi trudnościami, ale czując na sobie spojrzenie każdego, dodaje mi to nieco stresującej motywacji. Problem był ze wstaniem, ale i z tym jestem w stanie sobie poradzić. Uśmiecham się do chłopaków i odwracam, otwierając drzwi. Przenoszę wzrok na Heather. Mierzymy się spojrzeniem przez chwilę. Jej mętny wzrok przez chwilę nabiera wyrazu. Wiem, że nie obejdzie się bez jakiejś uszczypliwej uwagi.
Unosi rękę w górę na znak pożegnania i wychodzi.
Robię to samo, tyle że z o wiele szerszym uśmiechem.
- Idź się leczyć, Young - rzuca Dominic - Bo ci na starość odbija. Wtedy też zachodzą jakieś dziwne rzeczy w mózgu?
- Włókna komórek nerwowych zaczynają tracić swoje osłonki mielinowe, co powoduje obniżenie prędkości dochodzenia impulsu do neuronów, które jako komórki także się zużywają i " robią się zmęczone". Mnie, właściwie tobie również to nie grozi, bo mózg zaczyna się starzeć dopiero od trzydziestego piątego roku życia. Jest jeszcze kwestia neuroprzekaźników...
- Tak, tak. Idź sobie - przerywa moją przemowę i odwraca, idąc z powrotem do pokoju.
Przewracam oczami.
- Tylko się nie pozabijajcie - mówi Axel na pożegnanie. Unoszę brew i wychodzę z mieszkania.
Od razu, jak tylko znajduję się na zewnątrz, gdy zimne powietrze uderza w moją rozgrzaną skórę, zostaję obdarowany przez Heather wymownym spojrzeniem.
Naprawdę nie wiem, o co jej chodzi. Najpewniej myśli, że to jakaś dobra zabawa dla mnie, bo wyraźnie powiedziała, że chce iść sama. Nie rozumiem jej. Źle się czuje, więc naturalne jest, że chcę jej przypilnować. Nawet jeśli święcie trzyma się tej swojej kobiecej niezależności. Ja i tak wiem swoje.
- Taksówka jest na miejscu - mówi, wskazując za siebie - Idź się bawić, Mike.
- Ale ja nie chcę - krzywię się. Słyszę tylko, jak pod nosem mruczy ciche "Jak z dzieckiem albo i gorzej" - Pojadę z tobą, skoro tak bardzo chcesz zapłacić - idę w stronę taksówki.
- A mam inny wybór? - nieco się unosi i rusza za mną - Jakbyś nie zauważył, to obydwoje wypiliśmy.
- No właśnie Kitty, sęk w tym, że ja cię prawie tego wieczoru nie widziałem - zatrzymuję się przed nią. Mimo, że jej twarz wskazuje na to, że jest rozluźniona, to nadal potrafi nieźle okazywać wszystkie swoje naturalne reakcje - Może i byłem zajęty innymi rzeczami, ale nie jestem na tyle ślepy, by nie zauważyć, że co chwila znikałaś, a jeśli już z nami siedziałaś, to byłaś jakby nieobecna - nie przerywa mi, więc to dla mnie znak, że mogę mówić dalej. Chciałem o tym porozmawiać nieco później, ale w drodze do czekającej taksówki też może być - Coś się stało, Katy?
- Tak. Jestem zmęczona. Pracowałam. Ty akurat to powinieneś zrozumieć - znamy się za długo, abym uwierzył jej, że to praca spowodowała jej dziwne zachowanie. Ludzie, przecież ona nawet się przez ten cały czas nie uśmiechnęła!
Odpuszczam. Nie drążę tematu, bo mój umysł chyba jest jeszcze w stanie przyswoić, że to nie jest odpowiedni moment na to, aby przeprowadzać ważne rozmowy, a tym bardziej kłócić się z kimś, kto wymyśla za każdym razem argumenty nie do pobicia. Zawsze mogłem spytać Axela, ale ta młoda cholera za nic w świecie nie zdradzi mi prawdziwego powodu zachowania Katherine, tym bardziej, jeśli ona sama go o to prosiła.
Wzdycham i unoszę kąciki ust.
- Więc daj się chociaż odprowadzić do domu. W ramach prezentu dla mnie, skoro sama stwierdziłaś, że tak bardzo potrzebuję imprezy - unosi brew i odwraca głowę w bok.
- Uczepił się jak rzep psiego ogona. No nie mam wyjścia - unosi ręce do góry i gwałtownie je opuszcza - Ale ty płacisz - mija mnie. Uśmiecham się triumfalnie sam do siebie. W normalnej sytuacji nie wygrałbym, o ile mogę to nazwać wygraną. Oglądam się za nią i po chwili siedzę w aucie, tuż obok mojej wspaniałomyślnej przyjaciółki.
~*~
Dojechanie do domu Heather nie zajmuje nam długo albo tylko tak mi się wydaje. Zawsze myślałem, że mieszkanie Dearden znajduje się daleko. W końcu chciała mieć jak najbliżej do uczelni.
Płacę taksówkarzowi - według wcześniejszych ustaleń i mojej zgody. Dziewczyna zdążyła już podejść do swojego mieszkania, gdy ja chowałem portfel do kieszeni płaszcza. Doganiam ją w momencie, gdy przekręca klucz w drzwiach i wchodzi do środka. Zapala światło i przeciąga się w przejściu.
Oczywiście z tym odprowadzeniem do domu miałem na myśli całkowite się rozgoszczenie w nim. Pomagam jej w zdjęciu swojego płaszcza i odwieszam go na wyznaczone miejsce, pamiętając nawet wieszak, na którym muszę powiesić ubranie, gdyż przypadkiem i niechcący zniszczę cały wizerunek świata. Absolutna perfekcja, choć nie tak bardzo, jaką spotykam u Kitty, gdy jest w pracy.
Zdejmuję swoje okrycie i buty, a po chwili wchodzę do mieszkania, o mało nie zabijając się o jednego z Kotów.
- Ty nadal nie sprzątnęłaś tych pudeł - mówię od razu, gdy zauważam kartony.
- Nie widzę sensu w ich przekładaniu. Wszędzie się pałętają, a tu robią to najmniej - krzyczy z góry. Lubię patrzeć na te rzeczy. Minęło już sporo lat, a mimo wszystko ona je trzyma, choć uparcie twierdzi, że nie ma czasu tego wyrzucić.
Mam nadzieję, że nie poszła się przebrać, bo wygląda naprawdę ślicznie.
- Tu są same najlepsze rzeczy - odchylam skrzydła jednego z nich i zaglądam do środka. Pierwsze co zauważam, to zdjęcia z dzieciństwa. Od razu się krzywię - Albo jednak nie. Tylko część najlepszych.
Heather schodzi z dołu. Na szczęście, że nie przebrała, tylko związała włosy.
Podchodzi i sięga do kartonu. Wiem, co wyciągnie i to mnie naprawdę stresuje. Czasem uważam swoje dzieciństwo za jakiś śmieszny żart. Szczególnie wizerunkowy.
Widzę, jak Kitty się uśmiecha szeroko. Unosi zdjęcie i obraca, niemal przykładając mi je do twarzy. Oplatam palcami jej nadgarstek i odsuwam nieco rękę do tyłu.
Niech mnie wszyscy święci...
- Okropność. Przypomina mi się liceum - ze skwaszoną miną odwracam głowę.
- Nie lubiłeś liceum - stwierdza, przyglądając się zdjęciu z uwagą, jakby coś kalkulowała. I tu ma racje. Nie znosiłem szkoły pod względem spotykanych tam codziennie ludzi. Nie wszystkich, ale większości.
- Lubiłem naukę bardziej niż dziewczyny. Nic dziwnego, że moje próby zniesienia szkoły wyglądały, jak codzienna walka o przetrwanie ze sportowymi debilami - wspomnienie, jak z filmu o nastolatkach, ale szkoła była prestiżowa, to i mogli sobie pozwolić na wszelakie zajęcia dodatkowe. Nie byłem najgorszy w sporcie. Ogólnie nie byłem najgorszy, ale miałem po prostu inne priorytety. Co prawda, dużo z nich było nałożone przez mamę, ale po czasie zrozumiałem, że są one tylko chęcią załatwienia jak najlepszego życia swojemu dziecku. I w oczach rodziców regularny sport w postaci hobby nie był czymś, co zapewni mi przyszłość.
- Dominic był w drużynie - budzi to we mnie rozbawienie, ale powstrzymuję się w ostatniej chwili od śmiechu.
- Nie mów mu tego. Zrobię to sam, w najmniej odpowiednim momencie - śmiejemy się razem. Nie jestem w stanie się nie zaśmiać, bo to jedno z najgorszych moich ujęć, jakie mogło tylko istnieć - Byłem modelowym zakompleksionym nastolatkiem - usprawiedliwiam się i wyrywam jej z dłoni zdjęcie, zanim zdąży je z powrotem schować. Trzeba spalić to cholerstwo, aby nikt tego spoza kręgu nie zobaczył.
- Teraz nikt by się nie zorientował - podchodzę do swojego standardowego miejsca w jej domu i siadam. Pochylam się do przodu i opieram łokcie na kolanach, trzymając fotografię w dłoni.
- Już na studiach nikt by się nie zorientował - odpowiadam - Nie żebym teraz był nieskromny.
- Jasne - przewraca oczami i siada obok.
- Może jakbym każdej pokazywał takie zdjęcie, to nigdy nie stałbym w podobnej sytuacji, jak teraz? - to była właściwie głośna myśl, nie chęć zmienienia tematu na jeszcze gorszy.
- Może jakbyś nie był tak głupi, to nigdy nie stałbyś w podobnej sytuacji, jak teraz? - powtarza podobnie do mnie.
Obdarzam ją znudzonym spojrzeniem i wzruszam ramieniem. To był zły ruch. Widzę to po jej minie.
- Chcesz szczerej rozmowy? - podwija nogi i opiera je na moich udach, krzyżując je w kostkach. Unoszę szybko ręce, aby mogła je wygodnie ułożyć.
Marszczę brwi, bo ten ton sprawia wrażenie wyzywającego. Nie, żeby to nie było normalne.
Unoszę wzrok na jej twarz i wbijam go w te duże niebiesko-fiołkowe oczy. Jej delikatnie uniesione kąciki ust wskazują, że to, co ma powiedzieć, nie będzie najprzyjemniejsze - Dobrze - opiera plecy o poduszkę, a jej uśmiech minimalnie się powiększa - Oczekujesz odpowiedzi w rodzaju "Och, jak mi przykro." Przez te cholerne cztery lata zdążyłeś się oddalić i bynajmniej nie przez to całe jak dla mnie udawane małżeństwo, ale przez jego współsprawczynię. Nie jest mi przykro z powodu tego rozstania. Cieszę się, że to się stało. Nawet jeśli było bolesne - nadal utrzymujemy kontakt wzrokowy. Nigdy nie miałem w zwyczaju urywania go z osobą rozmawiającą. Nie wiem, dlaczego nie odczuwam, jak inni ludzie, presji tego odruchu, ale nie zdaję sobie czasem nawet z tego sprawy. Myślami jednak jestem daleko od rzeczywistości.
Cenię Heather za jej niesamowitą szczerość i brak owijania czegokolwiek w bawełnę, ale nie sądzę, aby nie wiedziała, że mnie to boli. Fenomenem jest coś innego. Na początku myślałem, że brutalne słowa na temat mojego małżeństwa sprawią, że poczuję się naprawdę okropnie, a tymczasem nawet w połowie nie zachowuję się tak, jak zawsze myślałem, że się zachowam.
Tymczasem na mojej absolutnie poważnej twarzy pojawia się uśmiech. Być może to przez alkohol bądź atmosferę, albo jakiś inny czynnik, który sprawia, że zachowuję się, jak niestabilny ekscentryk?
- Idę do kuchni. Przynieść ci coś? - pytam, tak jakby naszej rozmowy wcale nie było. Jakby wszystko z poprzedniej chwili wyparowało, choć wiem, że zakodowało się już w moim umyśle. Jestem tylko ciekaw, ile z tego wieczoru będę jutro pamiętał.
- Wodę - zdejmuje nogi z moich ud.
- Tak jest! - wstaję wyprostowany i salutuję, powstrzymując śmiech. Kitty robi skwaszoną minę, patrząc na mnie, jak na wariata. Co zdarza się rzadko.
- O co ci chodzi z tym salutowaniem? - wydaje z siebie dźwięk podobny do prychnięcia obruszonej kotki.
Nie wiem, czy mogę jej to powiedzieć, ale w końcu zna już tyle moich sekretów, że to stwierdzenie jest niczym w porównaniu do wszystko, co o sobie wiemy.
- Twoja sukienka przypomina mi wdowę po jakimś generale - mówię na wpół żartem, bo naprawdę widziałem kobietę, będącą żoną generała w podobnej czarnej sukience. Tyle że Kitty wygląda w niej o wiele lepiej. Może to niezbyt trafne porównanie, ale podkreśla jej atrakcyjność.
- Wiesz co? Sama sobie przyniosę tę wodę - wstaje nieco za szybko, widząc po jej minie, ale zaraz opanowuje sytuację i zamierza odejść. Daję radę jednak chwycić jej rękę i zatrzymać w odpowiednim momencie.
- A mówiłem ci, że bardzo mi się podoba ta sukienka? - uśmiecham się szeroko, starając się nie zmierzyć ją ponownie spojrzeniem.
Ech. Jutro, jeśli cokolwiek będę pamiętał, mogę żałować. Kitty to moja przyjaciółka i choć mam prawo oceniać jej wygląd bardziej niż kto inny (przynajmniej tak mi się wydaje), to nie jestem od dawna nastolatkiem, któremu jakakolwiek myśl może zostać wybaczona.
Na szczęście, ona nie odbiera tego dwuznacznie.
- Z tego, co wiem, to mało rzeczy, które pokazuję ci w sklepie, podobają się tobie i zawsze twierdzisz, że wybierasz tylko te, które najlepiej na mnie leżą - przechyla delikatnie głowę w bok. Kiwam w zastanowieniu głową. Faktycznie tak jest. A co jeszcze lepsze, Kitty rzeczywiście odkłada te ubrania. Nie kupiła chyba jeszcze nigdy czegoś, co mi się nie podobało.
- To prawda. Tej sukienki nie pamiętam, abym wybierał, ale jest bardzo ładna - marszczę brwi, przesuwając spojrzeniem po czarnym materiale, który idealnie układa się na ciele dziewczyny - Ale będę szczery, wolałbym, żebyś włożyła skafander astronauty - przypominając sobie sen, który mi kiedyś opowiadała, postanawiam użyć go jako sposób na to, aby nie usłyszeć kolejnego fuknięcia z rodzaju "jestem załamana głupotą otaczających mnie ludzi".
- Przysięgam Young, że już nigdy nie opowiem ci żadnego snu - przewraca oczami, ale siada na miejscu.
- Będziesz musiała - obchodzę stolik i staję przed nim - Tak długo, dopóki będziemy razem - staram się, aby to brzmiało jak poważna groźba, modulując swój głos do niezwykle niskiego.
Ona jednak nie zamierza udawać przerażonej. Na jej twarzy pojawia się uśmiech rozbawienia. A przez to, że się śmieje szczerze, moja twarz również się rozpromienia.
- Idź już po tę wodę - wydaje polecenie i wskazuje na kuchnię. Spoglądam w tamtym kierunku, oblizując usta. Kiwam głową i idę w tamtym kierunku.

Heather?

+30 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz