Dłoń wręcz samoistnie powędrowała do kobiety.
Skrzywiłem się dość mocno, zastanawiając się przy okazji, gdzie podziały się resztki moich, tak pilnie trzymanych się dawniej zasad savoir-vivre. Gdzie wspomnienia po dniach spędzonych na wyuczeniu się na pamięć każdej książki, każdego podręcznika, by później nie zawieść nikogo na jakiejkolwiek uroczystości.
Bo to kobieta powinna podać dłoń mi, a nie na odwrót, bo wtedy nie powinienem jej tak zbywać, a to wszystko odbije się na mnie w przyszłości.
Nie chciałbym widzieć zawodu mamy, która przecież tak bardzo chciała, bym był w stanie odpowiednio zachować się w każdym towarzystwie, niezależnie od rangi w społeczeństwie, firmie, czy najzwyczajniej w świecie, wieku.
Blondynka przedstawiła się krótko, zwięźle. Victoria. Imię poleciało wręcz natychmiast do odpowiedniej zapadki, by zniknąć gdzieś w otchłani, jednakże już raz na zawsze być powiązanym z twarzą nastolatki.
Bo nie śmiałem twierdzić, by wiekiem przekraczała lat dwadzieścia, a jak już, to przyznać trzeba było, że trzymała się... Całkiem, całkiem.
Cisza.
— To — zacząłem niezbyt pewnie, kręcąc kciukami kółeczka. — Czym się zajmujesz?
— Zależy od dnia. Tak ogólnie, to należę do zespołu. Czasem dorabiam w stajniach jako trener. A ty, Nivanie? — odparła wyjątkowo rozlegle. Zespół.
Pytanie. Gra, czy śpiewa?
Jeśli pierwsze, to na czym. Drugie, to czy jest lepsza od... Mniejsza.
— Jestem informatykiem. Cały mój pokój jest wypełniony kablami.
Świetnie Nivan. Dialogi na cztery nogi i usilne próby utrzymania rozmowy przy życiu. Nie łudź się, jest już w stanie powolnego rozkładu i raczej nic nie ma zamiaru jej odratować. Jedyne, na co cię stać to nieudolne wskrzeszenie, a takie konwersacje kończyły raczej w folderze „Dyskomfort pełną parą”.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nawet ładnie, nawet przyjemnie dla oka. Błękitne tęczówki błysnęły w sposób, który zdawać się mogło, już skądś znałem. Nie wiem, czy zupełnie mi to odpowiadało i czy aby na pewno jest to coś dobrego, jednak póki pozostawała choćby odrobina zawahania, nie powinienem był czegokolwiek oceniać.
Nawet jeśli zazwyczaj moje przypuszczenia były trafne, a łeb pracował na pełnych obrotach.
— Chcesz? — spytała nagle, wyciągając, och, jakże zbawienną, paczkę papierosów.
Co prawda nie były to moje ulubione i co prawda dopiero co skończyłem palić, jednak tego świństwa zbyt wiele chyba nigdy nie było.
Nawet jeśli zielone oczęta łypały na mnie złowrogo za każdym razem, gdy zapalałem kolejnego.
Victoria dosłownie na chwilę oddaliła się od stolika, by najwidoczniej zamówić kawy. Ja w tym czasie zdążyłem jeszcze raz przelecieć spojrzeniem po okolicy, zatrzymać się kilka razy na ciekawszych twarzach, może nawet uśmiechnąć w stronę niektórych ładnych buziek.
Opanowałem przez chwilę nienaturalnie wygięty nadgarstek i wróciłem do monotonnego strzepywania popiołu do popielniczki, zerkając przy okazji na nastolatkę.
I na kelnera, który przyniósł za chwilę, och, jak dobrze, dwie czarne kawy. Chyba w tym właśnie momencie zorientowałem się, że w sumie to dawno zwykłej czarnej nie piłem, a przecież kiedyś nie dało się mnie odgonić od kuchni i sproszkowanego bogactwa, napoju bogów, cholernej ambrozji i ratunku w razie „w”.
Podziękowałem mężczyźnie, skinąłem głową i nawet odprowadziłem go wzrokiem w tylko sobie wiadomych celach, odkładając przy okazji mleko gdzieś na bok, bo nie miałem na nie najmniejszej ochoty. Białe gówno skutecznie psuło smak napoju.
Ponownie zgniotłem wykończonego papierosa, ostatni raz wypuszczając dym przez nos, a następnie sięgając po kawę, nie szczędząc sobie pojemności pierwszych łyków.
Jedna trzecia poszła, jak z bicza strzelił, a ja mogłem jedynie uśmiechnąć się pod nosem, zastanawiając się, jakim cudem wytrzymałem aż tyle bez tak zwyczajnej, czarnej kawusi.
— Coście chcieli zrobić tej biednej myszy — wymruczałem, odwracając delikatnie filiżankę, której układ skutecznie zaburzał ostatnio dość wyczulone poczucie estetyki. — Zabić? — prychnąłem z lekką dozą dezaprobaty, bo mimo wszystko ceniłem te zwierzęta. Nie tak, jak szczury, ale jednak. — Zresztą, mniejsza — dodałem, wzdychając. — Następnym razem oszczędźcie sobie walenia miotłą. Ja rozumiem, już po ciszy nocnej, ale, no, sobota, też chce człowiek odpocząć.
Victorio?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz