- Przeważnie tak jest — mówię, zanim Louise robi cokolwiek. Ręce uniesione w geście poddania zdradzają moją bezradność, z którą nawet nie próbuję walczyć.
- Przeważnie? — pyta, siadając na przeciwnym blacie. — Mogłeś mi nie mówić, nie ciągnęłabym cię tutaj. Zrozumiałabym.
- To nie twoja wina — kontynuuję łagodnym głosem. — Muszę próbować dalej. Więcej. Chcę pokazać, że jestem w stanie utrzymać się na głupiej posadzie więcej niż dwie feralne godziny. — Mój głos zyskuje na mocy. Nie hamuję tego, co sprawia, że na twarz rudowłosej wkrada się skrzywienie. Korzystam z okazji i zaciągam się krótko kuchenną wonią, na jaką składa się dziesiątki słodkich zapachów.
- To też nie jest twoja wina, że tak wychodzi. — Odbija piłeczkę. — Tego klienta już nie ma. Naprawdę dobrze ci szło, mówię prawdę. — Schodzi z blatu, podchodząc krok bliżej. Łagodność jej uśmiechu mnie uspokaja do tego stopnia, że potrafię jej to nawet oddać.
- Nie wierzę rudym. — Mrugam do niej.
- Proszę? — odpowiada z podziwem w głosie, dając mi do zrozumienia, że dopiero moment później wyczuwa żart. — Hej, bo zmienię zdanie.
Przewraca oczami i powraca do wyjściowego tematu.
- Chcesz spróbować jeszcze raz? — Patrzy się w moje oczy i zaraz dopowiada. — Ale wiesz, ja nie chcę cię do niczego zmuszać.
- Spróbuję jeszcze raz. Potem znajdę prysznic w jakiejś siłowni czy innym takim. Nie, nie, te słowa wcale mnie nie zabolały. — Krzywię się zabawnie, mój głos jest przekonujący i macham ręką. — Wcale. Ale nie chcę śmierdzieć. Nawet bezdomnego może to urazić!
Cudem różnię się od swoich towarzyszy niedoli, bo taki aspekt, jak mycie się, istnieje jeszcze w mojej piramidzie ważności.
- Ale ty nie śmierdzisz. — Spiera się, krzyżując ręce na klatce piersiowej, tuż pod wyhaftowanym logiem cukierni na uniformie. — Przecież wyczułabym to w przeciągu dwóch godzin, mylę się?
- No nie wiem. Stwierdź to teraz.
- Rozprasza mnie zapach pieczonych rogalików — odpowiada, spoglądając na mnie spod wpółotwartych powiek.
Muszę się rozluźnić. Totalnie tego potrzebuję po tym, co dzisiaj nadszarpnęło mojego wewnętrznego pozytywnego duszka.
- To podejdź — mówię jak gdyby nigdy nic, hamując cisnący się na usta uśmiech prawdziwego cwaniaka. Ale dziewczyna stoi w miejscu. Nie umyka to mojej uwadze. — Nie ufasz mi?
- Ufam… — odpowiada nieco ciszej, jakby w zastanowieniu.
Odczytuje mój wzrok i podchodzi bliżej. Uśmiecham się ukradkiem, wyprzedzam jakikolwiek czyn rudowłosej i lada moment ciskam w nią garścią mąki, którą dyskretnie zgromadziłem w dłoni ze stolnicy za sobą. Zaczynam się śmiać, obserwując jeszcze bledszą karnację Louise. Próbuje pozbyć się składnika rogalików z twarzy, już otwierając usta, choć nie wiem czy w podziwie, czy w zamiarze powiedzenia czegokolwiek. Może chce na mnie nakrzyczeć?
- Theo! Bo wywalą nas obojga! — Protestuje cichym, acz pełnym pretensji głosem, przez co uśmiech powoli schodzi mi z twarzy. W okamgnieniu, tak, że nie mogłem się nawet zorientować, dziewczyna w odwecie atakuje mnie garścią mąki. Szybko zamykam oczy w obawie przed białym proszkiem, ale z ust wyrywa mi się szczery śmiech.
- Ale z ciebie ruda wiedźma. — Przesuwam palcami po powiekach i w końcu jestem w stanie spojrzeć na Lou.
- No, masz za swoje. Teraz… ten, sprzątajmy to. Już. — Łapie się pod boki, nie kryjąc małego zdenerwowania, że za takie coś faktycznie możemy dostać sowitą karę.
- Dobra, dobra. — Biorę ścierkę do rąk i podejmuję próbę pozbycia się mąki z twarzy. Pewnie zalega mi jeszcze w zaroście, przez co wyglądam starzej niż mówi to mój wiek. — Masz. — Podaję jej ściereczkę, którą od razu używa.
Doprowadza się do porządku, czyli wytrzepuje mąkę z włosów i wyciera ją z twarzy, i zaraz daje mi znać, że możemy skończyć ten niezapowiedziany cyrk.
- Ale to zostawmy między nami, zgoda? — mówię z uśmiechem, zatrzymując się w półkroku, tuż przed drzwiami.
Louise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz