4 lut 2019

Od Theo C.D Louise

     Całe moje pozytywne nastawienie wyżera pustka. Zajście próbuję wyprzeć uspokajającymi myślami. Po cichu wmawiam sobie, że jeden klient to nic. Że zdarzają się różne przypadki, nie wszyscy zawsze są zadowoleni z usług. Owszem, pojedyncze osoby przemykają się przez moje doświadczenie zawodowe, ale jakżeby tu być pozytywnie myślącym człowiekiem, gdy takie sytuacje powtarzają się tak często, jak prędko zmieniam swoją posadę? Opieram się rękoma o blat i biorę głęboki, zasilający porządnie płuca oddech. Wszystko jest dobrze i się rozluźniam, dopóki nie uderza we mnie znajomy głos rudowłosej, której tak naprawdę zawdzięczam stanowisko. I przecież nie jej wina, że klient postanowił naskarżyć, ba, w życiu bym jej za to nie obwinił.
     - Przeważnie tak jest — mówię, zanim Louise robi cokolwiek. Ręce uniesione w geście poddania zdradzają moją bezradność, z którą nawet nie próbuję walczyć.
     - Przeważnie? — pyta, siadając na przeciwnym blacie. — Mogłeś mi nie mówić, nie ciągnęłabym cię tutaj. Zrozumiałabym.
     - To nie twoja wina — kontynuuję łagodnym głosem. — Muszę próbować dalej. Więcej. Chcę pokazać, że jestem w stanie utrzymać się na głupiej posadzie więcej niż dwie feralne godziny. — Mój głos zyskuje na mocy. Nie hamuję tego, co sprawia, że na twarz rudowłosej wkrada się skrzywienie. Korzystam z okazji i zaciągam się krótko kuchenną wonią, na jaką składa się dziesiątki słodkich zapachów.


     - To też nie jest twoja wina, że tak wychodzi. — Odbija piłeczkę. — Tego klienta już nie ma. Naprawdę dobrze ci szło, mówię prawdę. — Schodzi z blatu, podchodząc krok bliżej. Łagodność jej uśmiechu mnie uspokaja do tego stopnia, że potrafię jej to nawet oddać.
     - Nie wierzę rudym. — Mrugam do niej.
     - Proszę? — odpowiada z podziwem w głosie, dając mi do zrozumienia, że dopiero moment później wyczuwa żart. — Hej, bo zmienię zdanie.
     Przewraca oczami i powraca do wyjściowego tematu.
     - Chcesz spróbować jeszcze raz? — Patrzy się w moje oczy i zaraz dopowiada. — Ale wiesz, ja nie chcę cię do niczego zmuszać.
     - Spróbuję jeszcze raz. Potem znajdę prysznic w jakiejś siłowni czy innym takim. Nie, nie, te słowa wcale mnie nie zabolały. — Krzywię się zabawnie, mój głos jest przekonujący i macham ręką. — Wcale. Ale nie chcę śmierdzieć. Nawet bezdomnego może to urazić!
     Cudem różnię się od swoich towarzyszy niedoli, bo taki aspekt, jak mycie się, istnieje jeszcze w mojej piramidzie ważności.
     - Ale ty nie śmierdzisz. — Spiera się, krzyżując ręce na klatce piersiowej, tuż pod wyhaftowanym logiem cukierni na uniformie. — Przecież wyczułabym to w przeciągu dwóch godzin, mylę się?
     - No nie wiem. Stwierdź to teraz.
     - Rozprasza mnie zapach pieczonych rogalików — odpowiada, spoglądając na mnie spod wpółotwartych powiek.
     Muszę się rozluźnić. Totalnie tego potrzebuję po tym, co dzisiaj nadszarpnęło mojego wewnętrznego pozytywnego duszka.
     - To podejdź — mówię jak gdyby nigdy nic, hamując cisnący się na usta uśmiech prawdziwego cwaniaka. Ale dziewczyna stoi w miejscu. Nie umyka to mojej uwadze. — Nie ufasz mi?
     - Ufam… — odpowiada nieco ciszej, jakby w zastanowieniu.
     Odczytuje mój wzrok i podchodzi bliżej. Uśmiecham się ukradkiem, wyprzedzam jakikolwiek czyn rudowłosej i lada moment ciskam w nią garścią mąki, którą dyskretnie zgromadziłem w dłoni ze stolnicy za sobą. Zaczynam się śmiać, obserwując jeszcze bledszą karnację Louise. Próbuje pozbyć się składnika rogalików z twarzy, już otwierając usta, choć nie wiem czy w podziwie, czy w zamiarze powiedzenia czegokolwiek. Może chce na mnie nakrzyczeć?
     - Theo! Bo wywalą nas obojga! — Protestuje cichym, acz pełnym pretensji głosem, przez co uśmiech powoli schodzi mi z twarzy. W okamgnieniu, tak, że nie mogłem się nawet zorientować, dziewczyna w odwecie atakuje mnie garścią mąki. Szybko zamykam oczy w obawie przed białym proszkiem, ale z ust wyrywa mi się szczery śmiech.
     - Ale z ciebie ruda wiedźma. — Przesuwam palcami po powiekach i w końcu jestem w stanie spojrzeć na Lou.
     - No, masz za swoje. Teraz… ten, sprzątajmy to. Już. — Łapie się pod boki, nie kryjąc małego zdenerwowania, że za takie coś faktycznie możemy dostać sowitą karę.
     - Dobra, dobra. — Biorę ścierkę do rąk i podejmuję próbę pozbycia się mąki z twarzy. Pewnie zalega mi jeszcze w zaroście, przez co wyglądam starzej niż mówi to mój wiek. — Masz. — Podaję jej ściereczkę, którą od razu używa.
     Doprowadza się do porządku, czyli wytrzepuje mąkę z włosów i wyciera ją z twarzy, i zaraz daje mi znać, że możemy skończyć ten niezapowiedziany cyrk.
     - Ale to zostawmy między nami, zgoda? — mówię z uśmiechem, zatrzymując się w półkroku, tuż przed drzwiami.


Louise?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz