7 mar 2019

Od Conrada Cd Sarah

Wróciłem do domu i czułem, jak coś mi podpowiada, że moje gesty były mało odpowiednie. Westchnąłem i poszedłem do łóżka. Niestety sen nie był mi pisany tej nocy. Leżałem pod kołdrą, cały czas starając się wyzbyć myśli, jednak te nawracały. W głowie pojawiały się obrazy z różnych momentów mojego życia. Jęknąłem i podniosłem się, widząc, jak zegarek na stoliku wybija 3 rano. Nie usnę dzisiaj. Nie ma opcji, musiałbym chyba podwoić porcję leków albo zapić je trunkiem, ale nie obudziłbym się wtedy przez co najmniej pół dnia. A nie mogę spać cały dzień, ktoś jest ode mnie zależny. Wsunąłem buty na nogi i wyszedłem na spacer, ubierając się wcześniej w kurtkę. Wieczorne spacery staną się chyba jakąś moją tradycją. Powoli przechodziłem kolejnymi ulicami i poznawałem też trochę miasto od innej strony.
-E!- Głośny krzyk wyraźnie zaadresowany w moim kierunku. Odwróciłem się i spojrzałem na dorodnego dresa. Facet miał dłonie w kieszeniach i czapkę na głowie.
-Słucham?
-Peta masz?
-Nie palę, wybacz – Machnąłem ręką i starałem się odejść. Dres szybko znalazł się obok mnie.
-O kurwa, a w łapę co?
-Złamana
-Mhm, komuś jebnąłeś?
-Ni... Tak – Lepiej nie odbierać sobie autorytetu, który ktoś ci sam przypisuje. Facet pokiwał głową. Sięgnąłem do kieszeni płaszcza i wydobyłem banknot.
-Słuchaj, nie wiem, czy jest tu jakiś sklep w okolicy, ale mam ochotę na coś słodkiego, kupię ci papierosy, jak mi pokażesz sklep? -Zaproponowałem. Gościu, chwilę pomyślał i szeroko się uśmiechnął.
-Jest za rogiem, monopolowy! -Ruszył szybko w kierunku, który był najwyraźniej odpowiedni. Poszedłem za nim. Jednak małą straciła zęba i należało jej się za utratę jakaś słodycz. Złapałem dwa batoniki z półki sklepowej i po chwili namysłu wziąłem jeszcze jednego. Kupno papierosów było, okazuje się, trudniejsze.
-Dowodzik
-Nie mam, wyglądam aż tak młodo? -Zapytałem, uśmiechając się przy tym. Wyglądam na tak młodego?
-Nie ma dowodziku, nie ma papierosów.- Odwróciłem się ku mojemu nowemu koledze dresowi. Wzruszył ramionami i wyjął swój dowód.
-Malboro pani Jadziu- Uśmiechnął się i zapłacił moimi pieniędzmi. Za batony też zapłacił. Schował paczkę do swojej kieszeni i oddał mi resztę razem ze słodyczami.
-Dziena, spoko ziomek jesteś -Powiedział, kiedy wyszliśmy ze sklepu. Wzruszyłem ramionami.
-Miło słyszeć. Mam małe dziecko... -Dodałem bezsensownie.
-Ja mam siostrę. Ale ona ma 20 lat. Dobra, elo mordo! -Machnął ręką i poszedł do siebie. Pokręciłem głową i wróciłem do domu. Tam dokonałem szybkiego podłożenia słodyczy pod głowę śpiącej Daphne. Ząb wywaliłem do śmieci. Poranek nadszedł wyjątkowo szybko, udało mi się do pobudki małej zrobić pranie i poskładać o tyle o ile część ubranek. Nie była to najładniejsza kostka, ale czego ja oczekiwałem od ręki w gipsie? Daphne wpadła do kuchni, ściskając w ręku słodycze.
-TATO MYSZKA BYŁA!- Podniosła rączkę, chwaląc się słodkościami.
-Ojeju, brawo! I co fajnego masz?
-Batony! Jeden dla ciebie i jeden dla mnie... i jeden dla Pani Sarah! -Wyjaśniła mi z zadowoleniem na twarzy.
-Mojego możesz zjeść, ale Sarah pewno będzie ci bardzo wdzięczna za słodycze, może jej dzisiaj dasz? Chcesz jechać na koniki?
-TAAAAK -Mała wydawała się aż tryskać energią. Pokiwałem głową i kazałem jej zjeść śniadanie.
Ubraliśmy się i pojechaliśmy taksówką do stajni. Sarah właśnie czyściła konie. Mała jej pomogła. Uśmiechnąłem się, słuchając, jak rodzeństwo się do siebie odnosi. Kiedy chłopak odszedł, starałem się jakoś zagadać dziewczynę.
-Wiec... Przepraszam za wczoraj? Mogłem wyjść na odrobinę... Ofensywnego? Nie zrobię nic czego nie będziesz sama chciała od tego momentu okay? -Zapytałem i uśmiechnąłem się.
- pewnie- Odpowiedziała mi uśmiechem. Mała skończyła czyszczenie konia i podbiegła do trenerki wręczając jej batonika.
-To dla Pani! Dostałam za zęba!
-Naprawdę? To może zjedz je sama, co? To w końcu twoja nagroda...- Zapytała i schyliła się lekko ku małej.
-Ja mam dwa – Wepchnęła dziewczynie batonika w rękę i odmaszerowała ku siodlarni. Sarah popatrzyła na mnie skonfundowana. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem za dziewczynką. Starała się zdjać siodło z półki.
-Poczekaj, pomogę ci, weź ogłowie- Sięgnąłem zdrową ręką i wsunąłem sobie siodło na przedramię. Wyszliśmy z siodlarni a Sarah podeszła do nas z pomocą.
-Jak ci ręka, nie dokucza? -Zagadała.
-Niee, ujdzie. Trochę mnie męczy, bo nie mogę aż tyle robić. Ale życie. Nie mogę ci pomagać przez jakiś czas, straciłaś niewolnika -Zaśmiałem się lekko.
-Więcej na konia nie siadasz, twoja córka poradziła sobie lepiej z niegrzeczniejszym koniem, niż ty z profesorem -Śmiała się w moim kierunku.
-Kobieto, nie obcinaj mi skrzydeł, jeszcze będę śmigał na koniu. Zobaczysz. Jak mi ręka się wyleczy, to wsiadam na karusa!- Prychnąłem i lekko objąłem kobietę ramieniem, zaczepnie popychając ją biodrem.
-Siedziałam na nim raz i przez najbliższy rok nie mam zamiaru -Podwinęła bluzkę, pokazując mi siniaki na żebrach.
-Także tobie też wystarczy koni, ale na najbliższe parę lat- Zdjęła ochraniacze z nóg kobyły. Pokręciłem lekko głową.
-Uważaj na siebie, jak tobie się coś stanie to ja ci nie pomogę, jedną ręką nawet dobrze siana nie rozdam.... Chociaż, na upartego- Ziewnąłem, czując, że moja nocna wyprawa powoli dociera do mojego ciała i stara się mnie uśpić. Mała założyła toczek i poszła z dziewczyną na jazdę. Znalazłem kupę siana i przysiadłem na niej, wdychając słodki zapach suchej trawy. Jezu, tyle nocy się kiedyś na sianie zaliczało. Odchyliłem głowę i przymknąłem oczy. Tak na chwilę... No i usnąłem.
<S>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz