Strony

2 mar 2019

Od Kehlani cd. Bellamiego - Walentynki [2/2]

Przez ostatnie tygodnie działo się naprawdę wiele. Zaczęłam swoją przygodę ze studiami, gdzie poznałam wielu interesujących ludzi. Między innymi pewną Sawyer, obok której najczęściej siadam na wykładach. Dziewczyna jest niezwykle utalentowana, jeżeli chodzi o rysunek. Natomiast, jeśli chodzi o uzdolnienia matematyczne, już nie radzi sobie tak dobrze. Zaproponowałam jej więc wspólną naukę do egzaminów, mającą na celu poprawienie się jej w danym przedmiocie. Ta długo nie myśląc zgodziła się, wynagradzając mi poświęcony czas wypadem do galerii handlowej. Chociaż niekoniecznie miałam ochotę latać po sklepach, pragnęłam spędzić z nią miły czas. Podczas owego spotkania Sawyer musiała mnie na chwilę opuścić, gdyż zostawiła swoją czapkę w jednej z przymierzalni. Gdy czekałam na nią, siedząc na publicznej ławce, podszedł do mnie pewien mężczyzna, który zapytał o drogę do dworca. Wydawał się bardzo uprzejmy, kiedy mu wszystko wytłumaczyłam, życzliwie podziękował. Już po kilku minutach zapomniałam o istnieniu tego człowieka, jednak prędko mi go przypomniano. Niecały tydzień po tym zdarzeniu zadzwoniono do mnie prosto z biura śledczego w sprawie śmierci napotkanego na mnie mężczyzny. Zauważono nas rozmawiających i stwierdzono, iż możemy się dobrze znać. Choć serce waliło mi jak szalone, postanowiłam nie stwarzać kłopotów i pojawić się tam już następnego dnia.
Od rana byłam zestresowana. Ciotka starała się mnie uspokoić, chociażby powtarzając, że w taki piękny czas nie można zadręczać się problemami. Piękny czas, ale wyłącznie dla uprzywilejowanych. Walentynek nigdy nie świętowałam i wtedy miałam nadzieję, iż na długo tak pozostanie. Walentynki są do dupy.
Na miejscu powitał mnie wysoki mężczyzna, ubrany elegancko, lecz schludnie. Gdy poprosił o podanie mi herbaty i zaczął zwracać się do mnie ciepłym głosem, od razu się rozluźniłam. Oczywiste jest to, iż wciąż przechodziły mnie dreszcze na myśl o widoku nieżywej osoby. Tak było aż do samego przejścia przez drzwi prowadzące do kostnicy. Na stole leżało ciało, którego z początku nie rozpoznałam przez drastyczne uszkodzenia. Dopiero, gdy przyjrzałam się głębiej rysom twarzy tej osoby, zrozumiałam, iż to naprawdę on. Powiedziałam patomorfologowi wszystko, co wiedziałam o tym mężczyźnie, po czym mnie wypuszczono. Wciąż roztrzęsiona po tym widoku wróciłam do domu, gdzie miałam rozpocząć randkę z referatem z fizyki. Takie walentynki.
Będąc już w moim gniazdku przystąpiłam do działania, w czym prędko coś mi przeszkodziło. Tym "czymś" była wiadomość od "szalonego wielbiciela", który zaprasza mnie na "szaloną randkę". Chociaż z początku uważałam to za totalną głupotę i miałam ochotę zignorował zaproszenie, przypomniałam sobie słowa matki, która zawsze mi powtarzała, iż w życiu trzeba otworzyć się na nowe rzeczy i osoby, próbować szaleństw, mogące wydarzyć się w życiu jedynie raz. Zaczęłam się nad tym zastanawiać przez dłuższą chwilę, co odbiło się na moim skupieniu. W końcu odłożyłam telefon, by kontynuować pracę i jak najszybciej zacząć przygotowywać się do wieczornego spotkania.
Nie potrafiłam sobie uświadomić, kim może być ten mój tajemniczy adorator. Przez głowę przemknęło mi wiele myśli, między innymi o znajomych z wykładów, klientach w sklepiku, czy pedofilach. Wzdrygałam się za każdym razem, gdy miałam przed oczami porwania bądź gorsze sytuacje, natomiast uspokajałam się faktem, iż restauracja położona jest na ruchliwej ulicy, więc w tłumie na pewno znajdzie się osoba, która zareaguje na moje wołanie o pomoc. Gdy skończyłam referat po blisko trzech godzinach, poszłam wziąć prysznic, ubrać coś, w czym nie będę się wstydziła pokazać, nałożyłam delikatny makijaż oraz spięłam włosy w luźnego koka. Moje przygotowania nie trwały dłużej niż półtorej godziny, dlatego już o osiemnastej byłam gotowa.
Nie chcąc się spóźnić, a zarazem stać przed restauracją kilkadziesiąt minut, wyjechałam w pół do dziewiętnastej, by przedostać się do samego centrum miasta. Zestresowana cały czas bawiłam się palcami. Jeszcze kilka godzin temu nie byłam świadoma, że to właśnie te walentynki tak naprawdę będą moimi pierwszymi. Stwierdziłam, iż nieważne jak to się skończy, z jakim humorem wyjdę z budynku, ten dzień i tak zapadnie mi w pamięć jako ten "pełen wrażeń" - dosłownie i w przenośni.
Wysiadłam z taksówki, dziękując przy tym kierowcy za bezpieczną podróż. Moją uwagę na samym początku przykuł podświetlany szyld z napisem "Lancasters", dopiero później zaczęłam szukać wzrokiem ponoć nieznanego mi "szalonego wielbiciela". Zbliżając się do wejścia, zauważyłam spoglądającego w zegarek, zarazem seksownie, jak i elegancko ubranego mężczyznę, którego z twarzy już kojarzyłam, co wywołało u mnie burzę myśli i powrotów do wspomnień. Nagle nasze spojrzenia się spotkały, a ja gwałtownie stanęłam. Znany mi patomorfolog uśmiechnął się szeroko, wyciągając zza siebie bukiet kwiatów i poprawiając marynarkę. Nie wiedziałam co robić. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż jest ode mnie o co najmniej dziesięć lat starszy, uświadamiając sobie, że dla niego mogę być zwykłą, naiwną gówniarą. W końcu jednak ogarnęłam się i nie chcąc zrobić z siebie kompletnej idiotki, odwzajemniłam uśmiech, po czym podeszłam do mojego wieczorowego partnera.
- Witaj. - rzekł, wciąż promieniejąc. Objął mnie delikatnie na powitanie, a zaraz po tym powoli się odsunął. - Niesamowicie wyglądasz. - dodał, przekazując mi przepiękny bukiet kwiatów.
- Dz-dziękuję. - odpowiedziałam zawstydzona, pochylając lekko głowę. Odebrałam trzęsącymi rękoma garść roślin ozdobnych. Wtedy sobie uświadomiłam, że to, do cholery, nie dla mnie. Powinnam teraz siedzieć na kanapie i obżerać się chrupkami. Mimo wszystko nie miałam wyjścia, musiałam spędzić z nim kolejne kilka godzin.
- Oh, wybacz. Mam na imię Bellami, jednak przyjaciele zwracają się do mnie raczej Bell. - ponownie się uśmiechnął, wciąż wpatrując się głęboko w moje oczy. Zarumieniłam się, starając unikać kontaktu wzrokowego.
- Kehlani. - mruknęłam, spoglądając na wejście do restauracji. - Wejdziemy? - zapytałam, tym razem wracając spojrzeniem do mężczyzny. 
- Oczywiście. - odpowiedział, łapiąc mnie za talię i kierując do wejścia. Wciąż czułam się spięta i nie miałam pojęcia, co ja w ogóle tam robię.
Czas mijał powoli, niezręczne minuty ciszy zabijały całkowitą atmosferę, jaką oddawała ta przytulna restauracja. Zamówiliśmy jedzenie oraz trunki, po czym nieudolnie prowadziliśmy rozmowę, przerywaną co kilkanaście sekund przez brak wspólnego tematu. Zażenowanie mnie nie opuszczało, a dołączył do niego również żal do tego, że wciąż nie jestem tak otwartą osobą. Kontakt z nowymi osobami nigdy nie był dla mnie łatwym zadaniem, a spędzanie kilka godzin z praktycznie nieznanym mi facetem wcale tego nie ułatwiał. 
- Kontynuujesz naukę? - odezwał się w końcu Bellami, któremu jak dotąd nieświadomie utrudniałam ciągnięcie rozmowy. 
- Tak, uczęszczam na studia na kierunku architektura. - odpowiedziałam, biorąc łyka czerwonego wina. 
- Architektura? Ambitnie... - mruknął, wpatrując się w moje oczy. - Musisz być niezwykle utalentowana. - dodał tym głosem, który zawsze wywołuje u mnie pojawienie się gęsiej skórki. Dotąd słyszałam takie jedynie w filmach, więc przeżycie tego na żywo było o wiele bardziej efektowne.
- No, może trochę. - zaśmiałam się cicho, spuszczając delikatnie głowę. To było zarówno tak bardzo żenujące, jak i zabawne, ale raczej w tym pozytywnym znaczeniu. Poznałam go dzisiaj, właściwie w kostnicy. Kompletnie mnie nie znając zaprosił mnie na randkę, a ja bezmyślnie się zgodziłam. Doprowadziło to do tego. Tego spotkania, którego zapewne prędko nie zapomnę.
- Skromna, idealnie. - wymamrotał z szerokim uśmiechem, na co gwałtownie podniosłam głowę. Standardowo, skończyło się to wypadkiem, spowodowanym moją niezdarnością. Wylałam na biały obrus moje czerwone wino. Równie czerwona zrobiłam się także ja. Natychmiast starałam się to jakoś uratować, powtarzając cicho "przepraszam, przepraszam". Bellami chichotał tylko patrząc się na moją niesforność. Spojrzałam się na niego zakłopotana, na co ten pokręcił głową ze śmiechu. W końcu zrozumiałam, iż niepotrzebnie się poirytowałam. Również wybuchnęłam śmiechem, który zapewne usłyszały sąsiednie stoliki, jak nie cała restauracja. 
Reszta wieczoru minęła naprawdę sympatycznie, czego kompletnie się nie spodziewałam. Rozluźniłam się, dzięki czemu nasze rozmowy stały się lekkie i przyjemne. Podejmowaliśmy się każdego tematu, jaki przychodził nam do głowy. Przy pomocy alkoholu szło nam jeszcze lepiej. Wciąż się uśmiechaliśmy, nie mogąc przestać. Wyszliśmy dopiero, gdy zamykali restaurację. Chociaż Bellami zapraszał mnie do siebie, musiałam odmówić, gdyż tego samego dnia czekały mnie kolejne godziny pracy i nauki. Gdyby nie to, to i tak pewnie bym się do niego nie wybrała. Mimo wszystko, miło z jego strony, że o mnie pomyślał. Jakkolwiek pomyślał, po prostu pomyślał.
Teraz walentynki są trochę mniej do dupy.

Przepraszam za to coś, to nie powinno ujrzeć światła dziennego. Sama czułam zażenowanie, gdy to pisałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz