Tak długo jak będziemy razem... Mały problem polega na tym, że nasza idee "bycia razem" się zdecydowanie od siebie różnią. Można pomyśleć, że to kolejna typowa historia o przyjaciołach z dzieciństwa, z których jedno nagle zdaje sobie sprawę, że kocha to drugie. U mnie wyglądało to jednak trochę inaczej. Już kiedy pobiłam go plastikową łopatką w piaskownicy, kiedy jako starszy próbował odebrać mi moje zabawki, poczułam, że bardzo lubię tego jeszcze wtedy chłopca. Z czasem lubiłam go coraz bardziej. Zaczęliśmy bawić się w ślub, w dom... Później przyszli inni koledzy, przyszły inne dziewczynki, które ciągał za warkocze, a później za którymi wzdychał w szkole średniej, ponieważ zbyt bał się do nich zagadać. Ja za to stałam z boku, patrząc na to wszystko, a nawet, o niebiosa, wspierając go w takich sytuacjach i pomagając mu się przełamać, aby zagadał w końcu do obiektu swoich westchnień. Dlaczego? W pewnym momencie mojego życia pojawiła się w moim umyśle taka jedna uporczywa myśl... że nikt nie będzie w stanie mnie pokochać. Nawet moi właśni rodzice nie mogli tego dokonać. Początkowo wyglądało to bardziej jak nieśmiała obawa przed odrzuceniem, odmową chłopaka. Z czasem jednak, kiedy dorastałam, zaczynałam się robić coraz bardziej obojętna, jakby tak naprawdę nikt z mojego otoczenia wcale mi się nie podobał. Spławiałam każdego chłopaka, pomagałam temu, którego adorowałam do szaleństwa, aby znalazł sobie dziewczynę.
Aż w końcu ją znalazł.
Została ona jego żoną.
A we mnie coś pękło.
Pamiętam jak dziś... Zarosiałe lustro, w zaparowanej od gorącej wody łazience z przytłumionym światłem. Ręką przetarłam je, aby móc dojrzeć swoje odbicie. Odbicie młodej kobiety, z podkrążonymi oczami, jeszcze zaczerwionymi od łez. Pod prysznicem ciężko mi było powiedzieć, czy ten deszcz podający na podłogę brodzika pochodzi z prysznica czy z moich oczy. Spojrzałam na siebie z wyraźnym skrzywieniem. Sama tego chciałam, nie zdając sobie sprawy jak bardzo może mnie to zranić. Właściwie za kim ja płakałam? Za chłopakiem, który nigdy nie wiedział mnie jako nikogo więcej niż dziewczynę zawsze u jego boku, która stanowi jego ramię do płakania? Nie czułam się wtedy nikim więcej, nie czułam, że mam dla niego jakiekolwiek większe znaczenie.
Poczułam się zraniona i w pewien sposób zdradzona. Jak wierna żona, która zawsze jest u boku męża, a on znajduje sobie młodszą dla rozrywki. Miałam wrażenie, że powinnam mu wykrzyczeć mu to w twarz, jednak ja zachowałam się jak typowa żona, bojąca się opinii innych. Uśmiech na usta, nowa wyprasowana sukienka, nadal u boku męża, udająca że wcale nie wie o zdradzie... a mąż nawet nie podejrzewa, że ona wie. Czuje się bezpieczny, niewinny. Kobieta za to rani samą siebie dla niego, powoli czeka. Na co? Ciężko powiedzieć... Ja wtedy też to zrobiłam. Pęknięcie we mnie zostało, wpływając na wszelkie moje kolejne relacje z mężczyznami. Michael nawet nie zauważył. Raz tylko stwierdził, że to może dlatego, że za
mało się uśmiecham. Nienawidzę się uśmiechać.
A teraz o ironio znajduję się z nim sam na sam w moim mieszkaniu, będąc pijaną, a on będąc pijanym rozwodnikiem. Wrócił do zacnego grona niezajętych i chętnych i mogłoby się wydawać, że nie ma na mojej drodze już żadnej przeszkody. Idę, całuję go, mówię, że go kocham i żyjemy długo i szczęśliwie. Tylko, że on ogląda się już za jakąś kolejną kobietą, ja nie wierzę, że on mógłby mnie kiedykolwiek pokochać i zdecydowanie czuję się zbyt dumna, aby płaszczyć się, mówiąc, że ja jestem lepsza od tej pielęgniarki. W końcu nie jestem. Jestem wredna, sukowata, nienawidząca świata i ludzi, w jednej chwili chcąca wybić połowę świata, a w drugiej już całość. Nie umiem być w związku, nie potrafię być słodką panią domu, która jest dumą swojego wybranka. Jestem mną. Silną, twardą kobietą z marzeniami i zasadami. Jednak wśród nich mam dwie najważniejsze. Po pierwsze nigdy nie klękaj przed kimś pierwsza, a druga to nie płacz za nim, spraw aby to on płakał za tobą.
Tak więc on idzie do mojej kuchni w moim mieszkaniu, a ja łapię za poduszę i ciskam nią w najdalszy kąt. Opadam na sofę. Zdaję sobie sprawę, że w tamtej łazience, tamtego tragicznego wieczoru przestałam śnić jak głupiec w koszmarze świata. Stałam się najsurowszą wersją siebie. Najbardziej zero-jedynkową, cyniczną, zimną, aby nie musieć już za kimś tęsknić. Przyszło mi to z prawie łatwością jeśli chodzi o moich rodziców, jednak miłość to już co innego. To było trudniejsze. Jednak skoro moich byli zgodnie twierdzą, że jestem wariatką, to może mi się udało. Tylko on jeden nie chce wyjść z mojego umysłu. Pojawia się jak powtarzana scena w filmie. Chcąc o nim zapomnieć i o moich uczuciach względem niego, uczyniłam je tylko trwalszymi. Taki paradoks. Kręcę głową. Wstaję i kierują się do siebie, słyszę jak Mike mnie woła, jednak nie odpowiadam mu. Wlekę się do mojej sypialni, tylko po to, aby wziąć w dłonie piżamę, którą zawsze układam w prawym dolnym rogu łóżka. Już z nią kieruję się do łazienki. Chyba nawet nie mam ochoty dzisiaj z nim rozmawiać. Tak po prostu jest prościej i całkowicie zdaję sobie z tego sprawę. Nikt nie powiedział, że jestem na tyle ambitna jeśli chodzi o moje życie osobiste, aby zmuszać się z kimś do górnolotnej rozmowy o naszych uczuciach. W tej chwili prysznic wydaje się być o wiele lepszą opcją, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że moje ciało jest zmarznięte od zimowej pogody tej nocy oraz obolałe od godzi na obcasach i wielu podróżach, które odbyłam dzisiejszego dnia. Woda delikatnie relaksuje moje spięte mięśnie i rozgrzewa je, powodując, że kiedy opieram głowę o szklaną ściankę prysznicu, moje powieki zaczynają opadać. Przez chwilę mam wrażenie, że zaraz tam zasnę i właśnie wtedy postanawiam, że wystarczy już tej higieny na dzisiaj, mogę opuścić prysznic. Szybko myję jeszcze zęby i już na wpół przytomna idę do swojej sypialni, nie mogą myśleć o niczym innym jak tylko o moim, czekającym na mnie łóżku. Na progu krzyczę tylko do Mike'a, że idę spać, na co odmrukuje mi coś niezrozumiałego i znikam u siebie. Odwieszam sukienkę do szafy na jej stałe miejsce i już po chwili leżę w łóżku, okryta kołdrą o sam nos. Myśl, że nie muszę na jutro nastawiać budzika, wywołuje u mnie łagodny uśmiech. Wygodnie układam się na boku, odwracając się plecami do drzwi i próbuję zasnąć. Jakby nieco odległy szum wody spod prysznica, działa dla mnie jak naturalna kołysanka...
Ze snu wybudza mnie ugięcie się łóżka za moimi plecami. Szczerze jestem zbyt zmęczona, aby się odwrócić. Ktoś układa się za mną, oplatając jedno z ramion wokół mojej talii, przyciąga mnie do siebie i wtedy poznaję nadal delikatny zapach perfum Michaela. Próbuję ponownie wygodnie się ułożyć, ale wtedy on się podnosi, opierając się teraz na łokciu. Zabiera rękę z mojej talii i zaczyna się bawić moimi włosami, przeczesując je palcami, zakręcając je.
- Wszystko dobrze Heather? - pyta łagodnym, wręcz miękkim tonem pełnym zmartwienia. Nie. Nic nie jest dobrze Michael i nigdy nie będzie. Właściwie powinieneś być z siebie dumny, ponieważ to wszystko dzięki tobie.
- Tak, wszystko jest dobrze - zapewniam go i mam nadzieję, że robię to w wystarczająco przekonywujący sposób.
- Kitty... - szepcze prosząco, jakby wyczuwał podświadomie, że kłamię, albo mogę kłamać z moją cudowną zdolnością do zatrzymywania moich problemów wewnątrz mojego umysłu, aby uporać się z nimi samodzielnie.
- Mike... - wzdycham i delikatnie obracam się, aby móc na niego spojrzeć. Moja dłoń wędruje do jego policzka, który tylko muskam, kciukiem wędrując wzdłuż jego kości policzkowej. - Po prostu chodźmy spać, dobrze? Trzymaj mnie i wszystko będzie dobrze. Niczego więcej teraz nie potrzebuję i nic więcej z tym nie możemy zrobić. Po prostu chodźmy spać, Mikey.
Nic nie odpowiada. Kładzie się na boku, pozwalając mi ułożyć moją głowę na jego ramieniu, przysuwam się do jego torsu, a on drugim ramieniem obejmuje mnie w talii.
Nic więcej z tym nie możemy zrobić.
Nic.
Michael?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz