2 mar 2019

Od Louise cd. Theo

     Kiedy tylko wchodzę do domu, otula mnie ciepło bijące z grzejników i kominka. Pocieram dłoń o dłoń, by nieco ogrzać się po zimnym spacerze z Theo. Nim udaje mi się zawiesić kurtkę na wieszaku, słyszę dzwonek do drzwi i kilka stuknięć. Bez wahania uchylam je, bo szósty zmysł mówi, że tak powinnam zrobić. Moim oczom ukazuje się obraz niczym z dobrego filmu akcji połączonego ze słabym horrorem — zakrwawiona twarz, czerwona ciecz ociekająca na deski, a do tego ledwie widoczne oczy chłopaka, które wpatrują się we mnie z błagalnym wyrazem. W pierwszej chwili ogarnia mnie strach, czuję, że nie mogę się ruszyć. Staram się dojść do siebie i zrobić cokolwiek, co udaje mi się dopiero, gdy Theo rozchyla usta w zamiarze wyduszenia czegokolwiek z siebie. Zaciska powieki, więc czym prędzej biegnę do łazienki — łapię za apteczkę, która powinna być pełna, bo nikt jej raczej nie używał. Prowadzę poranionego do toalety na parterze, by tam zatamować krwawienie i zastosować zimne okłady. Sama nie wiem skąd, ale jakimś cudem udaje mi się odnaleźć lód. Zawijam go więc w materiał, wolną dłonią przygotowując zimny okład.
     — Nasada — mówię i podaję mu okład.
     Chłopak pochyla się do przodu i układa kompres we wskazanym miejscu, trzymając przy tym za koniec nosa. Ja, totalnie nieporadna i nieumiejętna i on, który, wydawałoby się, wie co robić.
     Wyjmuję z coś na kształt wacików i preparat do odkażania — w swoim życiu miałam do czynienia jedynie z wodą utlenioną, lecz mama kiedyś wyczytała coś o jej słabych możliwościach i zakupiła coś innego. Szybko analizuję napisy na pudełeczku i w końcu otwieram buteleczkę.
     Drugą ręką łapię za telefon i wybieram numer pogotowia. Nie mam żadnej innej opcji, zważywszy na brak własnego samochodu i nieobecność rodziców w domu, a taksówka odpada z różnych względów. Kobieta przyjmująca zgłoszenie wydaje się być naprawdę szorstka, choć całe zdarzenie staram się opisać jak najdokładniej. Zbywam wzrok niezbyt zadowolonego Theo.
     Kiedy krwotok z nosa słabnie, staram się odkazić ranę przy brwi, co wyraźnie sprawia mu ból, czemu wcale się nie dziwię. Lada chwila zjawiają się ratownicy medyczni, którzy zabierają obolałego chłopaka prosto do karetki. Słysząc, iż nie mogę jechać z nimi, wzdycham ciężko. Rower znajduje się w zamkniętym garażu, a, jak mówiłam, taksówki nie zamówię. Pozostała mi więc jedna opcja, która przyprawia mnie o mdłości i zawroty głowy jednocześnie. Noah.
     Sęk w tym, że nie potrafię. Odwołałam nasze spotkanie na rzecz Theo. Przez Theo dochodzi między nami do kłótni. Nie, stop, to nie wina Theo, jednak także nie moja. Ale nie dam rady, nie zrobię tego i nie poproszę go, by zawiózł mnie do niego, bo to najgorsza opcja ze wszystkich, gorsza od taksówki, gorsza od pieszego dotarcia tam. Mój związek z Noah nie powinien w żaden sposób mieszać się z przyjaźnią nawiązaną między mną a rannym chłopakiem.
xxx
     Dwadzieścia minut później stoję na szpitalnym parkingu. Czuję na sobie palący wzrok Noah.
     Cholera, przecież nie udzielą mi żadnych informacji na temat stanu zdrowia Theo.

THEO?
przepraszam, dzisiaj wyszło słabo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz