2 mar 2019

Od Nivana cd Victorii

A jak już jedno poszło, to reszta była tylko kwestią czasu. No i tak leciało, jedno za drugim, kolejne i tak w koło Macieju, aż pierwsza butelka została opróżniona. Zaraz po niej druga.
Mnie natomiast zaczęły zżerać wyrzuty sumienia, ściągałem więc brwi, warczałem i raz na jakiś czas rzucałem zmieszane spojrzenie w stronę nieszczęsnego telefonu, mając nadzieję, że może ktoś zadzwoni, rozświetli ten pieprzony ekran i najzwyczajniej w świecie odciągnie mnie od wątpliwie jakości rozrywki, opierdoli, spyta, gdzie mnie znowu wzięło.
Może znowu po prostu cierpliwie wysłuchiwałbym wszystkich słów, połknąłbym całą krytykę, licząc na to, że tym razem jej wartości odżywcze jakkolwiek się przyswoją, a nie przelecą mi przez głowę, jak gdyby nigdy nic.
Bo byłem jebaną kaczką w tych sprawach, po której wszystko bez najmniejszego problemu spływało.
Posyłałem niezbyt zadowolone spojrzenia w odpowiedzi na komplementy, które mi prawiono.
Jednak jak bardzo i jak głośno mruczałem, gdy Watson po raz kolejny mnie zrugał, rzucił coś nieco twardszym tonem. Zagrał mi i na nerwach i na nosie, wodząc przy okazji, jak naiwne dziecko. Dawałem się ogrywać, nawet jeśli widziałem, jak zwinnie przerzucał kartę, która świadczyła o jego kantowaniu.
Kim byłby Adam, gdyby nie kłamał? Gdyby nie łgał w żywe oczy? Drgnąłem, orientując się o swoich myślach.
Które i tak za chwilę zniknęły, jak dosłownie wszystko.

Pobudka, jak zawsze w takich momentach, okazała się być paskudnie bolesną, nieprzyjemną, et cetera, et cetera. Burknąłem nie do końca zadowolony z obrotu spraw, a już szczególnie z pieprzonego światła, które niemiłosiernie dawało po oczach, całkowicie odbierając jakiejkolwiek chęci do czegokolwiek.
Wiedziałem, że przesadziłem z alkoholem i tak właściwie nic poza tym.
A dodatkowo gdzieś zdążyłem posiać okulary, przez co widziałem, w sumie, nic, zero, null.
Wspaniale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz