-
Al, posłuchaj mnie uważnie – Dziewczyna tylko uniosła delikatnie głowę – Było ze
mną źle, kurewsko źle. Tak, napisałem ten list, zaraz po twojej pierwszej
wizycie u mnie, te dwa miesiące temu. Ale teraz, jest już lepiej, naprawdę nie
mam zamiaru się zabijać. Jak na razie, dobrze mi się żyje.
-
Na razie? Billy czy ty wiesz… - pokręciłem głową.
-
Nie przerywaj mi. – Dziewczyna umilkła – Chcę to zmienić, ale nie dam rady sam.
Teraz jednak, to nie ja jestem najważniejszy. Wiem, że jest ci ciężko z tym, że
nie pamiętasz wszystkiego. I jestem prawie pewny, że jest coś o czym mi nie
mówisz. Dobrze wiem, że chcesz mi pomóc, ale teraz powinnaś skupić się na sobie
i Lucii. To wy jesteście teraz najważniejsze, ja się podniosę. Podnoszę się od
tylu lat, czemu teraz miałoby być inaczej?
Althea
nic nie powiedziała, stała oparta o ścianę wpatrując się we mnie, delikatnie
jeszcze zaszklonymi łzami oczami. Uśmiechnąłem się lekko, jednak ona nie
odwzajemniła gestu. Widziałem, że ma podkrążone oczy. Martwiłem się o nią, nie
chciałem aby mój stan odbijał się na niej, mimo tego, że tak bardzo się w to
zaangażowała. Złapałem ją za nadgarstek po czym delikatnie pociągnąłem w stronę
budynku.
-
Chodź, Lucia może się martwić. W końcu, jestem prawie pewny, że nie
powiedziałaś jej, że wychodzisz – Nie protestowała. Szła za mną posłuszne,
kiedy znalazła się tuż obok, poczułem też jak drży, nie wiedziałem czy to z
zimna, czy przez nadmiar emocji.
Kiedy
znaleźliśmy się w mieszkaniu, zobaczyłem na kanapie kartkę. Althea dalej się
trzęsła, wydawała się nieobecna. Kiedy ją puściłem, dziewczyna jakby
oprzytomniała. Nagle, poczułem jak wtula się we mnie, a po chwili usłyszałem
tylko jej głos.
-
Nawet nie wiesz, jak się wystraszyłam kiedy zobaczyłam ten list.
-
Przepraszam.
Tylko
tyle byłem w stanie powiedzieć, po chwili jednak Althea puściła mnie i żegnając
mnie cichym „dobranoc”, ruszyła w kierunku swojego pokoju. Ja – co było dla
mnie już normą – znów położyłem się na kanapie. Włączyłem kanał muzyczny, ale
to co tam zobaczyłem przerosło moje oczekiwania. W telewizji byli moi kumple,
siedzieli w studiu gdzie ja sam miałem wywiad zaraz po moim wielkim powrocie.
-
Chciałbym porozmawiać z wami o waszym przyjacielu, Billy’m Joe. Czy jego stan
odbił się na Crowstorm? A może, myśleliście nad tym, aby zacząć nową przygodę z
muzyką bez niego? Z tego co widać, nie kwapi się do powrotu.
-
To nie tak Mike, Billy ma ciężki okres w swoim życiu. Doskonale to rozumiemy,
oraz go wspieramy. Nie miał łatwego dzieciństwa, ale nigdy nie chciał o tym
więcej rozmawiać. Teraz, mimo jego przerwy od show-biznesu, jestem pewiem, że
pewnego dnia wejdzie do studio z gitarą w ręku, z jak zwykle roztarganymi
włosami i wielkim uśmiechem na twarzy mówiąc „Wróciłem, a teraz czas rozjebać
to studio”. Zawsze tak mówił, czym rozśmieszał nawet najwredniejsze kurwy
pracujące w studiu. – Słowa Louisa, wywołały na mojej twarzy uśmiech. Nawet nie
pamiętałem, kiedy ostatnio rozmawiałem z którymś z nich.
-
Masz do niego tak wielkie zaufanie, a co jeśli jednak nie wróci?
-
Uszanujemy jego decyzje. Muzyka, nienawidzi ograniczeń. Jeśli będzie gotów,
wróci i to szybciej niż się spodziewamy, jednak jeśli postanowi odejść, zawsze
będziemy na niego czekać z otwartmi ramionami. Billy nie jest tylko wokalistą, tekściarzem
oraz tancerzem. Moliere jest naszym przyjacielem, ja sam chodziłem z nim do podstawówki, już tam wyróżniał go
wielki talent. To naprawdę niesamowity chłopak, który mimo swojego stanu, umie
się ogarnać.
-
To piękne słowa. Ale już czas na koniec programu, chłopcy, chcecie coś jeszcze
powiedzieć?
-
Billy, jeśli to oglądasz, musisz wiedzieć, że czekamy. Nie tylko my, ale twoi
fani, oraz rodzina. Jesteśmy z tobą, nigdy o tym nie zapominaj Czarny Diable.
Zaśmiałem
się. Czarny Diabeł – moja ksywka
jeszcze z czasów szkolnych, przez moje czarne włosy. Poza tym, nigdy nie byłem
aniołem, a za to jakże trafione przezwisko zawsze dziękowałem mojej
matematyczce. Kiedy program się skończył i zaczęła lecieć muzyka, położyłem się
na plecach i zacząłem wpatrywać się w sufit. Tak po prostu. Myślałem nad tym
wszystkim, nad moim stanem – może czas zacząć chodzić do tego psychologa?. O
tym, że najpewniej przez moje zachowanie Althea, moi przyjaciele oraz rodzina,
przeżywa miliony zawałów i wylewów w ciągu tygodnia. Myślałem też o tym, że za
kilka dni moja siostra miała urodziny, a ja nie miałem odwagi tam jechać. Kiedy
ostatnio rodzina się ze mną kontaktowała, zbyłem ich jakimś wymyślonym
spotkaniem oraz zapewniłem „że oddzwonię”. Nigdy do nich nie zadzwoniłem. Zasnąłem
kilka minut po północy.
Jakże
wielkie było moje zdziwienie, kiedy obudziłem się o trzeciej rano, po czym
dosłownie złapałem jakąś luźną kartkę oraz długopis i po chwili namysłu,
zacząłem pisać. Powodem była melodia, którą usłyszałem w śnie, a tak bardzo
wryła mi się w mózg, że nawet po przebudzeniu doskonale pamiętałem jak
brzmiała. Wiedziałem, że nie będzie to dzieło rodem tych które pisałem przed tym wszystkim, byłem
jednak zadowolony, że w końcu coś napisałem. Może to dobry znak?
Już
o godzinie siódmej stałem w kuchni, robiąc sobie kawę. Była sobota – Lucia mogła
się wyspać, jednak i tak już o ósmej siedziała w kuchni jedząc naleśniki które
już na nią czekały. Althea przyszła godzinę potem. Ja jednak siedziałem i
uparcie kreśliłem słowa na kartce, zmieniając je na inne a w końcowym etapie,
znów pisząc te same co przed zmianą. Czułem się jak zupełnie inny człowiek.
Jednak i tak, kiedy wszytsko było gotowe, zgniotłem kartkę i rzuciłem w
kierunku kosza, kartka uparła na ziemię a ja położyłem się na kanapie
zakrywając oczy dłońmi. Ten widok nieźle rozbawił Lucie, która zaśmiała się
krótko, szybko jednak zniknęła z pola widzenia – zamknęła się w swoim pokoju,
mówiąc coś przedtem Althei na ucho. Po chwili poczułem jak ktoś siada obok
mnie.
-
Co to? – Zapytała, trzymając kulkę w rękach i powoli ją rozwijając.
-
Piosenka. A przynajmniej coś, co powinno ją przypominać a jest tylko kolejną
porażką – mówiłem niewyraźnie, bo moje dłonie dalej spoczywały na mojej twarzy –
Proszę, nie czytaj tego. Zaczniesz płakać ze śmiechu.
Althea?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz