— Młody jest, prawda? — zapytałem, parskając śmiechem i przyglądając się z zainteresowaniem koniowi. — Nawet jeżeli trochę nerwowy, to przynajmniej urodą nadrabia — burknąłem jeszcze, przenosząc w końcu wzrok na kobietę. — A pani nie żal białych bryczesów i marynarki na zwykły wyjazd w teren?
- Młody... Aczkolwiek najstarszy z moich wszystkich koni. Nerwowy, ponieważ nadal ma charakter czystego ogiera. Bardzo trudny w wychowaniu charakter... - zaczęłam - A jeżeli chodzi o bryczesy i marynarkę to mam tego jeszcze bardzo dużo. Do tego nie chciałam się pokazywać w mieście w jakichś niestosownych ubraniach. - dodałam za chwilę.
- Może podam panu mój numer? Spotkalibyśmy się w jakichś lepszych i bardziej komfortowych okolicznościach?
Napisałam na zwykłej karteczce, która zawsze widniała u mnie w kieszeni wraz z przyczepionym do niej ołówkiem (kocham Ikeę). Przyznam, mój numer jest po prostu strasznie trudny do zapamiętania i samej mi było ciężko go zapamiętać przez dłuższy odcinek czasu. Niczego nie narzucam. Jeżeli będzie chciał to zadzwoni. Jeżeli nie - to trudno. Nie miałam zamiaru nawet pytać o jego numer. Nie chcę być natarczywa. Wskoczyłam na konia. Puściłam mężczyźnie tylko oczko, sprawdziłam, czy w okolicy nie jeżdżą policjanci i ruszyłam przed siebie. Sherlock miał dużo energii, nawet jak na niego, to powiedziałabym, że za dużo. Ten koń ma zazwyczaj mozolny i apatyczny ruch, ale dzisiaj o dziwo chciał pracować. To dobrze zresztą, bo i tak czekają go dzisiaj przynajmniej dwie godziny jazdy. Musi zapłacić za swoje głupie wybryki, przez które to ja muszę się zawsze tłumaczyć. Wracałam tą samą trasą. Długa, piaskowa ścieżka i las. Koń doszczętnie się wyszalał, bo co i raz czułam jak chce zacząć brykać. Wróciłam do domu. Konia nawet nie rozsiodływałam. Zeszłam z niego tylko po to, aby rozłożyć przeszkody. Chociaż wolę ujeżdżenie, to trzeba raz na jakiś czas skoczyć te parę drążków. Ustawiłam prawie wszystkie na ponad metr. Tylko trzy rozłorzyłam na krzyżaki. Nie chcę przecież popsuć mu stawów skokowych i od razu walnąć metr czterdzieści. Wsiadłam z powrotem na wierzchowca. Był już rozprężony, więc wystarczyło tylko poskakać. Najechałam na krzyżaki, które były ustawione na tak zwany ,,skok wyskok''. Pokonał bez problemu. Rozpędził się dość mocno na przeszkodę, która miała dokładnie metr piętnaście. Skoczył, jednak zaraz po wykonaniu tej czynności musiał jeszcze kilka razy strzelić z zadu, przez co ledwo utrzymałam się w siodle. Po jeździe od razu weszłam pod prysznic. Zimny oczywiście. Spojrzałam jeszcze na zegarek, który wskazywał dokładnie godzinę dwunastą. Uznałam, że mogę się zdrzemnąć, więc zawinęłam się w kocyk i zasnęłam.
Antoni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz