- Niezła nazwa. Chyba występujemy po was. - powiedział mężczyzna, który uratował mnie od zupełnego rozwalenia światła w sali.
- Bardzo możliwe, aczkolwiek nie patrzyłam na rozpiskę, więc nie wiem. A wasz zespół jak się nazywa?
- The Bite. - odpowiedział. Trochę mi się to skojarzyło z The Beatles, ale to tylko moje wewnętrzne przemyślenia.
- Na czym grasz? - zapytałam, chociaż już kątem oka widziałam podchodzącego w moją stronę Gareda.
- Jestem gitarzystą, basistą i także śpiewam.
- Podobnie jak ja, tylko u mnie jest wokal i perkusja. Bardzo rzadko gitara. Można powiedzieć, że dopiero uczę się na niej grać... I zazwyczaj mi nie wychodzi. - zaśmialiśmy się. W tym momencie podszedł do nas Gared. Oczywiście z zabójczą miną. Ta towarzyszyła mu prawie cały czas, kiedy rozmawiałam z jakimś facetem. Nie ważne czy miał sześćdziesiąt, czy sześć lat. I tak dostawał białej gorączki. Po prostu podszedł, objął mnie jednym ramieniem i uśmiechnął się wrednie do Thomasa. Ja tylko wykręciłam jego rękę w innym kierunku tak, że Dirge wygiął się w zupełnie dziwny sposób.
~*~
I zaraz koncert. Ja znów wyglądam tak, jakbym wyszła z grobu z węglem, a soczewki, dla kontrastu, białe. I jeszcze włosy machnięte czarną farbą i ten cholernie wredny uśmieszek, który towarzyszył mi już na każdym występie. Gorset znowu ściskał i miałam ochotę go ściągnąć. Chyba to nie byłoby jednak za bardzo przyzwoite i poprawne. Chociaż na braku przyzwoitości opierał się zespół, to i tak nie widziało mi się obnażanie przed ludźmi. Kilka tych najbardziej sławnych kawałków, a może nawet i klasyków, było po prostu standardem i nie wczuwałam się za bardzo w bębny. To był mój setny koncert w Lord Of The Lost. Chris uznał, że dobrze by było, jakbym sama zaśpiewała jedną z najwolniejszych piosenek, a on najwyżej grałby tylko na gitarze. Uznałam, że może być, chociaż nigdy nie śpiewałam solo i stres delikatnie mnie dopadł. Do tego kilka setek ludzi na mnie patrzyło. Dosłownie zżerało wzrokiem. Wzięłam się wreszcie na odwagę. Wpatrywało się we mnie mnóstwo oczu, jednak próbowałam chociaż w lekkim stopniu o tym zapomnieć. Nie wiedziałam, że może mnie to tak wzruszyć. Głos pod koniec zaczął mi się już mocno łamać. Po zakończeniu piosenki słyszałam tylko głośne oklaski i czułam uścisk dosłownie wszystkich osób z zespołu.
~*~
Między koncertami były przerwy. Dość długie. Prawie godzinne. Mój cały ''makeup'', na który poświęciłam dwie minuty zaczął się powoli rozpuszczać od łez, które zaczęły mi towarzyszyć już na końcu koncertu. Wycierałam właśnie resztki czarnej farby z okolic oczu i zauważyłam tego samego chłopaka, który pomógł mi w ogarnianiu elektryki.
Thomas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz