I znowu to cholerne ustrojstwo, jakim jest nieszczęsny komputer przestało działać. Tym razem i restartowanie nie działało, a liczne próby naprawy kończyły się niepowodzeniem. Może dlatego, bo jestem zwykłym amatorem, który ledwo potrafi odpalić te urządzenie, a co dopiero je naprawiać. To już było poza moje możliwości. Najwyżej nie obdarzę ludności dość mocną muzyką dzisiaj. Aczkolwiek może znajdzie się jakiś rozumny w tych tematach człowiek i mi pomoże. Powinnam już zacząć go szukać, ale obowiązki mi to uniemożliwiły. Wyszłam z domu i udałam się na jazdę jakiejś nowej babki. Przygotowałam jej już Warladero Amigo i oddałam w jej ręce. Wyprowadziła go na czworobok. Wsiadła bezproblemowo, ale zupełnie nie podobało mi się to, jak na nim siedziała. Przeprost w plecach, łydki za bardzo z tyłu i ręce położone na szyi konia. Już miałam zapytać, kto ją tak nauczył jeździć, ale w ostatnim momencie ugryzłam się w język. Dziewczyna wyglądała młodo. Da się jeszcze naprawić jej dosiad. No chyba, że nie lubi surowych trenerów. Jeżeli tak jest to do widzenia. Ja nie będę za nikim płakać. Kazałam jej ruszyć kłusem. To co zobaczyłam, to istny absurd. Wywaliła nogi temu biednemu kucykowi prawie na plecy i zaczęła cmokać.
- Nie, nie, nie. Stop. - przerwałam - Wyprostuj się, ręce do góry i nogi do przodu.
Dziewczyna wykonała moje polecenia, a koń czując, że wreszcie usiadła dobrze zaczął powoli się składać.
- I jak chcesz ruszyć kłusem to po prostu ściśnij łydki. On jest nauczony delikatnych pomocy. - dodałam za chwilę. Zadowolony Warladero od razu ruszył, gdy tylko kobieta poprawiła ustawienie. Kłus oczywiście nie był fenomenalny, a mimo tego, że ten koń nie jest w ogóle wybijający, to i tak latała jak worek ziemniaków w kłusie ćwiczebnym. Anglezowanie było dla wierzchowca odpoczynkiem i ulgą. Ustawiłam jej kilka drążków na półsiad i akurat to jedyna część kłusa, która mnie zadowoliła. Patrzyła przed siebie i nie leżała kucykowi na szyi. Galop nastąpił chyba dla niej za szybko. Dodatkowo ten kuc to cholerna torpeda. Nie spadła na szczęście, aczkolwiek było blisko. Nie powiem, żołądek podszedł mi do gardła, kiedy Amigo strzelił jej z zadu. Wreszcie koniec tego cyrku. Ja dostałam pieniążki, koń marchewkę, a dziewczyna chyba była zadowolona. Ja niezbyt, ale chyba moje zdanie w tej kwestii się najmniej liczy. Wróciłam do swojego cichego domu. Od razu rzuciłam się na kanapę. W tym momencie przypomniałam sobie o tym nieszczęsnym komputerze. Złapałam za telefon i zaczęłam szukać jakichś ogłoszeń. Po kilkunastu minutach szukania wreszcie jest. Nivan Oakley - informatyk. Numer jest podany, więc wystarczy tylko zadzwonić.
- Dzień dobry. Czy dodzwoniłam się do Nivana Oakleya? - facet potwierdził - Mam problem z komputerem. Nic nie pomaga. Po prostu czarny ekran. - podałam jeszcze adres, a mężczyzna potwierdził swój przyjazd. Wreszcie jakaś lepsza duszyczka zechciała mi pomóc. Zaczęło mi się robić szkoda jego samochodu, bo dojazd do tego lokum to istna katorga. No ale może nie będzie aż tak źle. Usiadłam w kuchni na wyższym krześle i zaczęłam patrzeć na nieszczęsny zegar na ścianie. Wreszcie słyszę dzwonek do drzwi, który dość porządnie mnie przestraszył. Wstałam i powoli powędrowałam w stronę drzwi. W futrynie stał szatyn.
- Zapraszam, zapraszam. Zaraz panu pokażę, o co mi chodzi. - podeszłam do zepsutego urządzenia i otworzyłam klapę. Mężczyzna podszedł, pstryknął palcami i zaczął coś działać. W tym czasie ja stanęłam w kuchni nad zlewem i zaczęłam czyścić noże, które nadal były upaprane czymś czerwonym. Nie wiedziałam czy to jeszcze krew, czy może ketchup.
Nivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz