- Nigdy. Nie wiem co się dzieje. Gared uznał że za każdym razem miałam zupełnie niewidoczne tęczówki. Jakbym spała, ale miała otwarte oczy.
I znów szarpnęłam materiał, który za nic w świecie nie chciał ustąpić. Lekarzyk ponownie pokiwał głową ze zrezygnowaniem. Dostałam tych leków za dużo. Zaczynałam już powoli zupełnie majaczyć. Wreszcie głowa mimowolnie opadła mi na klatkę piersiową. Nie patrzyłam na reakcje mężczyzny. Jedynie przyczołgałam się do łóżka i ledwo oddychając się na nie położyłam.
- Chorujesz, bądź chorowałaś na coś?
- Jeżeli migrena się liczy... Tak to zawsze zdrowa. No chyba, że uszkodzenia ciała. W takim razie blizna po postrzale, poharatane żebra i pierdolony ból głowy przez wasze jebane leki!
Krzyknęłam już tym razem i spojrzałam na niego wręcz morderczym wzrokiem.
- A teraz mi to zdejmij bo uduszę Ciebie i tego cholernego pacana, który mnie tu przysłał. - warknęłam. Lekarz już do mnie podszedł.
Z tym swoim słodkim uśmieszkiem, którym miał mnie pewnie uspokoić. Już się nachylił. I zrobił to tylko po to, aby złapał mnie dłonią za żuchwę i powiedzieć bezduszne: ,,Nie”. Chciałam mu splunąć w twarz, ale to mogła być już delikatna przesada. Westchnął tylko ciężko, wstał i wyszedł z sali do Gareda, który zestresowany, cały czas stał pod drzwiami i gryzł palce. Rozmawiali o czymś przez chwile. Lekarz chyba się zasmucił. Ale nie jestem pewna. Nie potrafię aż tak dobrze czytać z postawy. Miałam chwile na rozciągnięcie materiału kaftana, który cisnął mnie coraz bardziej. Oczy bolały mnie strasznie. Czułam jak chemia z tabletek wyniszczyła mi spojówki i jak coraz gorzej widzę. Ślepia miałam bardzo suche. Zaczynały powoli piec. Kaftan wnerwiał mnie coraz bardziej. Coraz mocniej chciałam się go pozbyć. Chwyciłam zębami końcówkę od zapięcia przy szyi i zaczęłam gryźć. Po kilkuminutowej walce z kawałkiem szmatki, wreszcie udało mi się wyrwać zapięcie. Pewnie jedno z kilkudziesięciu. Poddałam się w końcu. Zmęczenie dopadło każdy odcinek mojego ciała oprócz mózgu, który nadal czuwał i myślał tylko o tym, jak zemścić się na Dirge. On taki zawsze spokojny, niewinny. A jednak teraz, aby ratować swój tyłek wysłał mnie do psychiatryka! Pierdolony szaleniec. Prędzej jemu przydałoby się takie leczenie, a nie mnie. Lekarz znowu wszedł do sali. Podszedł do mnie trzymając ręce za plecami. Na moją twarz wpadła tym razem już nieco przestraszona mina. Znów ten uśmiech. Ten uśmiech, na który już nie chciałam patrzeć. Którego jednak w jakimś stopniu się bałam.
- Tylko spokojnie. - powiedział lekko przytrzymując mnie za dłoń. Poczułam ukłucie w szyi, które najprawdopodobniej było wywołane kolejnym lekiem, który został wstrzyknięty w moją krew. Mroczki przed oczami i ciemność. Ponownie zamieniła się ona w jasność. Teraz byłam najwidoczniej w innej sali. Sam na sam z tym dziwnym lekarzem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz