Nadal przyzwyczajenie się do, jakby nie było, obcych ścian, igrało ze sporym wyzwaniem. Mimo że jadłam śniadanie w towarzystwie uśmiechów, nie potrafiłam odepchnąć uczucia niepewności. Dużej niepewności, której nie dało się zniszczyć tak po prostu na pstryknięcie palców. Odpowiadałam zadowolonym wyrazom twarzy tak, jak właśnie chcieli — również uśmiechem. I żadnym słowem, zwłaszcza jeśli nie mam prawa głosu, albo nie otrzymuję go od Tylera.
Staczam się.
Nie czuję siebie.
Moje całe skupienie przeszło z nagła na siostrę Tylera, która wyciągnęła go na pogadankę. Nie powinnam była nawet odwracać głowy w ich stronę, by nie zdradzić faktu, że podsłuchuję, tym bardziej, że naprzeciw mnie siedziała kobieta nazywana matką Tylera. Znałam ją odrobinę, choć nie mogłam powiedzieć o niej nic pewnego.
- Ciekawi cię, o czym rozmawiają, prawda? — Kobieta zachichotała w moją stronę. Szybko poczułam, jak moje policzki zaczynają płonąć, jednak uspokajający wyraz twarzy kobiety uśmierza te paskudne uczucie.
- Przepraszam, że pani to widziała.
- Ach, bądźmy sobie na „ty”. — Machnęła ręką. — Nie martw się, czasem i ja uparcie chcę wiedzieć, co Richard ma do ukrycia. W każdym razie nie ukrywa niczego na dłużej niż parę minut. — Mrugnęła mi znacząco i zanurzyła usta w jeszcze parującej kawie.
- Ja niestety nie mogę być tak zdecydowana względem Tylera. — Z westchnieniem grzebię widelcem w prawie zjedzonym śniadaniu. — Nie dziwi mnie to akurat.
- W końcu go sobie podporządkujesz. Nie mówię, że to proste czy bardzo możliwe, ale musisz pokazać, że nie widzisz w nim wroga. — Próbowała mi wytłumaczyć, jednak jej wzrok ciągle napotykał moją dezaprobatę, której pokazywania chciałam uniknąć chociaż przy stole, na początku dnia.
- A jeśli nadal nie jest mi łatwo na niego spojrzeć? — Gładko mówiąc. Przecież nie powiem matce Tylera, że jej syn to kawał sukinsyna.
- To utrudniasz sobie życie, kochana. — Zmarszczyła brwi w wyrazie zmęczenia. Nie była ani zła, ani zdenerwowana.
- Wiem, ale póki co nie jestem w stanie pomyśleć inaczej. Dziękuję za posiłek. — Rzuciłam kobiecie miły uśmiech, po czym ostrożnie odeszłam od stołu, by broń Boże nie poplamić nowej, białej koszuli, która musiała kosztować krocie.
Mimo iż w lustrze widziałam pewną siebie, bogatą kobietę z dzianym partnerem, to wewnątrz dostrzegałam tylko to, jak maleję. Jak maleje każda moja wartość, na czele z pewnością siebie czy postawieniem na swoim. Teraz mogłam tylko grać podporządkowaną innym osobę, czekając, aż gra wessie mnie do środka i pochłonie całkowicie.
- Dokąd idziesz? — Głos Tylera mnie dosięga. Wręcz łapie. Mężczyzna wyłania się zza progu, poprawiając rękawy ściśle opinającej mu ciało koszuli. — Śniadanie kończysz ze mną, czy nie tak?
Nieznacznie cofnęłam się na te słowa, ale głos kobiety, jaki za moment zapełnił pomieszczenie, wywołał we mnie jeszcze większe zdziwienie.
- Althea źle się czuje. Daj jej pójść. — Nie kto inny, jak matka Tylera, uśmiechnęła się pokrzepiająco do syna. Uległ jej od razu, a szok tym spowodowany udało mi się dobrze skryć pod maską względnej obojętności.
Korzystając z okazji, udałam się schodami na górę i tam przebrałam się w codzienne ubrania. To czas, kiedy mogę wrócić choć na chwilę do siostry. Nie zamierzałam go zmarnować. Sama opuściłam wielki budynek mieszkalny, rozpięłam nawet bluzę, bo wiosenny wietrzyk okazał się niezbyt groźny. Dobrze znanymi mi ulicami dostałam się do swojej zdewastowanej części miasta, jaką była oczywiście dzielnica Orlando. Niemal zapomniałam, jak dokładnie wyglądał budynek, w którym mieszkam, jednak brzęczące w kieszeni klucze nie pozwalają mi całkowicie porzucić o nim myśli.
Zaledwie weszłam za ogrodzenie, a po ciele przemknął mi wyjątkowo niemiły dreszcz. Drugim powodem do niepokoju była samotność. Brak żywej duszy sprawił, że co chwila oglądałam się za siebie, jakby nie wiedząc, że i tak nikogo moje oczy nie ujrzą.
A może nie byłam sama, skoro intuicja wyraźnie podpowiadała mi, że mam patrzeć w tył?
Minęłam z niepokojem kolejne kamienice. Przejście między następnymi było jeszcze ciaśniejsze. Jeszcze ciemniejsze. Napawało jeszcze większym strachem, mimo że drogę próbowałam pokonywać z kamienną miną, która nie zdradzała wewnętrznego rozdygotania. Ocierając się jednak o grafitowe ściany, traciłam poczucie, że prześladujące mnie echo naprawdę jest echem.
I popełniłam ten jeden błąd, który ostatecznie urwał mi oddech.
Odwróciłam się w tył.
Duża, silna dłoń zabrała mnie do tyłu i nim zdążyłam pisnąć choć słowo, padłam na betonową, zimną posadzkę. Bijące w piersi serce zagłuszyło wszystkie moje myśli. Oczy wyrażające dziki szok nie mogły nawet rozpoznać twarzy mężczyzny, który przytwierdził mnie swoim ciałem do powierzchni. Rozpaczliwie rozejrzałam się za drogą ucieczki, ale wąska ścieżka, w jakiej tkwiliśmy — dokładnie między dwoma budynkami — obróciła w proch resztę nadziei i nie było już co po niej zbierać.
- Zostaw mnie, do cholery jasnej! — Tylko tyle zdołałam wykrzyczeć, zanim męska dłoń znów zakryła mi usta, a dopływ powietrza do nosa stał się jeszcze trudniejszy. W jednej, niespodziewanej chwili uświadomiłam sobie, że tym mężczyzną jest ten sam, który był tak niepokojąco upierdliwy na wczorajszym bankiecie.
- Nie jestem zbyt cierpliwy, jeśli chodzi o napoczynanie towaru. Chcę tego tu i teraz.
Wezbrał we mnie spotęgowany strach i panika jednocześnie. Uścisk na mojej talii stał się ciaśniejszy. Po zobaczeniu upartego, pobieżnego gestu, usłyszałam tylko wtórujące temu pękanie materiału mojej koszulki. Nie wiedziałam nawet, co zauważam. Spanikowane spojrzenie dosięgnęło błyszczącego ostrza, które wystawało mu z marynarki. W ciągu niedługiej, gwałtownej chwili ostry przedmiot znalazł się w mojej dłoni, i nim zdążyłam chociaż pomyśleć, wykonałam ruch.
Impulsywny, dziki, spontaniczny.
Taki, który wyrwał z gardła mężczyzny przerażający, przedśmiertny krzyk, jaki zamknie się w mojej pamięci na długo. Ocucił mnie totalnie. Przywrócił do głowy wszystkie ludzkie odruchy, o jakich ten facet zapomniał.
Adrenalina zakończyła całą sprawę.
Ostrze zablokowało się w brzuchu mężczyzny. Próbowałam je wyjąć, wpatrując się w stanie wielkiego szoku na gasnący wyraz jego oczu. Stały się puste. Pozbawione barwy. Dokładnie tak, jakby poszarzały w ciągu chwili. Cudem udaje mi się zepchnąć masywne ciało z siebie, wówczas czuję okropny ból mięśni w całym ciele. Niemal drżałam w szybkich, niepoliczonych oddechach i gwałtownych biciach serca.
A z coraz większym uspokojeniem docierało do mnie to, co zrobiłam. Zabiłam człowieka. Miałam krew na rękach, w którą wpatrywałam się bez ustanku, próbując sobie uświadomić, że to właśnie ja zostałam winną tego.
Czerwonokrwista plama rosła na jego formalnej koszuli. Na mojej porozrywanej koszulce też. Przetarłam spocone czoło, przez co umazałam się jeszcze bardziej. Krew była wszędzie. Nadal skapywała z noża. Odrzuciłam go po samą ścianę, gdzie po raz ostatni ostrze odbiło padający promień bladego słońca.
- Althea? — Odezwał się zdyszany, wręcz poruszony głos.
Zamarłam.
Tyler.
Tyler?
+10 PD
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz