Drżącą ręką próbowałem wyłączyć nieustannie dzwoniący telefon. Moja lista kontaktów ograniczała się do kilku numerów, za pomocą których byłem w stanie porozumieć się z szemranymi gośćmi, za pośrednictwem których miałem załatwioną moją szemraną pracę, a jedyną osobą, którą obchodzi co robię w środę o szóstej nad ranem, jest Sarah. W końcu dilerzy nie zadzwonią, aby spytać jak się czuję, co najwyżej spytają się, czy dali mi dobry towar. W rzeczywistości nawet nie obchodziłoby ich, czy żyję. Nie traktowałem mojej siostry dobrze i wiedziałem to, ale nie mogłem się zmienić, bo nie potrafiłem. Po drugim odrzuconym połączeniu po prostu wyłączyłem telefon, skazując Sarah na dzień pełen zmartwień, ale nie dbałem o to tak bardzo, jak powinienem, zupełnie tak, jakbym został pozbawiony empatii i innych uczuć. W tym momencie byłem tylko i wyłącznie spragniony wody i leków przeciwbólowych.
Po omacku zasunąłem rolety, aby w pokoju zapanował półmrok, który moje oczy przyjęły z ulgą i podziękowaniem. Potrzebowałem okularów przeciwsłonecznych, jednak jak na złość nigdzie ich nie było. Sarah by wiedziała, gdzie je położyłem, w końcu nie tak dawno robiła mi porządki w mieszkaniu.
Odsunąłem na darmo rzeczy z zagraconego biurka - tam mojej zguby nie było, a wszystkie pierdoły spadły na podłogę, robiąc jeszcze większy syf, niż był.
Pod kanapą, w salonie także ich nie znalazłem, podobnie jak nie było ich pod fotelem i w półce, na której stał plazmowy telewizor, aktualnie ze zbitą matrycą.
Znalazłem je dopiero po kilkunastu minutach, w wannie. Nie miałem ochoty szukać leków przeciwbólowych, dlatego postanowiłem, że po prostu je kupię za pieniądze Sarah, swoje jednak skrupulatnie składając w koncie bankowym, o którym jednak ona nie wiedziała, myśląc, że na ogół nie mam grosza przy duszy. To nie było tak, że ukrywałem to przed nią w jakichś niecnych celach - obiecałem sobie, że dam jej wszystko, co uzbierałem, gdy tylko zacznie jej brakować.
Wsunąłem czarne dresy na nogi, zwykłą, białą bluzę, mimo że na dworze było z dwadzieścia stopni, po czym wyszedłem z domu. Wstydem było wychodzenie chociażby za drzwi mieszkania w dzień, gdy było jasno. Moja sześćdziesięcioletnia sąsiadka, mijając mnie, obdarowała mnie zniesmaczonym uśmiechem, patrząc na sińce pod oczami, ziemistą, niezdrowo bladą cerę, przetłuszczone już włosy i zgarbioną sylwetkę. Byłem na głodzie, dlatego też wolałem nie wdawać się w rozmowę, która mogłaby mnie sprowokować. Wsiadłem na motor, nawet nie dbając o kask, miałem do przejechania zaledwie kilkanaście metrów, ale zawsze to szybciej podjechać, niż iść na piechotę. Włączyłem się do ruchu, za kilka minut zjeżdżając na podjazd wyłożony brzydką, rudą, wystającą kostką brukową. Podszedłem do drzwi frontowych, pukając w nie. One też były brzydkie, drewniane i obdrapane, ale czego mogłem się spodziewać, znając mieszkańca i dobrze wiedząc, jaki jest?
– Wejdź – mruknął po otwarciu drzwi, a ja przekroczyłem próg jego mieszkania, czując smród alkoholu, chociaż czy naprawdę był to dla mnie smród, skoro piłem tego ile wlezie? – Masz coś dla mnie? – spytał od razu, a ja jedynie przewróciłem oczami, zakładając ręce na piersi. Oczywiście, że miałem.
– Znasz zasady, więc dlaczego liczysz na to, że specjalnie dla ciebie z nich zrezygnuję? – odparłem, a mężczyzna automatycznie sięgnął do kieszeni, wyjmując plik banknotów. Brudna robota wzywa od rana. Przyjąłem pieniądze, szukając po kieszeniach tego, co chciał. W końcu położyłem na jego spieczonej od słońca dłoni kilka saszetek i foliowych torebeczek, wypełnionych narkotykami i ziołem, kiwając głową na pożegnanie. Sam sobie otworzyłem drzwi i sam je zamknąłem, bo podejrzewałem, że mój stały klient był już za bardzo zainteresowany tym, co mu dałem.
Odjechałem stąd jak najszybciej, nie mogąc patrzeć na tę kostkę, w duszy dziękując, że przed moim apartamentowcem jest wyłożona inna, szara i jest na dodatek regularnie myta, za pieniądze Sarah.
Zaparkowałem przed fryzjerem, gdzie byłem umówiony na wizytę. Oczywiście, sam bym nigdy tego nie zrobił, to Sarah powiedziała, że wyglądam jak bezdomny. Przeszedłem przez drzwi, nie witając się z nikim, mimo że oni to zrobili. Usiadłem na kanapie, wyciągnąłem telefon z kieszeni bluzy i zacząłem odpisywać ludziom, którzy do mnie pisali, czując na sobie natarczywe spojrzenie kogoś z mojego otoczenia. Powoli podniosłem głowę, skanując pomieszczenie i w końcu natrafiając na mojego obserwatora, którego jednak obdarzyłem jedynie nieprzyjemnym spojrzeniem, unosząc bezwiednie brew.
Do kogo skierowane jest opowiadanie?
OdpowiedzUsuń