Strony

4 maj 2019

Od Noelii cd. Trace'a

Wywaliłam to truchło daleko w krzaki. Jeżeli policjanci go nie znajdą, to dostaną miano największych ameb w całym kraju. Ale jeżeli znajdą i ciało i sprawcę na to gratuluję. Ze sprawcą będzie znacznie ciężej. Ale właśnie o to chodzi - zwabić ich do mojego marnego domku i czekać, aż znajdą dowody. Matulu jak ja dawno nie udawałam, jak dawno moja gra aktorska się nie budziła. Bardzo mi tego brakowało. Nawet nie pofatygowałam się o podpalenie zwłok. Ale czemu psom utrudniać sprawę. Nawet jakbym położyła przy nim kartkę z adresem, imieniem i nazwiskiem zabójcy, to i tak doszukiwali by się nie wiadomo czego. No, ale przecież to by było za łatwe, tak się nie da, trzeba szukać dalej. 
Eh...

~*~
Uznałam, że trzecia w nocy to idealna godzina na wyrzucanie zwłok. Do tego było ciemno i nie wiem czy te uosobienie manekina wpadło do jeziorka, czy gdzieś w krzaki, czy może na ulicę. Najwyżej zostanie z niego mniej, niż zamierzałam. Trudno się mówi. Nienawidzę sprzątać. Krew leje się po moim całym ciele, a czasem nawet mam ją w głębi ust. Ja się dziwię, że po moich zabawach nie mam jeszcze HIV'a. Może dlatego, bo wszystko potem idzie do beczki z kwasem solnym. Nie mogłam już zasnąć. Sumienie mnie nie męczyło. Bardziej kawa, którą musiałam wypić, bo inaczej męczyłabym się ze zwłokami w świetle dnia. Byłabym wtedy na pewno bardziej narażona na wzrok nędznych ludzi, którzy pewnie bardzo zainteresowali by się babą, która niesie zmasakrowanego mężczyznę. Mogłoby to ich dość poważnie zaintrygować.

~*~
Siedziałam przy stole popijając zbawienną kawę. W prawej ręce widniał u mnie milutki, mały nożyk. Z dłoni ciekła mi krew (w tym przypadku moja). Lubiłam kaleczyć się takimi uroczymi przedmiotami. Mogę sobie na to pozwolić, bo bólu nie czuję (mam rozjebane nerwy). Tak podobał mi się widok rozrywanych tkanek, że posunęłam się troszkę dalej. Położyłam dłoń na stół i zaczęłam świdrować w niej ostrym narzędziem. Aż do kości. Która, kiedy wbiłam mocniej, zaczęła lekko cisnąć. Odpuściłam i rzuciłam nożyk gdzieś daleko na kanapę. Nie wiem, nie zwracałam uwagi na jego położenie. Przy okazji miłego dnia uznałam, że przyda mi się jakaś ujeżdżeniowa jazda. Ubrałam pierwsze, lepsze bryczesy i ruszyłam do stajni. Morgana już z daleka wyglądała na mnie z głębi boksu. Jaki ten koń jest z zewnątrz uroczy i piękny. A wewnątrz to bestia, która dla pierwszego miejsca w hierarchii zakopie na śmierć. Normalnie moje odwzorowanie. Weszłam do boksu. Ona jest zupełnym przeciwieństwem Sherlocka. Gdybym weszła bez zapowiedzi do jego lokum, zapewne spotkała bym się z dość porządnym kopnięciem. A wejdę do takiej Morgany i ta urocza kobyłka wita mnie uszkami postawionymi do przodu i delikatnym skubnięciem koszuli. No koń-anioł (demon). Wyczyszczenie i osiodłanie tego koniuszka też było bardzo łatwe. Nie używam na niej kantara, ani uwiązu. Opuszcza sobie łepek i najzwyczajniej w świecie zasypia. Taką właśnie ją kocham. 

~*~
Dobra kask na łeb i wsiadamy. Ze strzemionami nie musiałam nic robić - w końcu tylko ja jeżdżę na tym koniu. Dziesięć minut spokojnego stępa i ruszamy kłusem. Na początek anglezowany, bo nie chcę zniszczyć jej pleców. Zaraz jednak usiadłam w siodło i zrobiłyśmy kilka przekątnych w kłusie wyciągniętym. Na ścianach zaś dobrze podniesiony, kłus zebrany. Mimo takiej przerwy ta kobyłka jeszcze chce robić takie rzeczy. Chyba największym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że bez problemu zrobiła ciągi w kłusie i w galopie. Ten rumak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Piruety w galopie to już jej specjalność, więc nie zaskoczyła mnie, gdy bez mojej łydki, zrobiła dwa pełne obroty. Puściłam jej wodze i dałam luz. To była jedna z jej lepszych jazd. Ostatni stęp był o dziwo bardzo żywy. Chociaż nie zwiastowało to nic dobrego. Kobyłka miała cały czas postawione uszy do góry. Dopiero kiedy zawyła syrena policyjna, rzuciła się w dziki galop przez ujeżdżalnię. Wszystko zadziało się za szybko. Nie zdążyłam złapać wodzy i zanim się obejrzałam, już leżałam na ziemi.
- No kurwa! - krzyknęłam. Podszedł do mnie jakiś mało ogarnięty policjant. Zaproponował pomoc, jednak ja podniosłam się sama, po drodze otrzepując bryczesy.
- Nic pani nie jest? - zapytał trzęsącym głosem. Chryste, kolejny niski facet. 
- Do cholery jasnej spłoszyliście mi konia swoim jebanym pikaczem, czy jak to tam się zwie. Teraz zapierdalaj łapać mi konia, bo nie mam zamiaru biegać z obitą nogą. - ku mojemu zdziwieniu facet pobiegł za wierzchowcem. Miałam ochotę strzelić ostrego face palm'a, ale rękawiczki także były całe w piachu. Podszedł zaraz drugi. Już wyższy. Widać zmęczony życiem, po twarzy mogłam wywnioskować, że oni w sprawie trupa.
Trace?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz