Strony

9 maj 2019

Od Rafaela cd. Anastazji

- Camelot uspokój się - mruknąłem, niezbyt zadowolony z tego, iż jeden z moich psów postanowił zrobić sobie zawody związane z wyrywaniem mojego ramienia. Nie mogąc pozwolić sobie na utrwalanie jego złych nawyków, przystanąłem chwilowo w miejscu, po czym cofnąłem się o dwa kroki do tyłu - Tak trudno jest być grzecznym? - dorzuciłem, obserwując, jak jego zachowanie gwałtownie się zmienia. Kłaczący się Husky, ruszył ponownie przed siebie, lecz tym razem zachował on spokojniejsze tempo niż ostatnio. Uważając, aby nie poplątać ze sobą dwóch różnych smyczy, zacząłem rozglądać się po otaczającym mnie świecie. Zalegający dookoła śnieg, zaczął powoli się roztapiać, lecz szczerze wątpiłem w to, iż wiosna tak szybko zawitałaby do Avenley River. Poprawiając na szyi ulubiony szalik, który dostałem na święta od Anastazji, zacząłem kierować się w stronę swojego domu, gdzie przywitała mnie znajoma cisza. Wzdychając na to cicho, zająłem się zdejmowanie z czworonogów kolorowych szelek, które na nowo zawisły na jednym z wieszaków mojej szafy. Przydałoby się coś zjeść - pomyślałem, zapijając głód wodą, która przynajmniej na chwilę uciszyła krzyczącego we mnie potwora. Nie wiedząc za bardzo co ugotować, wyjąłem z zamrażalnika zamrożoną na kość mieszankę warzywną. W jej składzie dało się odnaleźć pokrojona w talarki marchewkę, różyczki brokuła i kalafiora, groszek, brukselkę oraz znienawidzone przeze mnie odłamki fasoli. Kręcąc nosem na brak mięsa, zabrałem się za podsmażanie kolorowej bomby, która po niecałych dziesięciu minutach trafiła na jasnoniebieski talerz. Odstawiając go na stół, kontem oka spotkałem się ze wzrokiem wygłodniałych psów. Ignorując nieznośne burczenie wydostające się z mojego żołądka, wyjąłem z szuflady dwie puszki mokrej karmy, aby następnie rozłożyć ją porcjami do kolorowych, pisk misek - Smacznego - położyłem metalowe wgłębienia na ziemi, co zezwoliło mi na szybkie umycie rąk i upragnione dobranie się do własnego posiłku. Miałem już nabijać na widelec pierwszy skrawek marchewki, gdy rozdzwonił się znienawidzony przeze mnie telefon - Kogo tam do cholery niesie? - syknąłem pod nosem, spoglądając automatycznie na migający wyświetlacz. Widząc nieznany sobie numer, zmarszczyłem lekko brwi. Kto to mógł być? Koleżanka Anastazji? Potencjalny, nowy pacjent? A może ktoś z rodziny, chcący złożyć mi życzenia noworoczne? Rozmasowując pulsującą skroń, zdecydowałem się na przesunięcie zielonej słuchawki na sam dół ekranu, co wywołało odebranie przychodzącego połączenia - Blackfrey... Słucham... - zacząłem jako pierwszy, oczekując od swojego rozmówcy podobnego zabiegu.

- Rafael? - zaczął znajomo, co jeszcze bardziej pobudziło moje szare komórki do myślenia - Tu Clay Spenser... Byliśmy razem na studiach i w akademiku... Pamiętasz mnie jeszcze? - pod koniec jego głos całkowicie się załamał, dzięki czemu mogłem zrozumieć, iż nie znajduje się on teraz w najlepszym stanie fizycznym, jak i psychicznym.
- Jasne, że tak - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, wyobrażając sobie przed oczami wysokiego blondyna, którego zielone oczy przyciągały wzrok niejednej kobiety - Coś się stało? Nie brzmisz najlepiej... - zmartwiłem się, zapominając o niedokończonym obiedzie, który zapewne i tak trafi do psich misek - Coś nie tak z Jane? Pokłóciliście się? - próbowałem znaleźć problem w jego kobiecie, co jeszcze bardziej go rozkleiło.
- Zerwaliśmy ze sobą... Stwierdziła, że nie chce mnie znać, bo nie jestem wystarczająco bogaty - pociągnął kilkukrotnie nosem, uważając na to, aby się nie rozpłakać - Pomyślałem, że skoro i tak jestem przez chwilę w Avenley River, to do ciebie wpadnę. Oczywiście, jeśli masz już coś zaplanowane, to nie będę ci przeszkadzał - dodał niepewnie, zapewne spodziewając się dobitnej odmowy, która jeszcze bardziej pogorszyłaby jego samopoczucie.
- Spokojnie Clay - rzekłem od razu, uspokajająco częściowo jego zszargane nerwy - Gdzie jesteś? Przyjdę po ciebie... I tak nie miałem dzisiaj nigdzie wychodzić - ubrałem buty, których podeszwy były ciągle wilgotne. Cóż, najwidoczniej spacer pełen zasp nie był dla nich zbyt łaskawy. Nie przejmując się tym zjawiskiem, ściągnąłem z wieszaka czarną kurtkę, żeby następnie wsunąć ją na jedno ramię.
- Wychodzę z Delty. Musiałem załatwić tam kilka spraw - przyznał z lekkim zakłopotaniem, uciekając z hałasu wytwarzanego przez towarzyszące mu ludzkie jednostki - Może spotkamy się w parku? Z tego co pamiętam masz tam dosyć blisko, a ja się jakoś doczłapie - zażartował, co mogło oznaczać, że jego zrujnowany humor, chociaż na chwilę zyskał pogodną barwę.
- Jasne, jasne! - wypaliłem natychmiastowo, zamykając za sobą wejściowe drzwi - Będę tak za piętnaście minut. Do zobaczenia.
⚜⚜⚜⚜⚜
- A więc znalazła sobie kogoś innego, bo ty straciłeś pracę? - potwierdziłem swoje przypuszczenia, które nawet dla mnie nie były zbyt proste do przyjęcia. To, iż Spenser stracił pracę, nie było zależne od niego. Rozchorował się, miał wrednego szefa, ten znalazł kogoś innego na jego miejsce i bum, bezrobotny. Biedaczysko... Wygląda teraz, jak siedem nieszczęść - Spokojnie... Nie zasługiwała na ciebie... Kochające kobiety tak nie robią - starałem się dodać mu otuchy, co stety bądź niestety skończyło się jedynie zaszklonymi tęczówkami.
- Mieliśmy zaplanowany ślub... Chcieliśmy mieć dwójkę dzieci... Ładny domek na wsi i psa... - wpatrywał się w roztapiające lody, które w szybkim tempie przybierały postać gęstej zupy - Mam dosyć. Tylko się zabić - opadł plecami na oparcie skrzypiącego krzesła, delikatnie się przy tym krzywiąc.
- Chłopie... Tego kwiatu jest pół światu! Wyrwiesz pewnie jeszcze nie jedną - pacnąłem go w ramię, próbując tym samym ostudzić jego wybujałe emocje - Zaufaj mi! Wiem, co mówię... Sam się o tym przekonałem - wziąłem gryza słodkiego serniczka, który z lekkością roztapiał się w moich ustach. Z pewnością ciągnąłbym dalej ten temat, gdyby nie to, że mój wzrok napotkał siedzącą nieopodal Anastazję. Zdziwiony, zamrugałem kilkukrotnie oczami, lecz to nie przepędziło sennej zjawy sprzed moich źrenic. Uśmiechając się na to zjawisko, wstałem powoli z drewnianego krzesła, żeby po pociągnięciu za sobą przyjaciela, udać się do jej stolika. Jak się okazało, nie była tutaj sama, gdyż naprzeciwko niej siedziała zamyślona Diana - Cześć skarbie - pocałowałem rudzielca w policzek, na co ta momentalnie podskoczyła.
- Rafael? - spojrzała w moje tęczówki, stopniowo się przy tym uspokajając - Myślałam, że już mnie nie zauważysz... Z drugiej strony nie chciałam ci jednak przeszkadzać, w końcu byłeś umówiony - mówiąc to, skierowała wzrok na mojego towarzysza, który był bardziej zainteresowany nieznaną zielonooką kobietą.
- Przepraszam, że tak późno, ale zaklinam się na Boga, że cię nie widziałem - potarłem czule jej lewe ramię, co najwidoczniej przekonało ją do tego, iż mówię prawdę - Oh, gdzie moje maniery - wyprostowałem się, jak struna tylko po to, aby przyciągnąć blondyna bliżej siebie - To Clay Spenser. Mój dobry przyjaciel ze studiów. Mam nadzieję, że nie będziecie miały nic przeciwko, jeśli się do was przysiądziemy?

<Anastazja? :3 Można? ^.^>

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz