3 cze 2019

Od Milo cd. Naffa

Co za durny człowiek, powoli miałem go dość. Byłem wściekły, że w jakikolwiek sposób próbował się wtrącić w sklepie, powinien w końcu się pogodzić z myślą, że nigdy nie będzie widzieć i żeby się opanował. 
Milo chwilę postał i poczekał, aż Naff się ogarnie. Po chwili stanął na równych nogach z lekko przymrużonymi oczami i zwieszoną głową. Wymamrotał coś niewyraźnego, chyba oznaczało to tyle, że chciał wracać do domu. Tym razem dla jego bezpieczeństwa, znowu wziąłem go za rękę. Walić tych wszystkich durnych ludzi, którzy nie widząc niczego poza swoim czubkiem nosa nie potrafią dostrzec, że prowadzę ślepego durnia, który na każdym kroku myśli o śmierci.
- Następnym razem krzyczysz, że jesteś ślepy, jak nie chcesz następnego razu – wymamrotałem wyraźniej od niego, kiedy szliśmy do akademika.

- Następne razy bywają ciekawe – stwierdził, wkładając do ust frytkę. 
- Następne są szybsze i łatwiejsze – dopowiedziałem delikatnie się uśmiechając. Czyżbyśmy złapali wspólny temat?
- Się już tak człowiek nie denerwuje i nie spina.
- Wie, czego się spodziewać i gdzie celować.
- Nie wiedziałbyś za pierwszym razem? Oj biedni biedni – zerknąłem na niego kątem oka.
- Doświadczenie rozwija. Po za tym mając 7 lat też byś nie wiedział, nawet widząc – wspomniałem sobie moją pierwszą dziecięcą bójkę, od której wszystko się zaczęło. Połamałem starszemu koledze rękę i dostałem w łeb.
- To już wiem czemu masz problemy ze sobą, zły dotyk boli całe życie – na chwilę zamilkłem, nie rozumiejąc jego wypowiedzi. Czy my na pewno gadaliśmy o tym samym?
- Przesadzasz. Parę siniaków to nic złego, gorzej mieli wrogowie – nagle Naff wybuchnął śmiechem, którym zaczął się przez chwilę dusić. Tak, na pewno nie gadaliśmy o tym samym. - A tobie co? - zapytałem, kiedy się uspokoił.
- Nic nic nic – powiedział szybko. - Myślałem o czymś innym – stwierdził. Zmarszczyłem brwi, początkowa radość ze wspólnego tematu nagle się gdzieś ulotniła.
- O czym?
- Pomyśl – na chwilę zamilkłem, gdy olśnienie uderzyło we mnie niczym grom.
- Czy ty myślisz tylko o jednym? - nagle niekontrolowanie wybuchnąłem śmiechem. - Schody – oznajmiłem. Weszliśmy do akademika. - A myślałem, że tym razem mówisz o ślepocie – zaczęliśmy wchodzić po schodach. Dalej go trzymałem za rękę.
- Nah, ale ślepotę mam, jedzenie też mam... reszty ni mom, bieda w kraju – stwierdził.
- To się postaraj i zdobądź – w tych słowach usłyszałem własnego ojca. Ile razy zakazywał zakazywał jakiegokolwiek użalania się nad sobą, czy wmawiania sobie, że się sobie nie poradzi.
- Taaa. Nie ma jak. Tatusiu mi jakieś rady dasz? - znowu na niego spojrzałem. O co mu chodziło z tym tatusiem?
- Chciałbym synku, ale to niemożliwe – poklepałem go po plecach, tym samym zatrzymując nas przed drzwiami do jego pokoju.
- Pff, dzięki ojciec.  Można na ciebie liczyć – wymamrotał. Wyciągnął z kieszeni kluczyki i sam namierzył zamek, po czym go otworzył. Dalej Naff radził sobie sam. Jego pies leżał przy drzwiach i czekał na swego pana, przywitałem się z nim, kiedy jego właściciel nie zwrócił na niego uwagi; i nie mówię tu o tym, ze go nie widział, psiak szturchnął go nosem, a ten go po prostu olał. Kiedy Naff skierował się do kuchni z zakupami, ja zdejmowałem buty, gdy nagle usłyszałem łomot. Pospieszyłem się i zajrzałem do pomieszczenia, w którym chłopak leżał na ziemi, a razem z nim makaron i masa wody. Nie mogąc się powstrzymać, zacząłem się śmiać.
- To dlatego poszedłeś na pizze? - zapytałem rozbawiony.
- Mam dość – podniósł się na klęczki, a z jego oczu zaczęły spływać łzy. Raptownie przestałem się śmiać, ale uśmiech nie zszedł z mojej twarzy. Podszedłem do klękającego i kucnąłem obok niego.
- Chyba za dużo wypiłeś – stwierdziłem.
- Nie, po prostu za dużo się działo dzisiaj. Mam dość – wymamrotał.
- Konkretnie? - pytając, podniosłem go i usadowiłem na krześle.
- Konkretnie k*rwa. Najkonkretniej. Nawet nie mogłem zjeść zupki, nie mogłem iść do baru na jebanego burgera, nie mogłem zjeść jebanej pizzy, nie mogłem wrócić do domu normalnie, bo mam rozjebany nos. Nie mogłem żyć normalnie, bo ty mi kurwa pomagasz, wiec nawet nie umrę – na ostatnie zmarszczyłem brwi.
- Szczerość jest zawsze dobra – stwierdziłem zirytowany. - Skoro tak nie lubisz jakiejkolwiek pomocy, sam to posprzątaj – usiadłem po drugiej stronie stołu. Chłopak westchnął i się podniósł. Podszedł do zlewu, nalał do miski wody, namoczył ścierkę i zaczął sprzątać. Mojej uwadze nie umknęły czerwone plamki, jakie pozostawiał po sobie.
- Chciałbym być marynarzem… - stwierdził nagle, przerywając ciszę. Powstrzymałem się przed zaśmianiem się.
- Zostaniesz, jak uda ci się wytrzeć miejsca, które ochlapałeś krwią.
- Mhm, i tak nie widzę, nalejesz mi? Napiłbym się jeszcze.
- Jak posprzątasz – zarządziłem.
- Super, płaciłem za to, jestem głodny – wzruszyłem ramionami, chodź tego nie widział. - Gdzie jest okno? - zapytał nagle po minucie, podnosząc się.
- Tam, tylko nie wypadnij – machnąłem głową w stronę okna, uśmiechając się.
- Ku*wa, tam? Gdzie jest tam?! - krzyknął sfrustrowany.
- No tam! - zaśmiałem się. - Po prawej – dodałem łagodnie.
- Nadal nie wiem, zaprowadź mnie, najlepiej otwórz okno też i mnie wypchnij – przewróciłem oczami.
- Jesteś zawodowym samobójcą – bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
- Możliwe.  Chce mi się pić i jeść.  Czy mogę wreszcie? - westchnąłem zrezygnowany.
- Ta – kiedy ja zajmowałem się alkoholem, Naff namacał okno, otworzył je i wylał przez nie brudną wodę.
- Super – oznajmił i odłożył miskę. Potem jak na pana domu przystało, wyłożył talerze i jedzenie na stół. Obserwowałem go przez jakiś czas, ponieważ w końcu przypominał normalnego człowieka, pogodzonego z losem; wiedziałem, gdzie wszystko leży i już sobie wyobraziłem, jak mu to wszystko mieszam, przesuwam, a on nie potrafi sobie poradzić. Wtedy pies, który siedział pod stołem w kuchni, dał o sobie znać. - Ku*wa, zapomniałem o tobie – powiedział jakby z wyrzutem. Wyciągnął z szafki karmę, namacał miskę zwierzęcia i go nakarmił, dając mu także wody, kiedy ja wygodnie usadowiłem się na krześle i wziąłem swojego serowego burgera. Obserwowałem, jak chłopak po chwili siada do stołu i zaczyna jeść. Zmarszczyłem brwi.
- Nie czujesz, że masz coś pod nosem? - zapytałem.
- Tylko tego zajebistego burgera – zrobił kolejny kęs. Jadł dosłownie jak świnia, cały ryjec miał nim upaćkany, ale najbardziej zwracałem uwagę na jego krew, która skapywała na jego jedzenie, a on ją jadł; dobry sposób na nietracenie krwi w organizmie. Zjadłem połowę, byłem od niego wolniejszy, on naprawdę musiał być głodny. Kiedy zjadł, odezwałem się:
- Ku*wa, wiesz, że ci ciągle krew z nosa leci?
- Coś mnie bolało właśnie, ale stwierdziłem, że to od uderzenia – wzruszył ramionami. Wstał i podszedł do zlewu, gdzie zamoczył łeb w wodzie. Ja w tym czasie dokończyłem swój posiłek. Kiedy skończył i się wyprostował, miał mokre włosy oraz przód koszulki. Uśmiechnąłem się rozbawiony. - Uwaliłem się pewno… dobra – westchnął zrezygnowany i podszedł do szafy. Wyjął z niej koszulkę i się przebrał, a potem wrócił do stołu. Usiadł i zaczął szukać ręką alkoholu. Obserwowałem jego poczynania, odsuwając swoje szkło. Po chwili je znalazł i wlał do niego cole, rozlewając trochę na stół. Dalej się nie odzywałem. Przyłożył szklankę do ust, wypił i się wykrzywił.
- Chyba się nigdy nie nauczę tego pić.
- Z takim doświadczeniem? Na pewno.
- Już się dowiedziałeś, że mam nikłe. Kopiącego się nie leży – wymruczał, powstrzymałem się przed uśmianiem się. Rzeczywiście miał bardzo słaby łeb.
- Ta, a colę się wylewa na stół i się wylizuje – stwierdziłem. 

<I po wenie...>

+10 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz